Prof. Sadurski narzekał niedawno, że w tytule co 3-go wpisu pojawiającego się w S24 figuruje jego nazwisko, więc- dla odmiany – w tytule tego wpisu umieszczam dwa inne nazwiska. A wszystko przez powstanie warszawskie (dalej – PW).
Rocznica PW wywołała tradycyjną dyskusję między „realistami” i „romantykami”. Dyskusja ciągnie się już – w związku z różnymi powstaniami – sto lat z okładem, i pociągnie się pewnie drugie sto (oby nam się tylko po drodze nie zdarzyły nowe powstania...). „Realiści” twierdzą, że powstania były szkodliwe, „romantycy”, że potrzebne, przy tym jednym z wątków dyskusji jest kwestia „czy należy świętować klęski”. Bliżej mi do realistów, ale – jako realista właśnie – doceniam też potrzebę mitów, więc świętowania klęsk nie uważam za zbrodnię. Przeciwnie – twierdzę, że akurat mit PW bardzo nam się przyda, a teorie o jego zgubnym wpływie na dusze Polaków wkładam między bajki. Ale wszystko to są uwagi na marginesie. Mowa będzie nie o mnie, ale o dwóch realistach szczególnego rodzaju, czyli o dr Wielomskim i red. Skalskim. Zacznijmy od tego pierwszego...
Dr Wielomski – jak na realistę przystało – powstania potępia, a mit powstań uważa za szkodliwy. Sugeruje, by za wzór brać raczej margrabiego Wielopolskiego, czy – nawet – Wojciecha Jaruzelskiego. I tu –pojawia się ciekawe pole do dyskusji. Wielopolskiego można cenić, lub nie; Jaruzelskiego podobnie (choć cenić Jaruzelskiego, to już - dla mnie - perwersja). Są to zagadnienia ciekawe, ale zostawmy je inną okazję. Idzie o co innego. Chodzi o to, czy można - mając Wielopolskiego za wzór - występować jednocześnie z projektem kontrrewolucji. Bo przecież dr. Wielomski to – o ile mi wiadomo - kontrrewolucjonista. Czy nie ma tu jakiegoś pęknięcia w światopoglądzie? Wielopolskiego ceni Wielomski za polityczny realizm, powstańców styczniowych potępia za polityczny romantyzm. Otóż, mam wrażenie, że stawiać dziś na kontrrewolucję, na wcielenie Ładu Prawdziwego, to romantyzm nie mniejszy, niż wiara - w roku 1863 - w szansę na wyrąbanie Polsce niepodległości przy pomocy dubeltówek.
Ostatecznie realizm, jak nazwa wskazuje, winien zasadzać się na zimnym oglądzie realiów, a realia wyglądają tak: rewolucja wygrała na każdym froncie. Jak w obliczu tego przykrego faktu zachować może się kontrrewolucjonista? Może oczywiście porwać się na jakiś czyn szalony, bez nadziei na sukces, ale to zrobiłby kontrrewolucjonista – romantyk. Może też udać się na emigrację wewnętrzną i stamtąd kontemplować oraz komentować pogrążający się w upadku świat. Ale czegoś podobnego nie zrobiłby chyba kontrrewolucjonista mający za wzór margrabiego Wielopolskiego! Kontrrewolucjoniście - jeśli nie chce popaść w polityczny romantyzm, i jeśli nie chce zamknąć się w wieży z kości słoniowej, pozostaje więc właściwie tylko jedno: kolaboracja. Na wzór Wielopolskiego właśnie - o ile system zaoferuje jakieś możliwości działania. Tak, jak zaoferował Wielopolskiemu...
Ale - załóżmy - że system coś oferuje. Powiedzmy, że Adam Wielomski dostaje propozycję objęcia urzędu namiestnika województwa - bo ja wiem? - mazowieckiego. Postrewolucyjni władcy systemu dają przy tym pewne koncesje. Dajmy na to: msza łacińska w kościołach, możliwość zorganizowania Uniwersytetu Reakcyjnego, dotacje rządowe dla kontrrewolucyjnych wydawnictw i jeszcze trochę tego typu cukierków. Słowem - system oferuje możliwość stworzenia pewnej "bazy" kontrrewolucyjnej. Ale tylko ewentualnie i drogą ewolucji. W zamian „system” żąda, by "porządek panował w Warszawie" - każda gwałtowna akcja kontrrewolucyjna ma być - przez namiestnika - gaszona w zarodku. Czy Adam Wielomski powinien iść na taki układ? Chyba tak - jeśli jest polityczną realistą... A jeśli by poszedł – to które ze swoich kontrrewolucyjnych i konserwatywnych pryncypiów gotów byłby poświęcić? I tu pytanie do dr Wielomskiego - o ile zechce odpowiedzieć - jak daleko może sięgać taka kolaboracja zanim nazwie się ją „zdradą ideałów”, której nie można popełnić?
Ale dr Wielomski to aperitif. Daniem głównym jest red. Skalski. Nie mogę go – niestety – ucapić bezpośrednio. Spróbuję sięgnąć przez środowisko. Red. Skalski to też realista. O ile dobrze zrozumiałem jego tekst, uważa, że powstańcy bardziej przydaliby się Polsce żywi, nie chciałby też, by triumf mitu zdusił krytyczną refleksję o powstaniu. „Czy krytyczne refleksje i gorące spory stały się (...)nieaktualne?” – pyta w obliczu hucznych obchodów rocznicy PW. Red. Skalski ma zresztą dystans do wszystkich powstań, dał w swoim wpisie ich krótki przegląd wyliczając przy okazji straty, jakie powstania przyniosły. I w porządku. Jest jednak taki epizod w historii, który zdaje się nie mieć swoich realistów... A jeśli nawet ktoś na kształt realisty się pojawi, to z miejsca jest wyklinany od najgorszych. Red. Skalskiego dotyczy to wszystko o tyle, że głównymi bohaterami owego epizodu są ludzie mu bliscy (nawiasem mówiąc – to oni właśnie wyklinają). A mowa tu o ludziach, którzy – w większości innych przypadków – ukochali sobie polityczny realizm. Gdyby zapytać ich o PW na przykład większość powiedziałaby to samo, co red Skalski. Ale do rzeczy. Oto druga część moich rozważań nosząca dramatyczny tytuł:
Gdzie są realiści marca?
Marzec 68 – to oczywiście ów pozbawiony realistów epizod, o którym wspomniałem wyżej. Nie ja pierwszy wpadłem na pomysł, by marzec zestawić z PW. Przy okazji 30 rocznicy marca zrobił to rektor UW Włodzimierz Siwiński. Mówił: „...należy zachować pamięć o historii buntu i sprzeciwu wobec systemu, który pozbawił ludzi praw uważanych w cywilizacji europejskiej za podstawowe (...). Przy bramie UW znajduje się tablica upamiętniająca tamte wydarzenia. Mieści się obok tablicy upamiętniającej walki powstańców warszawskich walczących na terenie uniwersytetu. I choć trudno porównywać heroizm i ogromną ofiarę krwi Powstania Warszawskiego z wypadkami marcowymi, to jednakże na swój sposób oba te wydarzenia powinny być upamiętnione” (cyt. z: Marzec 1968. Trzydzieści lat później). Czy – gdy hucznie obchodzono 30-tą rocznicę marca – odezwali się jacyś realiści? Ja w każdym bądź razie takich nie słyszałem. Ani przy okazji 30-tej rocznicy, ani przy okazji innych rocznic. A przecież marzec – taki, jakim przedstawiają go jego kombatanci – to czysty polityczny romantyzm...
Bo zważmy. Marzec – to było wielkie lanie. Można oczywiście marca bronić – w dłuższej perspektywie. Że marzec stworzył jakiś kapitał na przyszłość, że „bez marca nie byłoby Solidarności” itd., itp. Ale w ten sam sposób broni się też PW, a realistów to jakoś nie przekonuje. Weźmy więc perspektywę krótką. A z tej marzec nie wygląda malowniczo. Niepokończone studia, wcielenia do wojska, emigracje, czystki na uniwersytetach. Słowem – jako się rzekło – lanie. Paweł Śpiewak odpowiadając na pytanie o skutki marca powiedział: „Niepowetowana jest strata tylu ludzi, tylu środowisk, tylu naukowców, filmowców, pisarzy. Wreszcie tylu przyjaciół i kolegów”. Powiedział więc coś w stylu wypowiedzi red. Skalskiego o PW. Marzec – oczywiście – nie był tak dramatyczny jak powstanie. Ale nie o to tu chodzi. Chodzi o to, że była to klęska. I to klęska sprowokowana – jeśli wierzyć marcowym kombatantom – z powodów .... czysto etycznych. Żadnej polityki! Za PW stał zamysł polityczny. Niemądry, błędny – być może. Ale – jakiś był. A spróbujcie przypisać jakieś polityczne plany aktywistom marcowym. Wdeptają w ziemię. Marzec – to był odruch czysto moralny. Kto twierdzi inaczej staje obok Gontarza, Kąkola i Kura. To ci właśnie partyjni publicyści w 1968 lansowali tezę, że za marcem stoją politykierzy chcący doprowadzić do przetasowania na szczytach władzy...
No dobrze, ale w roku 1947 czy 1973 różni partyjni publicyści twierdzili, że PW to było zbrodnicze (1947) czy fatalne (1973) zagranie polityczne o tragicznych skutkach. Czy realiści, którzy dziś twierdzą coś podobnego stają ramię w ramię z tamtymi partyjnymi publicystami? Oczywiście – nie. Zmienił się kontekst historyczny. Tyle, że to samo dotyczy marca 68. Ale spróbujcie wytłumaczyć to marcowym kombatantom. Gdy na stronie IPN pokazał się tekst mówiący o Kuroniu co innego, niż pisał o sobie Kuroń i jego koledzy – „GW” zrobiła piekło. Seweryn Blumsztajn łkał: „Wydawało mi się, że są takie sprawy, które mam już za sobą. Myślałem, że już nigdy nikt nie będzie miał odwagi powtarzać bredni marcowych propagandzistów”... Ale skończy tą dygresję. Wracajmy do marca „czysto moralnego”...
Otóż każdy realista z krwi i kości zatrzęsie się ze zgrozy - usłyszawszy o klęsce sprowokowanej z powodów moralnych. Już wolałby klęskę przyniesioną przez politykę, niechby i głupią. Marcowi kombatanci tymczasem tą swoją czystością się szczycą i krzywym okiem patrzą, na każdego, kto ją kwestionuje. Co do represji jakie na nich spadły – to wręcz się nimi napawają. „Patrzcie jak na dali w d...” – wołają – „A wszystko to dla idei!”. W marcu nie zdarzył się trup, ale gdyby się zdarzył, byłby dziś trupem przez kombatantów sakralizowanym. Z braku trupa sakralizują obite policyjnymi pałami pupy. I żadnego realizmu! Gdy Kuroń z Modzelewskim dostali od Kwaśniewskiego ordery Lesław Maleszka sławił ich w „GW” takimi słowami: „Jak pisać zwyczajnie o ludziach, którzy mają już zapewnione miejsce w podręcznikach historii? Jak uniknąć patosu o bohaterach uhonorowanych wczoraj najwyższym odznaczeniem państwowym? Dwaj szaleńcy. Chcieli obalić komunizm i Związek Sowiecki”. „Dwaj szaleńcy” – to ma być komplement w piśmie głoszącym program „patriotyzmu krytycznego”? Realisto! Słyszysz i nie grzmisz?!
Nie przedłużajmy. Mówiąc krótko obraz marca, jakiego życzą sobie jego kombatanci wygląda tak, jak opisał to Wojciech Czuchnowski: „W historiografii wydarzenia marcowe funkcjonują jako patriotyczny zryw młodzieży w obronie demokracji i wpisywane są obok przełomowych dat na drodze do niepodległości” (W. Czuchnowski, IPN oczernia Jacka Kuronia). Realiści milczą, rewizjoniści są niszczeni. Mit marca nie jest kwestionowany. W latach 90-tych znaczenie tego mitu rosło. Pisał Dariusz Gawin: „Marzec 68 był jednym z najważniejszych wydarzeń powojennej historii Polski. (...). Obchody 30-tej rocznicy w 1998 potwierdziły tą szczególną pozycję – dziś można już mówić o tym, że Marzec stał się jednym z mitów założycielskich III RP. Ordery Orła Białego przyznane przez Aleksandra Kwaśniewskiego Jackowi Kuroniowi i Karolowi Modzelewskiemu, fala publikacji i programów, która przetoczyła się przez media, stanowią dobrą ilustrację tej tezy” (D. Gawin, Potęga mitu. O stylu politycznego myślenia pokolenia Marca 68).
I może teraz łatwiej będzie nam skomentować słowa red. Skalskiego o obchodach rocznic PW: „Za III RP, kiedy obchody Powstania przestały już być antykomunistyczną demonstracją, owszem, święcono, ale nie ogniskowano na nich specjalnie uwagi. Zbyt wiele było do zrobienia”. Czy aby na obchody rocznic PW zabrakło czasu, nie z tego – miedzy innymi – powodu, że czas poświęcano propagowaniu mitu marca 68? Bo najczęściej jest tak, że „realiści” mają jakieś własne mity heroiczne. I chętnie uczyniliby je powszechnymi. Co nie podoba się innym „realistom”. Ale opowieści o mitomachiach (czy kwestię „walki na symbole”) zostawmy na inną okazję...
Inne tematy w dziale Polityka