Paweł Pomianek Paweł Pomianek
267
BLOG

Pielgrzymka do Lourdes, czyli podróż poślubna do Francji (6)

Paweł Pomianek Paweł Pomianek Kultura Obserwuj notkę 2

Pobyt w Lourdesbył ostatnim, że tak powiem, „stacjonarnym” dniem podczas pielgrzymki. Kolejne dni to systematyczne zbliżanie się do Polski (czasem okrężnymi drogami) i właściwie jazda, jazda i jeszcze raz jazda, przerywana dość krótkimi przystankami na zwiedzanie. W związku z tym w dzisiejszym odcinku zmieszczę aż trzy dni: siódmy, ósmy i dziewiąty. Najważniejsze miejsca, które wtedy odwiedziliśmy to Carcassonne, Marsylia, Nicea i Turyn.

Carcassonne

Po kilku godzinach od wyjazdu z Lourdes dotarliśmy do średniowiecznego miasta obronnego Carcassonne. Bardzo czekałem na tę wizytę, bo słyszałem, że to miejsce robi duże wrażenie.

Muszę jednak przyznać, że trochę się zawiedliśmy. Wprawdzie mury są rzeczywiście wspaniałe – podwójny mur obronny to w ogóle ewenement – a miasto bardzo ciekawe. Jednak Carcassonne nie rzuciło nas na kolana. Myślę, że były przynajmniej trzy powody. 1) Carcassonne nieco przypominało swoim klimatem Mont St. Michel – wąskie uliczki itp. – ale mu nie dorównywało. Po prostu Wzgórze Świętego Michała było bardziej wyjątkowe, bardziej niezwykłe, bardziej klimatyczne. 2) Pobyt w Carcassonne był niestety zbyt krótki, by wczuć się w klimat miasta i się nim nacieszyć. 3) W mieście byliśmy wczesnym popołudniem, gdy ono podobno największe wrażenie robi nocą.

Niemniej Carcassonne było dla nas również ciekawym miejscem i jeśli ktoś pytałby się, co warto we Francji zobaczyć, z tego, co myśmy zwiedzili podczas naszego wyjazdu, wspaniałe średniowieczne miasto obronne byłoby niewątpliwie na naszej liście polecanych.

Marsylia

Później udaliśmy się w kilkugodzinną podróż do Marsylii. Pierwsza rzecz, która nas uderzyła to fetor unoszący się od portu. Później okazało się, że czuć go tylko w niektórych miejscach, niemniej jako że ważne jest pierwsze wrażenie, Marsylia będzie nam się kojarzyć ze smrodem – to raz.

Druga rzecz to katedra, która wygląda jak poprzekładany wafel (takie poprzeczne paseczki, raz jasny, raz ciemny). Swoją drogą bardzo sympatycznie. Jako że byliśmy w Marsylii wieczorem (koło godziny 20.00) niestety nie było nam dane jej zwiedzić w środku.

Trzecia rzecz, która nam się będzie kojarzyć z Marsylią, to że jest to miejsce bardzo romantyczne. Wieczorny spacer portem, wokół latarnie w kształcie masztu, pierwsze palmy (w kolejnym dniu w Nicei zobaczymy ich ogromne ilości).


Generalnie Marsylia pozostawiła bardzo pozytywne wrażenie – takie lightowe miejsce, zupełnie inne od tych, które było nam dane dotąd odwiedzić. Odpoczynek psychiczny po ważnym, ale i poważnym, klimatycznym Lourdes.

Nocleg w okolicach Marsylii był naszym ostatnim we Francji i byliśmy z niego również zadowoleni. Jedyny minus, że w przeciwieństwie do zimnego hotelu w Lourdes, tutaj było strasznie duszno i gorąco.

Nicea

Dzień kolejny to przejazd do Włoch. Na początek jednak towarzyszyły nam kolejne niezwykłe atrakcje estetyczne związane z wizytą na południu Francji. To absolutnie niezwykłe tereny, jakie osobiście mogłem oglądać dotąd jedynie w telewizji. Wspaniałe palmy, plaża, Morze Śródziemne. Szkoda tylko, że w programie na stronie internetowej organizatora nie było informacji o tym, że będziemy na gorącej francuskiej plaży, bo moglibyśmy przynajmniej zanurzyć się w Morzu Śródziemnym – taka okazja może się długo nie powtórzyć. A tak pozostało nam jedynie podciągnięcie nogawek spodni i brodzenie niedaleko brzegu. Szkoda też, że nie wiedzieliśmy o tym, że plaża jest tak strasznie kamienista. Wówczas moglibyśmy zabrać specjalne buty zamiast katować stóp. W każdym razie godzinka na plaży w Nicei w pięknych okolicznościach przyrody i nie tylko (budownictwo też robiło wrażenie) była kolejnym miłym akcentem podczas naszego wyjazdu.


Później czekały nas chyba jeszcze większe atrakcje. Droga górskimi serpentynami ponad malowniczo położonymi terenami. Robiliśmy zdjęcie za zdjęciem. Widok z góry na Monte Carlo, wcześniej port w Nicei. Półwyspy i Morze Śródziemne. Wrażenie niesamowite. W czasie krótkiego przejazdu robimy dobre kilkadziesiąt zdjęć, z których wiele możemy teraz wykorzystać wrzucając np. na tapetkę. Chwilę później jesteśmy już na terenie Włoch.

Gdy wieczorem przyjeżdżamy na nocleg i idziemy do włoskiego hipermarketu z radością stwierdzamy, że ceny nareszcie są przystępne, ze trzy razy mniejsze niż we Francji i mniej więcej takie, jak w naszym kraju. Półtoralitrowa woda kosztuje 0,28€. Czyli ok. złotówki. To nawet taniej niż u nas. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni.

Przy tym hotel we Włoszech też jest bardzo ekskluzywny. Trudno się dziwić, że „Panoramę” na taki stać, skoro ceny są o tyle niższe.

Turyn

W kolejnym dniu rano przejeżdżamy do Turynu, od którego nasz nocleg znajdował się raptem kilkanaście kilometrów. Idziemy do katedry, przy której przechowywany jest słynny Całun Turyński – jedna z najcenniejszych relikwii chrześcijaństwa. Dla nas nie jest to jednak przeżycie zbyt wielkie, gdyż obecnie wystawiona jest jedynie kopia Całunu, a przecież w 2000 r. byliśmy tutaj z Anią (też jako para, z pielgrzymką szkolną), gdy wystawiony był jego oryginał. Po niesamowitych katedrach francuskich ta turyńska wydaje się bardzo malutka. Wprawdzie ma swój klimat – jest pięknym kościołem, jednak absolutnie nie rzuca na kolana. Oglądamy przy okazji mury obronne starego Turynu, a potem przejeżdżamy na Eucharystię do kościoła św. Jana Bosco.

Po niej czeka nas już tylko bardzo długi przejazd na nocleg do Salzburga. Przy okazji przekraczamy trzykrotnie granicę: najpierw włosko-austriacką, potem austriacko-niemiecką (przejeżdżamy przez mały cypelek), by po chwili znów znaleźć się w Austrii. Nocleg w Salzburgu jest naszym ostatnim podczas pielgrzymki. Co ciekawe okazuje się noclegiem jednocześnie najtańszym i najbardziej komfortowym. Wieczorem spożywamy wypasioną kolację, a rano znów tak znakomite śniadanie, jak w Niemczech. Na szczęście skończyły się skromne francuskie i włoskie śniadanka kontynentalne. Wreszcie można było normalnie zjeść.

W ostatnim dniu czeka nas jeszcze wizyta w Altotting, a potem długi powrót do Polski, ale o tym w oddzielnym odcinku.

-------

13 czerwca tego roku pisałem o swoich refleksjach związanych z 25-leciem swoich urodzin. Dziś taki ważny dzień przeżywa moja Żona. Trudno byłoby przy okazji o tym ważnym dniu nie wspomnieć. Sytuacja jest o tyle inna, że ja obchodziłem 25-lecie jeszcze jako kawaler, Ania – już jako mężatka. Ten dzień motywuje także do refleksji o odpowiedzialności wobec Żony. Przede mną niezwykle ważne zadanie, bo ode mnie w głównej mierze będzie zależało, czy kolejne 25 lat życia mojej Żony będzie szczęśliwe, czy będzie mogła w dniu swoich 50 urodzin powiedzieć, że dokonała właściwego wyboru. Dziś w dniu 25 urodzin Ani chcę także tutaj na blogu złożyć Jej życzenia, przede wszystkim umiejętności oddawania swojego życia Panu, umiejętności poddawania się Jego woli i szczęśliwego, radosnego życia w każdym jego aspekcie. Ale jest to dla mnie także dzień wyjątkowej refleksji nad odpowiedzialnością, jaka stoi przede mną jako przed jej mężem.

Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej. W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura