Popełniłem tekst o prof. Sadurskim jako demokracie "nieszczerym", prof. Sadurski zechciał się do niego odnieść. Własnego tekstu nie streszczam - kto ciekawy, znajdzie go w blogu. Odpowiedź prof. Sadurskiego - dla jasności wywodu streścić – krótko - muszę. Otóż, prof. Sadurski napisał, że krytyka takiego czy owakiego układu politycznego wyłonionego drogą demokratyczną nie oznacza jeszcze porzucenia przez krytykującego demokratycznych pryncypiów. Krytyka rezultatów funkcjonowania demokracji, to jeszcze nie brak przywiązania do zasad demokracji – napisał prof. Sadurski. Można się z tym od biedy zgodzić, chociaż otwiera się tu pole do dyskusji - ostatecznie rezultaty funkcjonowania demokracji biorą się wprost z zasad funkcjonowania demokracji. Ale tą dyskusję zostawmy na inną okazję. Skoro więc zgadzam się z prof. Sadurskim – to o co mi chodzi?
Rzecz w tym, że krytyka jakiej prof. Sadurski poddał wejście do rządu Romana Giertycha była specyficzna. Profesor ma rację – demokracja krytyką stoi. Jak jednak wygląda standardowe demokratyczne krytykanctwo? Partie usiłują nas przekonać, że ich program jest najlepszy, a programy konkurencji – fatalne, opozycja dowodzi, że projekty rządowe są złe, albo – w najlepszym razie – niewystarczające, rząd zaś twierdzi, że sytuacja ma się akurat odwrotnie. Wszyscy to znamy. A jak wyglądała krytyka prof. Sadurskiego? Cóż – właściwie była to nie tyle krytyka, co ocena sytuacji dokonana na gruncie jakiejś nieformalnej „moralności politycznej”. Diagnoza zaś brzmiała: doszło do politycznej „nieprzyzwoitości”. Podobnie sugerowana (?) „kara” wzięta była z arsenału działań nieformalnych – chodziło o „ostracyzm”. To jeszcze nie wszystko. Otóż „ostracyzm” spotkać miał nie partię, za którą profesor nie przepada, i nie elektorat tej partii, ale - „nas” (Polskę?). „Kara” spadająca na zbiorowość, za „nieprzyzwoitość”, której się dopuściła? Brzmi to dość archaicznie i zaskakująco – przynajmniej w ustach kogoś, kto deklaruje się jako liberał...
Ale czy taka „moralistyka polityczna” oznacza odrzucenie demokracji? Tego nie twierdziłem. Nie pisałem, że profesor jest demokratą „fałszywym”, ale, że jest demokratą „nieszczerym”. Nieszczerym – bo przedstawiając nam filary i trzony swojego światopoglądu o nieformalnej „politycznej moralności” nie wspomniał. A to nieformalne tło zdaje się odgrywać niepoślednią rolę – gdy idzie o światopogląd profesora. I właśnie ten nacisk na polityczną „moralność” czy "przyzwoitość" skojarzył mi się to ze swego rodzaju "arystokratyzmem". Dlatego nazwałem prof. Sadurskiego demokratą „arystokratycznym”...
By rzecz efektownie zilustrować - skorzystam z literatury. Oczywiście dyskutując z profesorami nie wypada - sięgając po figury literackie - schodzić poniżej "Hamleta", ale ja sięgnę po "Trędowatą" (Bogu dzięki - postmoderna dowartościowała pop-kulturę). Oto zarys intrygi tej ramoty: Stefania Rudecka - szlachcianka, ale zdeklasowana, spotyka tkwiącego na szczycie hierarchii społecznej ordynata Michorowskiego. Wpadają sobie w oko, Michorowski chce się żenić (!). Robi się z tego w środowisku ordynata gigantyczny skandal: arystokraci odrzucają Rudecką jako nie należącą do ich sfery. Poddana ostracyzmowi Stefcia kończy na katafalku. Słowem - tragedia. A - formalnie rzecz biorąc - wszystko było w porządku. Na przeszkodzie małżeństwu nie stało ani prawo cywilne, ani kanoniczne. Zaważył konwenans - w wyższych sferach tego rodzaju związki uchodziły za niestosowne, w jakimś więc sensie za "nieprzyzwoite".
Czy widać już podobieństwo "Trędowatej" do tego o czym podyskutowaliśmy z prof. Sadurskim? Gdyby przetransponować rzecz na naszą sytuację polityczną, wyglądałoby to tak: Stefcią Rudecką byłby - rzecz prosta - Roman Giertych (LPR), w ordynata Michorowskiego wcieliłby się Jarosław Kaczyński, prof. Sadurskiemu zaś przypadłaby drugoplanowa (ale ważna!) rola hrabiego Barskiego. Tenże Barski był bowiem głównym organizatorem ostracyzmu wymierzonego w Rudecką (fakt, że chciał wydać córkę za Michorowskiego - nie jest bez znaczenia). To on - grając na arystokratycznych snobizmach i uprzedzeniach - podsycał niechęć "środowiska" do Stefci. Niekoniecznie chciał jej śmierci. Zapytany pewnie powiedziałby: Stefcia niechże sobie żyje, ale - niech zna swoje miejsce. Prof. Sadurski - w odniesieniu do partii Romana Giertycha - ująłby to pewnie tak: LPR może sobie istnieć, choć to przykre, ale -w końcu mamy demokrację. Byle nie wkraczała na salony. Bo to jest "polityczna nieprzyzwoitość". A więc i tu - konwenans: LPR - formalnie rzecz biorąc - ma pełną "zdolność polityczną", tak jak Rudecka - formalnie - może wyjść za ordynata., ale, jednak, wejście Giertycha do rządu to "mezalians" (jak ująłby to w swoim języku hrabia Barski.... )
Jest jednak między prof. Sadurskim a hrabią Barskim znacząca różnica (nie jedna -jak sądzę). Otóż, gdyby poprosić Barskiego o przedstawienie "filarów" jego światopoglądu, ten - przypuszczam - na pierwszym miejscu wymieniłby "filary nieformalne", takie jak "stosowność", "obyczajność", "przyzwoitość" (choćby to wszystko było na pokaz). Ogólnie mówiąc Barski położyłby nacisk na trzymanie się nieformalnych zasad właściwych jego sferze. Profesor Sadurski tymczasem "nieformalne podłoże" na którym wznoszą się jego "filary", pominął milczeniem. Nie, żeby owo podłoże ukrywał (ostatecznie pisał wprost o "przyzwoitości politycznej" w "GW"). Może - po prostu - uważa tego rodzaju "nieformalne podłoże" za tak oczywiste, że nie mówi o nim przy każdej okazji? A może nie ma ochoty zbyt często mówić o takich rzeczach, bo wie, że gdy tylko pada słowo "nieformalne", to od razu schodzimy z prostych ścieżek racjonalizmu i wkraczamy w mroczną dziedzinę Przesądu? Nie wiem. W każdym bądź razie, gdyby prof. Sadurski zechciał poświęcić jeden ze swoich mini-wykładów kwestii: "nieformalne regulatory demokracji" - byłbym wielce zobowiązany...
Inne tematy w dziale Polityka