"Senność" to chyba najciekawszy spośród tych tegorocznych "gdyńskich" filmów, które możemy zobaczyć już w kinach. Początek filmu jednak tego nie zapowiada: sztuczne dialogi, tanie śmianie z moherów, przesadnie manekinowata Joanna Pierzak, nowelowa narracja.
Jedynie Żebrowski od początku do końca trzyma poziom - wreszcie okazało się, co powinien grać: zimnych sukinsynów, nie żadnych świętych czy bohaterów.
Ciekawiej w "Senności" robi się po kilkudziesięciu minutach. Materia filmowa gęstnieje, wątki zazębiają się, ujawniają się ciekawe pomysły scenariuszowe. W tej potrawie, przyrządzonej przez Magdalenę Piekorz chyba trochę wzorem bohaterki Róży z tego, co akurat rosło w ogródku, podanej w "kieślowskim" dressingu, mi najbardziej do gustu przypada historia Rózy właśnie i jej męża. Jest tam kawałek dobrego aktorstwa, jest napięcie, są ciekawie rozwiązane sceny. Bez tego komponentu, przypuszczam, całe danie mogłoby się okazać niestrawne.
Na uznanie zasługuje rola Obuchowicza. Nie wszystko mu się udało, ale też chyba nie wszystko udało się scenarzyście w nakreśleniu jego postaci.
Przez cały film głowiłem się, skąd znam Krzysztofa Zawadzkiego i dopiero na napisach końcowych skojarzyłem, że to ten sam aktor, który stworzył nieprawdopodobnie sztywną i plastikową postać w serialu "Na dobre i na złe". Cóż za niespodzianka! Aktor nie do poznania. W "Senności", jeśli sztuczność, to już tylko za sprawą scenariusza, który jego postaci każe nieść główny przekaz filmu, nieco tani i efekciarski - "piekło to miejsce, gdzi pokażą ci twoje niewykorzystane życiowe szanse".
Nie rewelacja więc, lecz raczej złowiony na bezrybiu rak, ale generalnie nie czuję się wpuszczony w maliny rekomendacją Daniela Paczkowskiego, który zamieścił tu wcześniej swoją recenzję. Choć mankamentów w "Senności" dopatruję się gdzie indziej, no i nie są one w mojej ocenie takie drobne.
"Senność" i "33 sceny z życia" podnoszą średnią dla filmów z tegorocznej "Gdyni", lecz teza o renesansie polskiego kina nadal wydaje się mocno naciągana. Chyba że bierzemy pod uwagę trend kilkuletni, bo jak się okazuje, nasza kinematografia ma na koncie także takie perełki, jak pokazani wczoraj przez TVP1 "Statyści", film nakręcony dwa lata temu. Co za niespodzianka! Zabawny, ciepły film, opowiadający w dobrym tempie spójną historię, bez zapaści scenariuszowej, sprawnie zrealizowany, no i z absolutnie mistrzowskim udziałem Krzysztofa Kiersznowskiego! Wszyscy zresztą zagrali tu świetnie, a mojego prywatnego zdumienia dopełniają wielce udane role Bartosza Opani i zwłaszcza Kingi Preis.
Skoro tak się sprawy mają ze "Statystami", wygląda na to, że to dwa lata temu był naprawdę dobry festiwal w Gdyni, bo i "Plac Zbawiciela", zdaje się, wart jest zobaczenia. Tylko w jakim kinie można go złowić?
Inne tematy w dziale Kultura