Na decyzję prezydenta, aby nie ratyfikować traktatu dopóki nie zostanie on odblokowany przez Irlandię, można patrzeć w różny sposób. Można ją odczytywać jako przejaw tego, iż prezydent ma świadomość porażki, jaką poniósł w Lizbonie i wykorzystuje każdą możliwość, aby nie przyznając się do niej, porażkę tę unieważnić.
Można też posunięcie prezydenta widzieć jako logiczną chęć uniknięcia pustych, nadmiarowych gestów, bo skoro dziś traktat napotyka na bardzo poważną przeszkodę w postaci weta Irlandii, należy teraz skupić się na rozwiązaniu tego problemu, a do ratyfikacji przez pozostałe państwa wrócić w przyszłości.
Tej drugiej wersji trzyma się sam prezydent. Mówi przy tym, że traktat nadal popiera - w ten sposób teoretycznie odpiera zarzut niesolidarności w walce o wejście traktatu w życie, jednak w praktyce, jego decyzja odbierana jest przez ważnych polityków europejskich jako gest zaskakujący, wrogi idei integracji, a nawet jako afront poczyniony Francji w dniu objęcia przez nią przewodnictwa w Unii.
Przyjmując wersję prezydencką za prawdziwą, można byłoby orzec - trudno, to się wielu krajom nie podoba, ale Lech Kaczyński powinien pozostać przy swoim zdaniu. I byłaby to prawda, pod jednym wszakże warunkiem - iż prezydent sam będzie w stanie stawić czoła swoim decyzjom.
Cóż to konkretnie oznacza? Otóż, jasne jest, że na traktacie świat się nie kończy. Przyjdzie znów wyjeżdżać za granicę, spotykać się z europejskimi politykami, próbować załatwiać nasze sprawy, walczyć o polski interes. Czy Lech Kaczyński, podczas następnego spotkania z Sarkozym, da radę uścisnąć mocno jego dłoń i patrząc mu prosto w oczy powiedzieć "Nicolas, daj spokój, niepotrzebnie się naburmuszasz, zupełnie nie masz racji, że ja cokolwiek robiłem przeciw tobie. A tak w ogóle, to mam do ciebie interes, musisz nam pomóc w naszych staraniach o Gruzję i w kwestiach importu surowców" ? Czy też raczej będzie uciekał ze wzrokiem i ograniczał spotkania do niezbędnego minimum, a o sprawy energetyczne będzie walczył, wyjeżdżając na Wschód, w swój ulubiony region, tam gdzie czuje się znacznie lepiej?
Obawiam się, że będziemy świadkami tego drugiego wariantu i nawet jeśli dziś, naciskany ze wszystkich stron, prezydent pozostanie nieugięty w kwestii ratyfikacji, to profesjonalne dyplomacje zachodnie z zimną krwią wykorzystają to w przyszłości w innych sprawach, w których Kaczyński nie będzie miał już kompletnie siły walczyć o nasze.
Inne tematy w dziale Polityka