tad9 tad9
166
BLOG

Opowieść o Strasznych Starcach (z dedykacją dla prof. Szackiego)

tad9 tad9 Polityka Obserwuj notkę 5
    "Tegoroczne lato nie sprzyja ani szczególnej aktywności, ani intensywnemu myśleniu. Za gorąco. No ale upały nie są na szczęście trwałym zjawiskiem w naszym klimacie " - pisał Aleksander Kwaśniewski. Co prawda szło mu o lato roku, bodaj, 1982, ale frazy ukute przez wirtuozów pióra mają walory uniwersalne, więc słowa te odnieść możemy równie dobrze do roku bieżącego (zaryzykuję twierdzenie, że i w przyszłym okażą się aktualne). Tak więc tegoroczne lato nie sprzyja szczególnej aktywności, ani intensywnemu myśleniu (Bogu dzięki - upały nie są na szczęście trwałym zjawiskiem w naszym klimacie), ale czasem zdarzy się impuls, który pobudzi do takich czy owakich przemyśleń, i właśnie mi się taki impuls trafił...

    Oto Jarosław Kaczyński przemawiając z okazji rocznicy swojego premierowania wspomniał coś o założeniu nowego uniwersytetu, który miałby wskazywać światu akademickiemu drogę w "sferze intelektualnej i moralnej". "Gazecie Wyborczej" skojarzyło się to tak jak zwykle (że niby idzie o walkę z "inteligencją"), a poproszony przez "GW" o komentarz prof. Jerzy Szacki oznajmił: "Był już taki pomysł w 1950 r. Instytut Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR miał nauczać według wzorów nauki radzieckiej i odseparować środowisko nauki burżuazyjnej".  Wypowiedź Szackiego - to był właśnie impuls, który wyrwał mnie z letniego letargu..

    Szacki o tyle wie co mówi, że sam się przez Instytut Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR przewinął (nawiasem mówiąc - razem ze sporą gromadką aktualnych koryfeuszy nauki, liberałów i obrońców demokracji). Stalinizm dla ludzi takich jak Szacki był windą kariery i jest doprawdy coś niesmacznego w tym, że to on akurat daje dziś podobne komentarze. W ogóle zresztą instytucje takie jak IKKN czy IBL stworzone przez komunistów na przełomie lat 40 i 50 ubiegłego wieku okazały się fantastycznym sukcesem - ich absolwenci po dziś dzień grają pierwsze skrzypce w polskim życiu akademickim. Jeśli więc pod uwagę brać skuteczność -pomysł Kaczyńskiego wydaje się niezły. Tyle, że dziś warunki nie te. W latach 50-tych kariery Szackiego i jego kolegów osłaniała partia, ZMP i UB skutecznie eliminując (ewentualną) konkurencję dla swoich wybrańców, dziś taki "kadrowy" uniwersytet działałby w warunkach "wolnorynkowych". Ale - wracajmy do lat 50-tych. Poniżej zamieszczam tekst "Opowieść o Strasznych Starcach" opublikowaną niegdyś na moim blogu w "Blox"się Agory. Bywalców tamtego blogu przepraszam za kolejne powtórzenie. Wiem, że przydałoby się coś świeżego, ale cóż - tegoroczne lato nie sprzyja ani szczególnej aktywności, ani intensywnemu myśleniu. Za gorąco. No ale upały nie są na szczęście trwałym zjawiskiem w naszym klimacie...

Opowieść o Strasznych Starcach

    Co prawda już starożytni Rzymianie, którzy obok podboju świata zajmowali się głównie wymyślaniem sentencji na różne okazje, orzekli, że analogia nie jest dobrym argumentem, ale co z tego, skoro dolepienie jakiegoś paskudnego skojarzenia jest całkiem niezłym zabiegiem propagandowym? W związku z tym wszystkie strony publicznych sporów chcą sprawić, by ich oponenci kojarzyli się publiczności jak najgorzej. A że sytuacja polityczna w Polsce mocno się zaostrzyła, to i nie dziwota, że w ciągu ostatnich miesięcy mieliśmy do czynienia z prawdziwą biegunką skojarzeń. Sytuacja po wygranych nie przez tych co trzeba wyborach kojarzyła się niektórym a to z weimarskimi Niemcami, a to z Hiszpanią generała Franco, a to z "marcem 1968", a to z chińską rewolucją kulturalną. Ale, ciekawa rzecz, wśród wielu malowniczych porównań jakimi raczyli nas obficie komentatorzy opisujący scenę polityczną jedno pojawiało się dziwnie rzadko, można wręcz powiedzieć, że nie pojawiało się niemal wcale. Może to dziwić, bo wpisywałoby się ono świetnie w ogólną poetykę stosowanych porównań, a idzie mi nie o chińską, ale naszą rodzimą "rewolucję kulturalną" zafundowaną Polsce przez komunistów na przełomie lat 40 i 50-tych ubiegłego wieku.

    To nie miejsce ani czas, by rozwodzić się nad szczegółami historii owej "rewolucji kulturalnej", pozostańmy przy ogólnym zarysie. Otóż, komuniści obejmujący - dzięki sowieckiej armii - władzę w Polsce nie mieli zbyt wielu aktywów w sferach akademicko-intelektualno-kulturalnych. Nietrudno więc zrozumieć Władysława Gomułkę, który, w 1945 roku, narzekał (mając na myśli świat akademicki): „Prawdą jest, że są tam profesorowie reakcyjni, ale przecież my profesorów na kursach nie dokształcimy. Profesorowie zdobywają kwalifikacje całe lata, długie lata, a my przecież jesteśmy u władzy dopiero miesiące. My dopiero możemy wychować naszych profesorów i wychowamy ich na pewno, ale dopiero po latach, po okresie potrzebnym na wychowanie profesora. Musimy pracować przy pomocy tych profesorów, którzy są ....”. Sytuacja, jak widać, była trudna. Przez pewien czas komuniści usiłowali zatem kokietować tzw. "starą kadrę", licząc, że przynajmniej jej część z czasem "dojrzeje do socjalizmu", ale równocześnie, myśląc perspektywicznie, uruchomili produkcję własnej inteligencji. I tu – okazało się – Gomułka był zbytnim pesymistą. Nie docenił siły kursów i różnych innych szybkich ścieżek akademickiej kariery. Nie minęło 4 lata a komuniści już mieli gotowy narybek partyjnej inteligencji. W związku z tym znudziło im się czekanie aż "stara kadra akademicka dojrzeje", tym bardziej, że „władza ludowa” w międzyczasie okrzepła i mogła sobie pozwolić na większą brutalność. Tak więc na przełomie lat 40 i 50-tych XX wieku komuniści gotowi byli do szturmu na uniwersytety, i szturm ten - z sukcesem - przypuścili. "Stara kadra" która nie dojrzała poszła w odstawkę, a jej miejsce zajęła młoda gwardia wyhodowana pod czułymi skrzydłami partii...

    No i powiedźcie teraz sami - czy historia polskiej "rewolucji kulturalnej" nie nadawałaby się do snucia analogii lepiej, niż historia chińskiej "rewolucji kulturalnej"? Ostatecznie bliższa koszula ciału, więc takie porównania winny wręcz cisnąć się na usta tym wszystkim, którzy chcą nas przekonać, że obecny reżim zniszczyć chce stare autorytety i, na ich miejsce, wywindować własne. Powinny się cisnąć, ale jakoś się nie cisną... Dlaczego zrezygnowano z tak smakowitego kąska? Ano dlatego, że - jak głosi ludowa mądrość - w domu powieszonego nie wypada mówić o sznurze. Rzecz w tym, że skutki "rewolucji kulturalnej" z przed dziesięcioleci trwają po dziś dzień, a jeden z tych skutków jest taki, że ośmiu na dziesięciu mających dziś pod 80-tkę koryfeuszy nauki i kultury ma na koncie stalinowski epizodzik. Są to - ni mniej, ni więcej - tylko podstarzali już, dawni stalinowscy hunwejbini, którzy w latach burzy i naporu, pod sztandarami PZPR, szturmowali uniwersytety. Rzućmy okiem na nazwiska osób orbitujących wokół 2-3 pism pozakładanych przez komunistów w latach 40/50-tych ("Kuźnica", "Odrodzenie", "Nowa Kultura"), dodajmy młode gwiazdy stalinowskiej nauki wykreowane przez Adama Schaffa w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR - i mamy ich niemal w komplecie: prawie wszystkie autorytety "lewicy laickiej" przeszły przez te linie produkcyjne "nowej elity intelektualnej". Czy więc nie byłoby dość głupio zestawiać dziś straszliwą władzę PiS-u z rodzimą "rewolucją kulturalną" gdy dzień wcześniej drukowało się Jedlickiego lub Baumana w rolach autorytetów intelektualno-moralnych? Byłoby, rzecz prosta, bardzo głupio, toteż mało kto ośmiela się takie zestawienia stosować...

    Tak więc dawni stalinowscy hunwejbini mają się dziś świetnie zażywając sławy, odbierając hołdy i robiąc za dyżurnych moralistów. Ich ofiary z lat 40 i 50-tych albo już nie żyją, albo jęczą w sposób niesłyszalny, bo nie porobiły karier, więc ich nie słychać. Wygląda to, doprawdy, na "zbrodnię doskonałą": sprawcy, oraz ich przyjaciele i obrońcy mają monopol na interpretację przestępstwa. Wobec tego dowiadujemy się dziś, że stalinizm był dla hunwejbinów doświadczeniem...tragicznym. Okazuje się, że w sumie sami są ofiarami tamtej okrutnej epoki. By daleko nie szukać - kilka dni temu z wielkim hukiem fetowano 80 urodziny profesor Marii Janion, niegdysiejszej protegowanej Stefana Żółkiewskiego - jednego z głównych stalinowskich macherów od kultury (on to zakładał Instytut Badań Literackich, którego adepci mieli stworzyć jedynie słuszną, marksistowską polonistykę). Maria Janion, której stalinowska gorączka przeszła dopiero około 1956 roku twierdzi, że dała się oszukać, a dała się oszukać dlatego, że przede wszystkim liczył się dla niej pokój. Czy to możliwe, by osoba obdarzona ponoć wybitnym intelektem dała się tak ordynarnie robić w konia przez blisko dekadę? Ano - widać możliwe, wypada więc współczuć oszukanej przez Stalina Marii Janion. Żeby nie współczuć, a do tego wytykać przeszłość, trzeba być, doprawdy, łajdakiem. A dotyczy to, rzecz prosta, i reszty niegdysiejszych hunwejbinów. Jak wyłożył to niezawodny Adam Michnik, którego, nie może zabraknąć w tym wpisie, bo zabrakło go w ostatnim: „Tak jak ataki na faszyzm przez długi czas miały w podtekście dezawuowanie myśli prawicowej, narodowej czy katolickiej (...) tak dziś stosunek do stalinizmu często okazuje się zakamuflowanym atakiem na współczesną myśl liberalną. To się zaczęło w 1968 roku, kiedy ukuto tezę, że protesty studenckie są inspirowane przez odsuniętych od władzy stalinowców, którzy chcieliby przywrócić status quo sprzed 1956 roku. Główny atak skierowany był więc na ludzi, którzy przeciw partii zbuntowali się na początku odwilży – w 1954 czy 1955 roku. Kilkanaście lat później można ich było łatwo dezawuować, cytując teksty z wczesnych lat 50-tych Hańba domowa i cały idący za nią nurt „intelektualnie radykalnych” rozliczeń jest w gruncie rzeczy przedłużeniem tamtego procederu” (między panem, a plebanem s.626).

    Atak na stalinizm – zakamuflowanym atakiem na współczesną myśl liberalną! Wielka jest głębia myśli Mistrza Cytatu, ale my zajmijmy się innym kawałkiem jego wypowiedzi, tym mianowicie w którym zestawia atakujących stalinizm z harcownikami „marca 68”. To się nazywa dokleić paskudne skojarzenie! No dobrze, ale czym był „marzec 68”? Otóż, poza wszystkim innym, był też próbą „powtórki z rozrywki”: kierownictwo partii znów próbowało skorygować kształt elity PRL. Tyle, że czasy były inne, więc próba wypadła znacznie gorzej. Jej smutne skutki odczuli jednak nasi bohaterowie: jak oni kiedyś płynęli na fali "rewolucji kulturalnej", która znosiła "starą kadrę akademicką" i otworzyła im drogi szybkiej kariery, tak teraz na nich płynęła fala "marcowych docentów". Oczywiście w porównaniu z przełomem lat 40 i 50-tych "marzec 68" był dziecinną igraszką, niemniej poobijani przez „marzec” ex-hunwejbini obnoszą swoje rany po dziś dzień – „marzec” robi za ostatni krąg piekła PRL. A przecież stalinowscy hunwejbini i „marcowi docenci” to – w pewnym sensie – koledzy (jeśli chodzi o sposób wchodzenia na szczyt). Ostatecznie i „marcowi docenci” mogliby się tłumaczyć mniej więcej tak, jak robią to humnwejbini „rewolucji kulturalnej”: że najpierw uwierzyli w socjalizm, a potem wierzyli, że socjalizmowi zagraża nacjonalizm, więc, gdy partia powiedziała, że socjalizmowi zagraża nacjonalizm żydowski (zwany syjonizmem), oni odpowiedzieli na wezwanie partii, tym bardziej, że wszystko to sprzężone było z polityką mocarstw na Bliskim Wschodzie, a to już jest kwestia światowego pokoju, no a przecież – pokój przede wszystkim, itd., itd... dziś wiedzą, że dali się nabrać i obiecują, że już więcej się nabrać nie dadzą... Czy ktoś dałby wiarę takim opowieściom „marcowych docentów”? Pewnie ktoś dałby, ale, żeby się takich znalazło wielu – wątpię. A podstarzałym stalinowskim hunwejbinom wierzą całe rzesze. I to też jest miara ich sukcesu...

Jakie więc wnioski może wyciągnąć z historii współczesny, powiedzmy, 18 latek gdyby zobaczył jakąś szykującą się „rewolucję kulturalną”? Z jednej strony ma smutny przykład „marcowych docentów” żyjących w pohańbieniu, z drugiej strony kusi olśniewający sukces stalinowskich hunwejbinów... Rzecz zaiste godna głębokich przemyśleń...

tad9
O mnie tad9

href="http://radiopl.pl">

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka