Poniższa refleksja jest moim komentarzem do krótkiej dyskusji, jaka zrodziła się na blogu Poldka pod wpisem Miłość ludzka nie istnieje... – duchowość codzienna.
– Miłość to zachwyt i cierpienie. Bez cierpienia nie ma Miłości i nie chodzi tu o melodramatyczne przeżycia, ale o Krzyż – pisze Fiodorka, a Poldek odpowiada:
– Na pewno w części się zgadzam, gdyż cierpienie domaga się miłości… Ale Miłości jest także tam, gdzie cierpienia nie ma.
Osobiście myślę, że warto w tej relacji Miłość–cierpienie pewne rzeczy doprecyzować.
Gdyby Fiodorka miała całkowitą rację, w Niebie nie mogłoby być Miłości. Tymczasem św. Paweł w Hymnie o Miłości mówi wyraźnie, że Tam zostanie już tylko sama Miłość. Stąd wiemy, że najprawdziwsza, najpełniejsza Miłość – wyzwala z cierpienia.
W pełni zgodzę się jednak z Fiodorką, że tutaj na ziemi nie ma prawdziwej Miłości bez cierpienia. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” – miłość tutaj na ziemi absolutnie domaga się ofiary. Wzrasta poprzez ofiarę – i tę heroiczną, i tę zwyczajną, codzienną.
Powiedziałbym, że droga do prawdziwej Miłości, która znosi cierpienie, prowadzi właśnie przez doskonalenie się miłości w cierpieniu. Prawdziwa Miłość wypala się w tyglu cierpienia, by na finalnym etapie z wszelkiego cierpienia wyzwolić.
Czyż kres, finał, jaki objawia nam Bóg nie jest nieskończenie bardziej atrakcyjny, niż wszystko co może ofiarować nam świat?
Komentarze