fot. Paweł Rakowski
fot. Paweł Rakowski
PawelRakowski1985 PawelRakowski1985
2802
BLOG

O Jedwabne! O Jedwabne! - reportaż z Jedwabnego

PawelRakowski1985 PawelRakowski1985 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Jeśli lubisz moje teksty udostępnij i polub mnie na Facebooku

10 lipca 1941 roku w stodole w Jedwabnem spłonęli miejscowi Żydzi. I tylko tyle na razie wiadomo, ponieważ reszta to jest „narracja”. Jedyna „narracja” znana na całym świecie jest taka, że tego dnia katolicy zamordowali z zimną krwią 1600 miejscowych Żydów. Druga „narracja”, mało znana nad Wisłą, wyklucza udział w zbrodni ludności polskiej, wskazując, że mordu dokonali Niemcy. Więc jaka jest prawda?

No właśnie, czymże jest prawda, zastanawiam się, stojąc w gigantycznym korku w Łomży. Jest prawda plemienna, która w ramach solidarności wyklucza zbrodniczość swoich ziomków, tym bardziej, że ludowy polski antysemityzm, tak opisywany w kraju i za granicą, raczej wykluczał mord jako rozwiązanie międzysąsiedzkich sporów i zatargów. Oczywiście dla zagranicznych i polskojęzycznych lewicowych badaczy ludowy antysemityzm był fundamentem Holocaustu. Zapomnieli przy tym, że zabójstwo, jak naucza Kościół (a przecież ich zdaniem antysemityzm związany jest z katolicyzmem), skazuje duszę mordercy na wiecznie potępienie, a był to bardzo ważny argument dla przednowoczesnych kolektywów. Dodatkowo w naszym folklorze i myśli ludowej nie występuje fizyczna eliminacja jako czyn chwalebny. Oczywiście były nastroje antysemickie, tak jak antyklerykalne czy „antypańskie” ale nigdy nie przerodziły się one w masową ludową ruchawkę czy rzeź, jak wśród chłopstwa ruskiego, którego koncepcja riezania Lachów, Żydów i panów raz na jakiś czas eksploduje i chłop ukraiński wie, co, jak i komu zrobić, żeby ulżyć swym prymitywnym namiętnościom.

Prawda plemienna jest trwałym elementem kultury żydowskiej, który dzieli świat na „dom Izraela” – hebr. Beit Yisrael – i narody – hebr. Goim. Nie będziesz oszukiwał swoich, ale tylko gojów, jak nakazuje litera Talmudu, której treść czy wartość miała być dostępna tylko dla Żydów, a dla obcych – taka interpretacja czy „narracja”, która nie szkodziłaby narodowi wybranemu. Jest to logika całkowicie sprzeczna z doktryną chrześcijańską, chociaż historia dowodzi jej skuteczności dla permanentnego trwania przez tysiąclecia. Dzisiaj jest to rodzaj wiedzy „zakazanej”, albowiem nawet część inteligencji katolickiej jest skażona ideą „judeochrześcijanizmu”, całkowicie nie zdając sobie sprawy z tego, że judaizm nie tylko w swojej teologii, lecz przede wszystkim filozofii jest całkowicie sprzeczny z chrześcijaństwem. Ponieważ czy goj jest człowiekiem wedle judaizmu? Co do tego rabini nie są zgodni.

Ciepłe lipcowe popołudnie. Wychodzę z automobilu po żmudnej trasie z Warszawy przez Łomżę do Jedwabnego i napełniam płuca zdrowym wiejskim powietrzem. – Przepraszam, że tu tak śmierdzi, ale Duńczycy postawili tutaj wielką fermę świń i nie da się oddychać – tłumaczyła gospodyni, skąd wziął się zwierzęcy odór, nie mający nic wspólnego ze „wsią spokojną, wsią wesołą”. No cóż, mieszczucha można łatwo oszukać, a nietutejszy z marszu nie wejdzie w sieć lokalnych układów, relacji i miejscową nieufną duszę. Tym bardziej, że ta ziemia od wieków jest zasiedziała przez dumną szlachtę zagrodową, która nie szczędziła swych synów i ofiar dla Ojczyzny. Tak było za cara, który próbował zredukować polską szlachtę, lecz w Łomżyńskiem okazało się to niewykonalne inaczej niż przez stryczek czy kibitkę. We Wrześniu drugiego dnia kampanii Niemcy zajęli miasteczko, które w październiku przekazali Sowietom w ramach korekty paktu Ribbentrop-Mołotow, i nad Jedwabnem zawisło jarzmo czerwonej niewoli. Jednak już wiosną 1940 roku w okolicy powstał oddział polskiej partyzantki zmagającej się w beznadziejnej sytuacji (wszak oficjalnej wojny z Sowietem nie było) z okupantem, co NKWD wykorzystało do eliminacji lokalnej elity – która, zdaniem Grossa, mogłaby powstrzymać motłoch przed pogromem. Oczywiście Gross marginalizuje drażliwy temat okupacji sowieckiej w Łomżyńskiem, jak i na terenach wschodniej Polski. Dlaczego? Czyżby jawna kolaboracja części Żydów z najeźdźcą była przyczyną pogromów latem 1941 roku w pasie od Bałtyku do Morza Czarnego zajętym przez Sowietów w latach 1939–1940? Sławetny reportaż telewizyjny Agnieszki Arnold wskazywał jednak inne źródło zła – była to endecja, a przecież w nieodległym Drozdowie w styczniu 1939 roku umarł Roman Dmowski – przypominał narrator programu. Wiadomo, że są środowiska żydowskie, które nigdy nie darują Dmowskiemu tego, że ich przechytrzył i zdobył bardzo wiele dla Polski na salonach światowych. Dodatkowo myśl Dmowskiego – mniej romantyzmu, więcej pozytywizmu i niech Polacy zdominują przestrzeń gospodarczą w swoim kraju – była sprzeczna z żywotnymi żydowskimi interesami, które przedwojenni otwarcie nazywali jako „pasożytnicze” na polskim organizmie narodowym. A jak Żydzi przyjęli powstawanie Polski i jej wojny o granicę? Zdecydowanie wrogo! Zarówno w Wilnie, Białymstoku, jak i we Lwowie miejscowi Żydzi przyłączali się tłumnie do oddziałów bolszewickich/litewskich/ukraińskich, ponieważ wiedzieli, że w tych młodych organizmach pozbawionych rodzimej inteligencji to oni będą tą niezbędną warstwą kierowniczą, co byłoby utrudnione w Polsce. I to właśnie sympatie narodowe, a nie jawna kolaboracja Żydów z bolszewikami miała doprowadzić do pogromu 10 lipca, powtarzają zgodnie Gross i Arnold.

Po zakwaterowaniu w pokoju nad jedynym okolicznym barem, poznaję autora książki „O Jedwabne, Jedwabne”, Tadeusza Mocarskiego. Mocarski, syn tej ziemi, urodził się już po zagładzie miejscowych Żydów, ale zebrał relacje rodzinne i miał talent oraz odwagę cywilną, żeby to opublikować, a o jego pracy prof. Chodakiewicz wyraził się, że jest najlepszą pozycją nienaukową o Jedwabnem. – Kluczową postacią dla wydarzeń z 10 lipca jest Karol Badroń, żandarm za okupacji niemieckiej. Badroń, co ciekawe, przyjechał w te okolice w 1935 roku ze Śląska Cieszyńskiego za pracą. I to już jest poważny znak zapytania, albowiem kto przyjeżdża z bogatego i uprzemysłowionego Śląska na biedę podlaską z żoną i pięciorgiem dzieci – zastanawia się pisarz. – Przed wojną on tu się kręcił po okolicy i naprawiał różne rzeczy – głównie zegarki, ponieważ nie było tu wiele mechaniki, praca była raczej oparta na sile mięśni a nie technologii. No i Badroń tak się kręcił po okolicy, ale dopiero wojna zweryfikowała, dlaczego on tu się sprowadził i dlaczego kursował na linii Jedwabne–Wizna, pod którą wiosną 1939 zaczęto robić fortyfikacje. Proszę pamiętać, że to była okolica nadgraniczna, do Prus tu jest kilka wiorst, a przez Wizne prowadzi trasa na Brześć – kluczowy punkt strategiczny.

Czy informacje zebrane przez Badronia przydały się Guderianowi, który bezskutecznie, z furią szturmował Wizne we Wrześniu? Nie wiem, ale historia przypisała Badroniowi inną rolę.

Wsiadamy, z ruska mówiąc, do „maszyny” i przemierzamy 2,5 km do centrum miasta. – O, widzą panowie, tutaj jest ulica Łomżyńska. Czy oddział niemiecki mógł tędy wjechać do miasteczka niepostrzeżenie? – Oczywiście, że mógł, ponieważ to w tym budynku mieściła się komenda, a w tej bramie, wedle zeznań na UB, Badroń w trakcie pogromu naprawiał ciężarówkę. Ale proszę spojrzeć, czy w tak wąską bramę mogłaby wjechać wojskowa ciężarówka? – Mocarski podaje w wątpliwość wersję Grossa wydarzeń z 10 lipca 1940 roku. – Tu sama logistyka i struktura architektoniczna miasteczka wyklucza jego bajdurzenie – dodaje. Tak samo Gross podawał w wątpliwość, żeby jedna kobieta mogła gotować obiad dla 68 Niemców, którzy mieli jeść w trakcie, kiedy Polacy Żydów w stodole palili. On w ogóle nie zna realiów polskiej prowincji – stwierdził zdegustowany kłamstwami Grossa autor.

Po chwili znaleźliśmy się na jedwabieńskim rynku, na którym nic od roku się nie zmieniło. Na sporym placyku wszystkie ławeczki zostały zajęte przez lokalny, mocno opalony element, który alkoholizował się w sobotnie popołudnie. Rzeczywiście, szkoda w taki ładny dzień siedzieć w domu przed telewizorem, tym bardziej, że kadra Nawałki, choć dostarczyła nam tylu wspaniałych emocji i nadziei, już na turnieju we Francji nie gra. A czy są inne rozrywki w wolnym czasie? Istnieją teorie, że do rozpijania polskiego ludu mocno przyczynili się Żydzi, którzy dzierżyli karczmy i mieli monopol na wyroby wyskokowe, które rozdawano nawet małym dzieciom. Wiadomo, naród w nałogu jest niezdolny do realnego pojmowania rzeczywistości, i dlatego za Niepodległej Kościół mocno zaangażował się w kampanię trzeźwości. Ale wiadomo – wojna, komuna, Balcerowicz – i wszystko wróciło do punktu wyjścia.

Z rynku udaliśmy się na spotkanie autorskie do miejscowego domu kultury, na które przyszło 7 osób. – Ci ludzie, którzy pamiętali, jaka była prawda, już nie żyją – powiedziała kobieta z sali i po chwili kupiła książkę od autora, komentując – to nie dla mnie, ja prawdę znam, to jest książka dla moich dzieci i wnuków. Stojąc z boku, przeglądałem w telefonie internetowe teksty o Jedwabnem. Znany, choć ponoć bezrobotny dziennikarza rozpisywał się na swoim portalu o tym, jak to poczucie winy i zbiorowej odpowiedzialności ciąży nad mieszkańcami miasteczka. Zastanawiałem się, skąd dziennikarze biorą takie banialuki i czy kiedykolwiek tutaj byli i rozmawiali z kimkolwiek. W moim odczuciu panuje dość mocne zniechęcenie w stosunku do tego tematu, zwłaszcza po tym, jak Jedwabne zostało oszkalowane na całym świecie. Dowodów nie ma, ponieważ nie było ekshumacji, a oskarżenia Grossa nie wytrzymują konfrontacji z miejscowymi realiami.

Najsłynniejsze w świecie podlaskie miasteczko budzi się w niedzielny poranek do życia. Mieszkańcy, świątecznie odziani, bez zainteresowania obserwują przejeżdżające przez rynek samochody ekip największych telewizji w kraju, udając się do kościoła na mszę. Do tego kościoła, który za okupacji sowieckiej miejscowy żydowski komunistyczny element chciał przerobić na publiczny wychodek i wypróżniali się nań.

Jak wspominali świadkowie tych czasów, Żydzi na ulicach krzyczeli, drwiąc: „wasza Polska zdechła i nigdy jej nie będzie!”, albo: „chcieliście Polski bez Żydów, to macie Żydów bez Polski!”. Feralnego 10 lipca, zdaniem duetu Gross i Arnold, drzwi kościoła były zamknięte dla Żydów, a i interwencje u biskupa łomżyńskiego okazały się nieskuteczne. Jerzy Robert Nowak w swojej książce „100 kłamstw Grossa o żydowskich Sąsiadach i Jedwabnem” z oburzeniem nazywa kłamstwem rzekomą bezczynność hierarchii kościelnej. Zachowały się listy biskupa z apelami do władz niemieckich o zostawienie Żydów, a miejscowy proboszcz Kebliński wstawiał się u Niemców za Żydami, aż rozwścieczeni najeźdźcy zagrozili mu śmiercią. Byłby to drugi z rzędu jedwabieński proboszcz zamordowany przez okupantów, albowiem poprzedni, ks. Marian Szumowski, został rozstrzelany przez NKWD w Mińsku – przypomina publicysta w swojej książce, która wyszła w niskim nakładzie, bez promocji i bez tłumaczeń na języki obce.

Po drugiej mszy porannej ksiądz proboszcz Jerzy Dembiński zatrzymał wiernych. Jest petycja o ponowną ekshumację ofiar pogromu niemieckiego. – Apeluję do was, abyście ją podpisywali. Jest mi wstyd za was, że do tej pory nie podpisaliście i że ktoś spoza naszej gminy bardziej dba o nasz interes niż my sami. A przecież bycie Polakiem to obowiązki, tym bardziej należy wymagać od katolika, aby żył w prawdzie – mocne słowa proboszcza zmobilizowały wiernych do składania podpisów, a ja, słysząc je, oniemiałem z zachwytu. Szkoda, że ambona jest tak rzadko wykorzystywana do przekazów prostych, wyrazistych i tak pożytecznych.

Następnie okrążyłem raz jeszcze placyk, już zagospodarowywany przez miejscowy element. – No bo co tu robić? Pracy nie ma, jak jest, to za grosze, a i tak wolą posprowadzać Ukraińców – marudzą moi rozmówcy na placyku.

Na rynku pod kościołem w trakcie okupacji sowieckiej od października 1939 do czerwca 1941 roku stał pomnik Lenina. Psychologiczny stan ostatnich dni okupacji sowieckiej doskonale opisał Józef Mackiewicz w genialnej powieści „Droga donikąd” – społeczną psychozę strachu przed krążącym i zapychającym wrogami ludu bydlęce wagony na Sybir NKWD. Czy tak samo było tutaj 20, 21 i 22 czerwca 1941 roku, kiedy ostatnia wywózka nałożyła się na niemiecki atak? W chwili ofensywy niemieckiej na Sowietów, która tradycyjnie musiała przemaszerować przez naszą ziemię, pomnik został obalony i wedle pewnych relacji miejscowi Żydzi zostali zmuszeni do przeniesienia popiersia wodza rewolucji za miasto. Idę drogą, która dla większości jedwabieńskich Żydów była ostatnią. Przy furtkach gospodarzy podenerwowane Burki skaczą i gardłują na przechodniów. Być może czują obce zapachy, albowiem trasa spod rynku do żydowskiego miejsca pamięci wydarzeń z 10 lipca 1941 została zapełniona przyjezdnymi z odległych krain.

Ogrodzona skromnym murkiem przestrzeń wokół obelisku pamięci pomordowanych Żydów zapełniła się ludźmi. Niektórzy w żydowskich kipach, jak Talmud nakazuje, inni to zapewne różni oficjele. Tłum zagęszczają dziennikarze z największych polskich stacji telewizyjnych i radia z ulicy Czerskiej. Uroczystości zaczęły się po 11:00. Obelisk został szczelnie otoczony, a organizator nie przewidział systemu nagłaśniającego, przez co do moich uszu dochodziły skrawki dźwięków – wpierw kiwanie się z recytacją po hebrajsku, następnie fragment psalmu „Pan nie pozwoli wytracić Izraela”, a później relacja świadka historii. W tłumie słychać wyraziste akcenty amerykańskie i hebrajskie, chociaż starano się mówić po polsku. Tu i ówdzie członkowie wspólnoty żydowskiej wymachiwali flagami izraelskimi, co tworzyło jeszcze większy mętlik w mojej głowie. Czy to są uroczystości religijne? Nie. Nie wydano mężczyznom kip zwanych też jarmułkami, jak to ma miejsce na uroczystościach o charakterze religijnym. Czy to są uroczystości państwowe? A jeśli tak, to jakiego państwa, przecież obywatele Izraela nie ginęli w Jedwabnem? Co prawda izraelski Kneset przyznał ongiś obywatelstwo wszystkim pomordowanym Żydom, ale jest to, moim zdaniem, wielkie nadużycie. Tylko nieliczni wybrali Palestynę, a zresztą nawet wśród Żydów istnieje spór o zawłaszczanie pamięci historycznej przez syjonistów. Ultraortodoksi z ruchu Neturei Karta, nie uznający Izraela, mają swoją wykładnię Holocaustu – to Żydzi są temu winni, albowiem poszli w komunizm lub w syjonizm, zostawiając Torę, a Najwyższy zesłał Hitlera za karę i zrobi to ponownie, jeśli Żydzi się nie opamiętają.

Kręciłem się wokół miejsca, które niby ma odgradzać obelisk, ale w potocznej narracji ma oddawać wielkość stodoły, w której rzekomo Polacy spalili 1600 Żydów. Oczywiście gołym okiem widać absurd tego oskarżenia – stodoła tej wielkości nie mogła należeć do zwykłego chłopa, a ile benzyny trzeba by było zużyć, żeby to podpalić. Poza tym 1600 osób zostało zagnanych na śmierć przez... 20 (skazanych przez władzę ludową, z tego tylko 1 wyrok śmierci) nieuzbrojonych w broń palną zbirów? Główny odpowiedzialny, Karol Bardoń, volksdeutsch, agent niemiecki, choć ułaskawiony przez Bieruta, zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w łomżyńskim więzieniu.

Pod jednym z narożników usiadł świadek historii. – My uciekalim z Wizny, bo całe miasto Niemcy spalili w trakcie walki z Sowietami – mówi opalony starszy jegomość z mocnym hebrajskim akcentem. – Na drodze tu, do Jedwabnego, powiedzieli nam, żebyśmy tam nie szli, bo tam palą Żydów. Kto ich palił, czy Polacy czy Niemcy ? – rozkłada ręce z niewiedzy. – Kiedy pierwszy raz tutaj wróciłem? Kiedyście przegnali komunistów – mówi z nieukrywaną radością wesoły staruszek. Opowieść tłumaczyła dla szwedzkich reportażystów z hebrajskiego na angielski córka jegomościa. – Tutaj jest miejsce, w którym Polacy zamordowali 1600 Żydów. Oczywiście byli też dobrzy Polacy, którzy ratowali nas – relacjonowała, jej zdaniem prawdę, przed kamerą.

Po chwili namysłu podszedłem do szwedzkich dziennikarzy i po dobrze im znanym z domu przywitaniu „Shalom” podałem w wątpliwość relację o dokonanym w tym miejscu mordzie. Przypięty pod kołnierz mikrofon, kamerzysta odliczył do trzech i jazda. – Przede wszystkim nie mogło tu być 1600 osób, ponieważ widzimy, że nas tutaj jest teraz około 300 i już jest tłok. Wiemy o tym, że latem ’41 roku Niemcy zrobili getto dla około 100 Żydów. 1600 Żydów to stan za przedwojennej Polski, a Sowieci doliczyli się 500 Żydów w miasteczku. Po drugie, żeby spalić takie coś, trzeba było benzyny, a skąd ona miałaby się wziąć w takim miasteczku w 1941? – pytam in my best English. – Po trzecie, to był obszar nadgraniczny i udokumentowane są działania dywersyjno-szpiegowskie, a po czwarte 10 lipca 1941 r. byli widziani żołnierze niemieccy, rzekomo w tym czasie jedzący obiad na rynku. Gross pisze, że były robione zdjęcia, i gdyby się one odnalazły, tak samo, gdyby tutaj doprowadzono do ekshumacji, znalibyśmy prawdę, której dzisiaj nie znamy – kontynuuję, chociaż temat Jedwabnego zgłębiałem zaledwie 3–4 dni przed przyjazdem. – A więc kto jest odpowiedzialny za mord w Jedwabnem? – pyta mnie reporter. – Zgodnie z prawem międzynarodowym – okupant, czyli Niemcy – oznajmiam zgodnie z prawdą i z radością, że Ojczyzna nie wydała mamony na moje szkoły nadaremno.

Mam nadzieję, że nie dożyję czasu, kiedy globalna narracja i interpretacja zbrodni w Jedwabnem będzie taka, że szlachetny Wermacht nie zdążył uratować Żydów przed polskim motłochem z powodu złych polskich dróg.

Jeśli lubisz moje teksty udostępnij i polub mnie na Facebooku

Tekst pierwotnie ukazał się w Kurierze Wnet

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura