tad9 tad9
10980
BLOG

dlaczego Sikorski strzelił sobie w drugą stopę?

tad9 tad9 Polityka Obserwuj notkę 162

   Od środy mam wrażenie, że biorę udział w eksperymencie często opisywanym w podręcznikach psychologii. Eksperyment z grubsza wygląda tak: zbieramy grupę ludzi, w której jest jeden badany, a reszta to podstawieni przez nas osobnicy (o czym badany, rzecz jasna nie wie). Pokazujemy grupie dwa odcinki o równej długości i każemy ocenić ich długość, przy czym osobnicy podstawieni zgodnie twierdzą, że odcinek A jest dłuższy od odcinka B. Cel eksperymentu: sprawdzić czy nacisk grupy wpływa na percepcję badanego. Otóż, ponoć spora część badanych naciskowi grupy faktycznie ulega i „widzi” odcinek A dłuższym, niż jest w istocie... W toczonym od środy „eksperymencie” rolę „grupy naciskowej” pełnią proreżimowe media, a celem ich działania jest „przekonanie” publiczności, że w ujawnionych przez MSZ zapisach jest coś, czego tam nie ma... Oczywiście mam na myśli stenogramy rozmów toczonych przez ministra Sikorskiego tuż po „katastrofie smoleńskiej”...

   Dziś ujawniono drugą porcję tych zapisów i …. jest to drugi strzał w stopę ministra Sikorskiego (patrz mój poprzedni wpis o strzale pierwszym). Dowiedzieliśmy się oto, że Sikorski – dzwoniąc do Kaczyńskiego - … nie znał listy osób znajdujących się na pokładzie TU-154... Czyli – mówiąc, że prawdopodobnie wszyscy zginęli... nie wiedział, kto mógł zginąć, a pewnym pasażerem był tylko prezydent Kaczyński (można była zakładać, że bez niego lot w ogóle by się nie odbył). Każda inna osoba będąca na liście pasażerów mogła – z takiego czy innego powodu – ostatecznie nie polecieć. Choćby z powodu nagłej choroby. To prawda – Sikorski dzwonił do brata prezydenta, czyli do brata jedynego pewnego pasażera samolotu. Ale na liście pasażerów była też bratowa Kaczyńskiego. Otóż, w takiej sytuacji tylko durnie lub łajdacy podsuwają hipotezy skrajne. Inni ludzie mówią prawdę, a prawda w tym przypadku brzmiała: nie mamy jeszcze pewności co zaszło. I tu, jeśli ktoś koniecznie chce można dodać jedną ze stosowanych w takich sytuacjach obłych formułek w rodzaju „liczymy się z najgorszym”. Tyle... A Sikorski – jak to dziś ujął – stawiał „robocze hipotezy” na podstawie „skrawków informacji” nie chcąc stwarzać „złudnych nadziei”... Minister „nie chciał stwarzać złudnych nadziei”, a tymczasem jego rzecznik (zacytujmy „GW”): „....powiedział, że wg informacji agencyjnych 3 osoby przeżyły, ale są ciężko ranne. Rzecznik MSZ twierdzi, że to na razie niepotwierdzona informacja”. To tyle, jeśli idzie o profesjonalizm Sikorskiego i ludzi jego... Chociaż, nie to nie tyle, bo - być może - Sikorski zachowywał się w pewnym sensie bardzo profesjonalnie. Najpierw jednak spróbujmy raz jeszcze odtworzyć stan wiedzy Sikorskiego w chwili rozmowy z Kaczyńskim.

 Sikorski twierdzi, że o „katastrofie” dowiedział się od Jarosława Bartkiewicza z departamentu polityki wschodniej. Więcej szczegółów na ten temat dostarcza ambasador Bahr, który tak opowiadał o swojej rozmowie z ministrem:

„Minister już wiedział. Od siedmiu minut. Od dyrektora Jarosława Bratkiewicza z departamentu polityki wschodniej, a ten od swego naczelnika Górczyńskiego, który zadzwonił do niego z płyty lotniska”. Mamy więc chyba źródło pierwszego doniesienia o katastrofie - jest nim nie tyle pan Bartkiewicz, co raczej naczelnik Górczyński znajdujący się gdzieś „na płycie lotniska”. Co mógł widzieć Górczyński? Cóż, samolot rozbił się „300-400 metrów od pasa startowego”, a - jak podpowiada mi docent Wikipedia - „na 4 minuty przed katastrofą widzialność z ziemi była oceniana na 200 metrów”. Jakkolwiek lokalizacja opisana jako „na płycie lotniska” jest nieprecyzyjna, to jednak można zaryzykować twierdzenie, że Górczyński, mówiąc delikatnie mało widział.... Na rzecz takiego twierdzenia świadczy zreszą ta okoliczność, że pracownik Centrum Operacyjnego rozmawiając później z Bahrem nie jest jeszcze pewien co właściwie spadło pod Smoleńskiem. Pracownik pyta wszak Bahra: „A czy to jest pewne, że to był ten samolot?”O godzinie 9.07! (lub około 8.55, bo czas rozmowy Bahra z Centrum występuje – z jakiegoś powodu – w dwóch wersjach...).

    W świetle powyższych roztrząsań wypada uznać, że to przekaz ambasadora Bahra a był główną podstawą, na której Sikorski stawiał swoją skrajną hipotezę. Jest to „zabawne” o tyle, że Bahrr - jak sam twierdzi (twierdził?) - wcale nie chciał Sikorskiemu powiedzieć, że „wszyscy zginęli”. Kiedy Konrad Piasecki zapytał Bahra wprost: „powiedział pan "samolot się rozbił, prezydent nie żyje"?” Bahr odpowiedział: „Nie wiedziałem, czy żyje, czy nie żyje, przecież to nie można w takim momencie mówić na temat prezydenta. Tylko powiedziałem, że nastąpiła katastrofa i że widzę tutaj, przed sobą szczątki zupełne”. Tak wyglądają „podstawy” „roboczych hipotez Sikorskiego”. Dlaczego więc Sikorski je stawiał? Zresztą stawiał wybiórczo, bo na przykład Bronisław Komorowski rozmowę z Sikorskim opisywał tak: „Sikorski powiedział, że ma wiadomość od Bahra (...) że doszło do wypadku prezydenckiego samolotu. Ale nie wie z jakimi konsekwencjami”. No i proszę - w rozmowie z Komorowskim - wszystko jest spójne: Sikorski, powołując się na relację Bahra mówi Komorowskiemu, że konsekwencje „katastrofy” nie są jeszcze dokładnie znane, tak też swoją relację dla Sikorskiego opisywał Bahr. Dlaczego w rozmowie z Komorowskim Sikorski zachowuje się profesjonalnie, a w rozmowie z Kaczyńskim stawia skrajne „robocze hipotezy”? Ja też postawię „roboczą hipotezę” : chodziło o możliwie szybkie przejęcie przez Komorowskiego urzędu prezydenckiego. To dlatego Sikorski starał się możliwie mocno zdemobilizować „wroga”. Chłopakom spieszyło się do Pałacu ot i cała tajemnica..... Niewykluczone, że Sikorski w ciągu ostatnich kilku dni nieopatrznie opublikował ślady śladów swoistego „zamachu stanu”....

tad9
O mnie tad9

href="http://radiopl.pl">

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka