Piszę „L”, bo wprawdzie Dziennik.pl pisze, że LiD, ale przecież „L” się od „D” oddzieliło czy tam wywaliło „D”, albo raczej „D” wyszło z „L”. Kto by tam coś z tego rozumiał… No chyba że owo „D” to skrót czteroliterowego słowa niejako definiującego jakość polityki „L”. Ale do rzeczy…
Otóż tym razem „L” wymyśliła, że nauczanie religii w szkole jest niezgodne z Polską konstytucją, bo… uwaga: ta ostatnia stanowi, że nikt nie może być zmuszony do ujawniania swoich przekonań religijnych. No proszę, opowiedzenie się do chodzenia bądź niechodzenia na religię „zmusza” do ujawnienia swoich przekonań religijnych. Otóż po pierwsze nikt kto jest wierzący nie musi chodzić na religię – może z niej zrezygnować, ma do tego prawo. Także osoba niewierząca, bądź wierząca inaczej (proszę nie doszukiwać się podtekstów) ma prawo na religię uczęszczać. Program katechezy nie wymaga też takich deklaracji w czasie lekcji. Ktoś niewierzący (a teraz realnie niewierzących jest zdecydowana większość) może spokojnie przejść katechezę z całkiem niezłą oceną. Czyli deklaracja uczęszczania bądź nieuczęszczania na katechezę w żaden sposób nie obliguje do ujawniania przekonań religijnych.
Nie chodzi mi o to, że nie zgadzam się z koniecznością zmiany statusu religii w szkole. Sam jestem zdecydowanie zwolennikiem tego, żeby była ona niejako poza przedmiotami szkolnymi i jedynie w tych szkołach, w których jest taka potrzeba i wola rodziców uczniów. Mogłaby być ona wówczas przedmiotem pozalekcyjnym, ewentualnie odbywałaby się w salach przyparafialnych. Katecheza w dzisiejszej formie mija się z celem – wiem, bo byłem na praktykach w szkole katolickiej, gdzie rzeczywiście religia zajmowała ogromnie ważne, znaczące miejsce i w szkole państwowej, w której prowadzenie katechezy było ponurym żartem.
A tak na marginesie, to sam zapis w konstytucji jest jakimś idiotyzmem. Przecież religia odgrywa w życiu ludzi tak podstawowe znaczenie i prowadzi się na jej temat tak wiele dyskusji, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie się wie o poszczególnym człowieku to właśnie o jego przynależności religijnej, jego poglądach na kwestie moralne etc. Gdyby iść tokiem myślenia pani Łybackiej to należałoby zakazać np. niejedzenia mięsa w piątek katolikom, bo jeśli u nas jest taka zasada, to jeśli ktoś owo mięso w piątek spożywa, natychmiast pokazuje, że katolikiem nie jest. A więc nasz zakaz jedzenia mięsa, zmusza go w przypadku jego spożywania do „ujawniania przekonań religijnych”. Przykłady na absurdalność owego przepisu można by mnożyć. Zresztą niemal w każdym momencie życia, we wszystkim co robi człowiek w jakiś sposób ujawnia swoje przekonania religijne.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka