Powoli idzie mi pisanie moich kolejnych odcinków z naszej podróży poślubnej. Po kilku dniach przerwy dziś kolejny z nich. Tym razem chciałbym krótko opowiedzieć o czwartym i piątym dniu naszej pielgrzymki. Najkrócej można by nazwać ten odcinek: Droga do Lourdes.
Natychmiast trzeba nadmienić, że byłoby to jednak duże uproszczenie, bo tak naprawdę dopiero piąty dzień to długi, niemal tysiąckilometrowy odcinek do Lourdes, natomiast czwarty dzień był poświęcony na przejazd z Paryża do Mont St. Michel, następnie powrót do Lisieux i przejazd na nocleg do Vermont, które znajduje się w zasadzie bardzo niedaleko Paryża. Czyli to był taki dzień, w którym za bezsensowne nadłożenie trasy można było mieć największe pretensje do biura pielgrzymkowego Panorama. Podobno nocleg miał być gdzie indziej, tzn. po drodze w kierunku Lourdes, ale coś w ostatniej chwili nie wypaliło.
Mont St. Michel
W trasę ruszamy wczesnym rankiem (jest jeszcze ciemno). Do Mont St. Michel docieramy koło południa. To absolutnie niezwykłe w czasie przypływu zalane dookoła wodą średniowieczne miasteczko. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem i podejrzewam, że długo nie zobaczę. To miejsce jak z bajki (co najlepiej ukazują załączone zdjęcia – wrzucam jedno nasze zdjęcie i jedno z neta, pokazujące, jak miasto wygląda w czasie przypływu; zachęcam przy okazji do poszperania po necie i poszukania innych zdjęć tego pięknego miejsca). Gdy wchodzimy do miasta poruszamy się wąskimi malowniczymi uliczkami. Czeka nas długa droga pod górę, a potem długie wejście do bazyliki. Schodkami, podobnie jak na Mont Martre, tyle że bardziej stromo. Z góry rozciąga się widok na piaski, które przez część roku są zalane wodą. Dołem idą ludzie. Wyglądają jak mrówki.
To, co najpiękniejsze spotyka nas w samej Bazylice św. Michała. Chór benedyktynów prześlicznie śpiewających na głosy. Słuchanie ich – gdy ma się świadomość miejsca, w którym jesteśmy, jego wysokości etc. – to wielkie estetyczne i duchowe przeżycie. Schodząc odwiedzamy jeszcze sklepy z pamiątkami i robimy zdjęcia. Ubogaceni przejeżdżamy do Lisieux – jednego z najważniejszych miejsc, które odwiedzimy podczas pielgrzymki.
Zdjęcia: http://nasza-klasa.pl/profile/4082358/gallery/17; http://photos.igougo.com/images/p30741-Dinan_Brittany-Mont_St-Michel.jpg
Lisieux
To miejsce związane ze św. Teresą, przez wzgląd na bliskość tej świętej uważam za tak niezwykle ważne, że poświęcę mu zupełnie oddzielny post, w którym zajmę się wyłącznie pobytem w Lisieux.
Po wizycie w Lisieux przejeżdżamy na nocleg do Vermont. Po dwóch nocach w obleśnym hotelu pod Paryżem jesteśmy zachwyceni warunkami.
W piątym dniu podróży czeka nas absolutnie najdłuższa trasa, mianowicie przejazd aż do Lourdes (ponad 900 km). To jeden z najtrudniejszych dni pielgrzymki zwłaszcza dla tych, którzy – jak Ania – dość ciężko znoszą podróż. Dajemy sobie jednak radę. Jedynym ważnym miejscem, które w tym dniu nawiedzamy to Tours, w którym przeżywamy Eucharystię.
Tours
Dla mnie fakt bardzo istotny – przeżywamy Eucharystię w katedrze św. Marcina. Dlaczego to dla mnie tak ważne? Bo św. Marcin to drugi (po św. Rochu) patron mojej rodzimej parafii. Podziwiamy przy okazji kolejny piękny kościół francuskiego gotyku. Niezwykły ołtarz posoborowy, surowy z wielkim kamieniem węgielnym. Niektórzy są pod wielkim wrażeniem. W bocznym ołtarzu znany obraz św. Marcina, przedstawiający, moment, gdy Święty mieczem przecina swój płaszcz (służył w rzymskiej armii), by jego połowę oddać potrzebującemu żebrakowi. Wielkie malowidło tej samej sceny widnieje również w moim kościele parafialnym. Robię pamiątkowe fotki oryginalnego obrazu z Tours.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie problem z odprawieniem Eucharystii. Nie ma nikogo odpowiedzialnego, do miejscowego proboszcza nie można się dodzwonić. W końcu na własną rękę odprawiamy Mszę przy jednym z bocznych ołtarzy. Chyba na co dzień nie jest on zbyt często używany, bo kiedy wracamy większość ma białe plecy od zakurzonych krzeseł. Po krótkiej Mszy wsiadamy znów do autokaru i koło południa wyruszamy już w ciągłą podróż do Lourdes.
Przyjazd do Lourdes
Na kilkaset kilometrów przed Lourdes dowiadujemy się, ze jeśli nie dotrzemy na 22, Francuzi zamknął hotel i nas nie wpuszczą. Pędzimy wąskimi, górskimi uliczkami (samo Lourdes nie leży przy autostradzie). Czujemy jak zmiany ciśnienia zatykają nam uszy. Jesteśmy w miasteczku 21.40. Krążymy jednak nie mogąc znaleźć miejsca naszego noclegu. W końcu o 22.02 jesteśmy na miejscu. Zdążyliśmy. Wygłodniali ze smakiem spożywamy obiadokolację. Potem zanosimy bagaże do pokoju. Jest strasznie zimny, ale to nic – mieszkamy przy samej bazylice. Do jej bramy mamy od hotelu koło półtorej minuty drogi. Z pokoju widzimy mostek, rzekę i bramę do bazyliki. Jesteśmy tak blisko, zaczynamy czuć klimat Lourdes, ale do celu naszej podróży udamy się dopiero wczesnym rankiem, o czym napiszę w piątej części mojej relacji.
Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej.
W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura