Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
1297
BLOG

Rasizm pokazuje swoją paskudną mordę Krzysztofa Łozińskiego.

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz KOD Obserwuj temat Obserwuj notkę 45

image

W 1983 roku znalazłem się nagle w całkowicie dla mnie niespodziewanej, szokującej sytuacji. We Francji, do której trafiłem w ramach fali emigracji solidarnościowej umieszczono mnie z żoną i półtoraroczną córką (tak, tak, uchodźcy to zazwyczaj rodziny, nie samotni, młodzi mężczyźni) w ośrodku dla uchodźców w miejscowości Fameck w Lotaryngii, kilkanaście kilometrów od granicy Luksemburga.  Warunki mieliśmy tam rzeczywiście dobre, pełny wikt i opierunek przez pół roku, czas, który był uznawany za niezbędny na otrząśnięcie się i wstępną aklimatyzację oraz kieszonkowe wystarczające na jakieś względnie normalne funkcjonowanie.

Gdy przyjechaliśmy tam, przyjęto nas nadzwyczaj życzliwie. Kierownictwo ośrodka wraz z obecnymi tam już Polakami zorganizowało kolację powitalną nie zapominając oczywiście o wódce, czymś oczywistym przecież w przypadku posiłku dla Polaków. Lekkim zgrzytem okazał się nasz (mój z żoną) stosunek do tego codziennego napoju Polaków, bo wypiliśmy po kieliszku po czym nasze zainteresowania skierowaliśmy w stronę butelki coca coli oraz soku pomarańczowego i fistaszków.

Mieliśmy oboje po 25 lat, pochodzimy oboje z "inteligenckich" rodzin wysokich urzędników PRL i o świecie nie wiedzieliśmy tak naprawdę nic. O tym PRAWDZIWYM świecie, w którym żyją PRAWDZIWI ludzie, mający PRAWDZIWE problemy życiowe i zajmujący się PRAWDZIWYMI sprawami.

Przyjechaliśmy ze świata, w którym niebezpieczeństwo, jakie nam groziło, to był zakaz pracy w zawodzie w wydawnictwach państwowych, zakaz wstępu do studia Polskiego Radia, choć już brak zakazu publikowania w wydawnictwach niepaństwowych, a w państwowych spokojnie mogłem sprzedawać swoje tłumaczenia i opowiadania. Już pierwszego dnia stanęliśmy tam twarzą twarz z ludźmi, do których ZOMO strzelało na początku stanu wojennego. Spotkałem tam ludzi, którym, na oczach zamordowano rodziny i przestrzelono kręgosłup, ludzi, dla których życie, które wiodłem w PRL w okresie Stanu Wojennego byłoby po prostu RAJEM...

Jednak nie to było dla mnie pierwszym szokiem. Najbardziej poruszył mnie tam fakt, że są tam Polacy, z którymi łączy mnie tylko i wyłącznie to, że mówimy tym samym językiem.

Bardzo szybko okazało się, że z Andrzejami, Tomkami i innymi Jarkami, którzy byli ze mną w ośrodku nie mam zupełnie o czym porozmawiać. Ich interesowały sprawy, które mnie nie dotyczyły. Nie miałem ochoty rozmawiać o piłce nożnej, wódce, dupach, o tym jak zdobyć spirytus, który w aptece można tam było kupić za grosze (Francuzom do głowy nie przychodziło, ze można to pić, więc spirytus w aptece sprzedawano w cenie soku pomarańczowego w sklepie). Nie byłem w stanie pojąć dlaczego chodząca z podbitym okiem żona Marka powtarza, że oberwała, bo zasłużyła, dlaczego Jarek zakazywał swojej żonie kupować podpaski, bo może tak jak w Polsce używać papieru toaletowego, który dają w ośrodku za darmo, albo ostatecznie waty. I nic więcej. Nie było innych tematów rozmów, no może poza naśmiewaniem się z tych głupich Frankoli, którzy dają pieniądze za nic, i zastanawianiem się czy da się tę sytuację przedłużyć ponad te przepisowe 6 miesięcy.

Wtedy zacząłem rozumieć, że istnieją różne światy. Że ten, z którego pochodzę, to nie jest CAŁY świat, tylko jakieś getto, w którym się urodziłem, wychowałem i żyłem aż do czasu wyjazdu. Że prawdziwy świat, to świat tych właśnie ludzi, których spotkałem w ośrodku dla uchodźców w Famecku. Świat ludzi, dla których sprawy mnie interesujące nie tylko nie interesowały, ale w ogóle nie istniały. Były całkowicie poza ich horyzontem. To ich świat był tym prawdziwym, bo to oni stanowili i do dziś stanowią główną część Polaków. Tacy jak ja to był i nadal jest tylko margines.

Najważniejsząπ lekcją, jaką wyniosłem z tamtych kilku miesięcy, to zrozumienie, że to świat tych ludzi jest tym prawdziwym. Nie mój. Nabrałem wtedy, po raz pierwszy w życiu, odrobiny pokory. Udało mi się nie zamknąć za murem pogardy tylko stwierdziłem, że po prostu istnieje wokół mnie świat, którego dotychczas nie znałem, o wiele od niego większy. Wytworzyło to u mnie wielką niechęć do wszelkiego wywyższania się, tak charakterystycznego dla mnóstwa ludzi z "mojego" świata.

Wspomnienia mojego pobytu w Famecku i pierwszego kontaktu z ludźmi zwyczajnymi, prostymi robotnikami, hutnikami i górnikami ze Śląska, wracają do mnie bardzo często ostatnimi czasy. Przywracają je co raz powtarzające się pełne pogardy dla ZWYCZAJNYCH ludzi wypowiedzi różnego rodzaju celebrytów i celebrysiów. W pierwszy dzień świąt podsumował je Krzysztof Łoziński, szef zdychającego, ale jeszcze podrygującego w przedśmiertnych konwulsjach KOD, w swojej długiej, pełnej głębokiej pogardy, wypowiedzi na facebooku. Oto, co napisał (obawiam się, że być może usunie ten wpis gdy zorientuje się jakie obrzydliwości napisał, więc cytuję tu jego całość)


imagepi Dotychczasowe przejawy rasizmu społecznego - bo przecież z tym właśnie mamy tutaj do czynienia - były odruchowymi, prymitywnymi reakcjami głupków typu Hołdys, Holland czy inna Paulina Młynarska. Gadali coś o śmierdzących kiełbaskach na plaży, o przepijaniu 500+, ale to były pojękiwania wynikające z bólu spowodowanego odcięciem pyska od koryta. Łoziński to usystematyzował jasno określając, że z jednej strony jesteśmy MY, czyli ci, którym władza się należy bo po prostu MY jesteśmy kulturalni, MY wiemy jak działa świat i co to jest Bozon Higgsa, a po drugiej stronie są chamy, czyli cała reszta, która się nie liczy, ale którą MY mamy rządzić.

Łoziński w pewien sposób odkrywa na starość świat, który mi się udało odkryć na początku drogi życiowej, ale jego reakcja była inna od mojej. Na starość człowiek staje się sztywny i trudniej jest się przyznać do tego, że się nic nie wie o świecie. Że wiedza o strukturze Wszechświata i kwarkach nie zastąpi rozumienia tego, jak działa świat.

Tak, panie Łoziński. Świat, który pana otacza to świat chamów. To oni stanowią w nim większość. To, że zna pan liczbę kwarków w protonie nie daje panu żadnych szczególnych uprawnień. Władza nad światem się panu nie należy tylko dlatego, że zna pan języki obce i wie pan po której stronie talerza należy kłaść komórkę na przyjęciu w ambasadzie niemieckiej.

Po takiej deklaracji można ze spokojem powiedzieć, że chwała Bogu, że ludzie o pańskich i bliskich panu poglądach zostali odsunięci od władzy. Należało się wam to, tak po prostu. Bo to wy właśnie, tacy jak pan RASIŚCI SPOŁECZNI, jesteście najgorszym sortem Polaków, szumowinami, którym wydaje się, że ponieważ wypłynęli na wierzch, to oznacza, że są lepsi od tych, co pod nimi.

Wypłynęliście, bo jesteście szumowinami, które wystarczy zebrać łyżką i wyrzucić.

Czego panu serdecznie życzę.

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka