Bernard de Batalio Bernard de Batalio
39
BLOG

In wyspo

Bernard de Batalio Bernard de Batalio Kultura Obserwuj notkę 3

Mimo, że wszyscy kochamy filmy hollywoodzkie, musimy przyznać, że te są w swej masie głupawe. Rzadko zdarza się ambitniejsza produkcja ze Świętego Lasu, a jeśli już, to przemija niezauważona przez dystrybutorów. Po części było tak również z „Wyspą” – filmem sprzed 3 lat, chyba nawet nie wyświetlanym (a jeśli już, to pokątnie) w Polsce.

„The Island” nie jest filmem wybitnym. Jest dobry, ale to już dużo. Opowiedziana historia jest wewnętrznie spójna, akcja biegnie całkiem zgrabnie, a aktorzy nie psują odbioru opowieści. Jedna kreacja nawet mnie ujęła – nieszczęsny Sean Bean jest tu znowu szwarzcharakterem, ale bardzo „dobrym” – przekonującym i atrakcyjnie demonicznym. Ponoć po tym filmie ludzie uwierzyli, że Scarlett Johansson jest seksi. Wierzę im na słowo.

Ale co mnie ujęło w tym średnio-dobrym dziełku. Otóż sama historia. Bardzo mnie zastanowiło, jak w przeżartym politpoprawnymi kliszami Hollywood przebiła się tak bioetycznie konserwatywna opowieść.

(Uwaga! Historiopsój, zwany z polska spojlerem!!! Jeśli zamierzacie obejrzeć ten film bez żadnego przygotowania fabularnego, zróbcie to, a dopiero później przeczytajcie resztę tekstu.)

Otóż „Wyspa” opowiada o losie ludzi, hodowanych na organy. Pomysł nie nowy, rzekłbym nawet, że ściągnięty na raz z kilku ważnych powieści sci-fi (Spares, Parts: The Clonus Horror), ale ostatnio w głównym nurcie (zwanym z polska meinstrimem) nieobecny. W swojej wymowie film jest bardzo antypostępowy.

Oto główny zły (jak już wspomniałem: świetny Sean Bean) jest apostołem nowoczesności. Jego ośrodek bada sposoby przedłużenia życia i zapewnienia homo sapiens faktycznej nieśmiertelności. Póki co, jedynym sposobem na osiągnięcie tego szczytnego celu jest hodowanie klonów, które dostarczają organów przyszłym matuzalemom. Aby jak najlepiej zasymulować naturalny wzrost tkanek, Dr. Merrick tworzy wokół swoich „produktów” (eufemistyczne określenie na tkankowe tuczniki) ludzkie, utopijne środowisko, pozwala im uwierzyć we własne człowieczeństwo, zyskać nie tylko samoświadomość, ale i namiastkę prawdziwego życia. A potem szlachtuje swoich podopiecznych, trzymając jednak sekret narządowej produkcji pod korcem, bo wszak „nie każdy, kto jada befsztyki, lubi zabijać krowy”.

To jedno zdanie powinno oburzyć wszystkich kapłanów postępu. Jakże to!? Aborcja, eutanazja, „badania” na komórkach macierzystych, in vitrio – te wszystkie niepowtarzalne zdobycze cywilizacji współczesnej mogą być tak straszne? Film nie jest utrzymany w tonie kazania (tylko sama – obrzydliwie szczęśliwa - końcówka wpada w zbędny patos), ale zadaje ważne pytanie. Od czego zależy, że ten czy inny organizm, ten czy inny zlepek komórek jest człowiekiem? Czy Lincoln i Jordan przed zyskaniem pamięci byli tylko produktami? Czy ich egzystencja od laboratoryjnej fiolki była już równie wartościowa co życia „prawdziwego” Toma Lincolna i „prawdziwej” Sary Jordan?

Może już owe kilka komórek, widoczne pod mikroskopem, czy zaśliniony starzec, nie potrafiący już poznać swoich sanitariuszy – choć nie są tak seksi jak odziana w obcisły dres Scarlett Johansson – także są godnymi życia i szacunku bytami?

Trochę się nam zbydlęciły czasy, że tak retoryczne pytanie trzeba owijać w dwie godziny holiłódzkiej superprodukcji. Ale przekaz „Wyspy” to delikatny sygnał powrotu do etycznej normalności.

http://www.imdb.com/title/tt0399201/

The Island, USA 2005; reż. Michael Bay

Zapewne będę wycinał komentarze niegodne, bo miła wolność słowa, ale przyzwoitość milsza.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura