Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Domena Publiczna (kolaż)
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Domena Publiczna (kolaż)
Radosław Piwowarczyk Radosław Piwowarczyk
247
BLOG

Wobec nadchodzącego porządku świata

Radosław Piwowarczyk Radosław Piwowarczyk Polityka Obserwuj notkę 2
Czy na naszych oczach rodzi się właśnie nowy porządek świata? Światem anglosaskim wstrząsnął wyciek tajnych dokumentów wywiadowczych z Pentagonu. Z kolei Chiny coraz odważniej wkraczają do gry i próbują przeciągnąć na swoją stronę Francję. Jeśli nowy układ geopolityczny się ziści, miejsce dla siebie będzie musiała znaleźć także Polska albo po prostu, jak to już w historii bywało, jej nie będzie.

Z jednej strony światem anglosaskim wstrząsnął wyciek ściśle tajnych dokumentów z Pentagonu. Nic dziwnego, że niepokój nie dotyczy tylko Stanów Zjednoczonych, ale i państw, z którymi związane są porozumieniem o wymianie informacji wywiadowczych „Five Eyes”, czyli Australii, Nowej Zelandii, Kanady i Wielkiej Brytanii. To jak sojusz owych państw trzeszczy w szwach dobrze pokazuje jedna z wypowiedzi anonimowego urzędnika, który stwierdził między innymi, że jego kraj nie może czekać na ocenę szkód przez Stany Zjednoczone, ale robi ją na własną rękę. Nie wiadomo, z którego państwa pochodzi ów urzędnik, ale nie ma to wielkiego znaczenia, gdyż zapewne reakcja w każdym z nich była podobna.

Sam wyciek to zamieszczone w mediach społecznościowych zdjęcia pogiętych kartek, co miałoby sugerować, iż zostały w pośpiechu złożone i wyniesione w kieszeni. Dokumentów jest kilkadziesiąt i pochodzą z krótkiego okresu na przełomie lutego i marca tego roku. Dowiadujemy się z nich między innymi, że USA szpiegują swych sojuszników, w tym Izrael, Koreę Południową, a nawet prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Do tej pory był to doprawdy wręcz książkowy przykład tajemnicy poliszynela. Zresztą to właśnie wojny na Ukrainie i jej kulis dotyczy duża część danych. Wśród nich znajdują się informacje o obawach Stanów Zjednoczonych co do dostarczania Ukrainie systemów rakietowych dalekiego zasięgu, gdyż mogłyby zostać wykorzystane do ataków w głąb Rosji.

Do takich aktów USA podchodzą bardzo sceptycznie, gdyż dawałoby to pretekst Chinom, by przedstawiać NATO jako agresora i w ten sposób uzasadniać swe większe wsparcie dla Rosji. W dokumentach pojawia się też wątek Polski. Stany Zjednoczone miały prosić Koreę Południową o przekazanie amunicji Ukrainie. To jednak naruszałoby południowokoreańską politykę niedostarczania śmiercionośnej broni krajom będącym w stanie wojny. W związku z tym amunicja miała być sprzedana do naszego kraju i w ten sposób ominięto by przeszkody. Trudno byłoby chyba o lepszy przykład tego, jak lokajska względem USA jest obecnie nasza polityka.

Wszyscy z góry zakładają, że dokumenty, których zdjęcia pojawiły się w sieci, są prawdziwe. Nie można jednak całkowicie wykluczyć tego, że mógłby być to „przeciek kontrolowany”, a wówczas rozsądnym byłoby zastanowienie się nad tym, czy informacje nie są fałszywe. Dowodu na potwierdzenie takiej tezy nie ma, jest jednak jedna przesłanka, czyli reakcja władz USA. Jak bowiem zwykle politycy reagują na przecieki? Kluczą, nie komentują sprawy, a czasem wprost zaprzeczają prawdziwości ujawnionych dokumentów, danych czy mejli. Tymczasem amerykańscy urzędnicy dość szybko potwierdzili autentyczność ujawnionych informacji. Warto tu przypomnieć maksymę ukutą przez Aleksandra Gorczakowa, który mawiał, iż „nie wierzy w niezdementowane informacje”.

Taka koncepcja byłaby też dla Stanów Zjednoczonych najbardziej korzystna. Jeśli bowiem założymy, że nastąpił niekontrolowany przez amerykańskie służby wyciek, oznaczałoby to, iż rozkład imperium następuje szybciej niż do tej pory zakładano. Niezależnie od tego, czy ujawnienie dokumentów byłoby robotą „wewnętrzną” czy też „zewnętrzną”, pokazywałoby, że służby wywiadowcze USA, niegdyś najlepsze na świecie, zostały ograne na własnym podwórku. Znacząco obniżałoby to zaufanie amerykańskich sojuszników, którzy mogliby nie tylko mniej chętnie współpracować ze Stanami Zjednoczonymi na polu wywiadowczym, ale też – co gorsza – zaczęliby powątpiewać w wiodącą rolę Ameryki.

Kiedy świat anglosaski trzeszczy, do gry wkraczają Chiny. W ostatnim czasie w Państwie Środka pojawili się francuski przywódca Emmanuel Macron, a także szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. W mediach mówi się o dwóch różnych wizytach. Prezydent Francji przyjęty został z wszelkimi honorami, sam Xi Jinping zszedł po schodach Wielkiej Sali Ludowej by go powitać, a później został zaproszony także na bankiet. Tego wszystkiego zabrakło w przypadku von der Leyen, a różnicę w podejściu do gości najlepiej oddawało jej samotne przemierzanie wspomnianych już schodów. W mediach pojawiły się komentarze, że Xi rozegrał Europę tak jak chciał.

Wszak to Macron miał lecieć do Chin, by przekonywać do wspierania Ukrainy i europejskiego spojrzenia na konflikt za naszą wschodnią granicą. Tymczasem po jego powrocie zdaje się, że to właśnie prezydent Republiki został przekonany do wizji Chin. Szczególny niepokój wzbudziła jego wypowiedź na temat Tajwanu, z której to Macron nie ma zamiaru się wycofywać. Jak mówił, sojusznicze stosunki z USA nie oznaczają bycia amerykańskim wasalem. Francuski przywódca może się jednak zdziwić, jeśli liczy, że Europa, a tym bardziej Francja, może być obecnie podmiotem światowej polityki. Zbliżamy się do okresu nowej zimnej wojny, mrzonki o tym, że Unia Europejska, nie mówiąc o jej członkach, będzie jakąś „trzecią siłą” już dawno upadły. Być może jednak Macron dobrze wie, co robi i zdaje sobie sprawę, że – jak śpiewał Kazik – Chińczycy „trzecią wojnę wygrali bez jednego wystrzału”. Wówczas jego zwrot oznaczałby po prostu zmianę sojuszy i przejście do zwycięskiego obozu, zanim będzie za późno. Wymowne było wspólne oświadczenie Paryża i Pekinu, w którym poparto starania o pokój na Ukrainie. Jest ono mniej rozbudowane niż lutowa propozycja pokojowa Chin, jednak realizuje właściwie sens trzech z dwunastu wówczas przedstawionych punktów.

Podobną próbę zwrotu w polityce zagranicznej podjął niemiecki kanclerz Olaf Scholz, który z wizytą do Xi udał się w listopadzie ubiegłego roku. Towarzyszyła mu wówczas delegacja biznesowa, a niemieckie media i opozycja krytykowały podróż szefa rządu. Jak pisano, gospodarka zmienia uzależnienie od Rosji na uzależnienie od Chin. Jeżeli zarówno Francja, jak i Niemcy, podejmą ostateczną próbę zerwania z podległością wobec Stanów Zjednoczonych może oznaczać to tworzenie się nowego porządku świata. Wbrew temu, co mówi się w naszych mediach, nie jest bowiem tak, że cały świat jest zaangażowany we wspieranie Ukrainy. Można mówić co najwyżej o wsparciu dla naszych sąsiadów ze strony świata anglosaskiego, o którego problemach już pisałem. Tymczasem Chiny mają BRICS (czyli sojusz Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA), który planuje w tym roku wypuścić własną walutę. Patrząc na potencjał ludnościowy, gospodarczy i polityczny zrzeszonych w nim państw byłoby to nie tyle wyzwanie dla dolara, jako waluty światowej, ale może nawet jego koniec w tej roli.

Rysujący się nowy porządek świata może być szansą dla Polski, ale jest też niestety zagrożeniem. Patrząc na obecną politykę zagraniczną miłościwie nam panujących można mieć poważne obawy. Do niedawna nasza sytuacja geopolityczna rysowała się następująco. Z jednej strony mieliśmy przyjazne państwa europejskie, podobnie jak my związane sojuszem wojskowym ze Stanami Zjednoczonymi. Z drugiej strony mieliśmy wrogo nastawioną Rosję, która jednak była oddzielona od nas niepodległą Białorusią i Ukrainą. Absurdalna polityka wschodnia sprawiła jednak, iż Białoruś została właściwie stracona, zaś na Ukrainie obecnie trwa wojna, która prawdopodobnie szybko się nie skończy, ale jej rezultatu nie możemy jeszcze przewidywać.

Nowa sytuacja geopolityczna Polski może prezentować się zgoła odmiennie. Z obu stron będziemy mieli państwa mniej lub bardziej związane z Chinami, z zachodu będą to Niemcy i Francja, ze wschodu i północy zaś Rosja z Białorusią. Niezależnie od tego, jak zakończy się wojna na Ukrainie, będzie to sytuacja dla Polski wybitnie niekorzystna. Zaledwie dwa dni temu premier Mateusz Morawiecki, pytany między innymi o słowa Macrona, stwierdził, że nie widzi alternatywy dla jeszcze ściślejszego sojuszu z USA. Nikt na scenie politycznej sojuszu tego nie kontestuje, można się więc spodziewać, iż niezależnie od wyniku wyborów polityka ta się nie zmieni. Jeśli spełniłby się taki scenariusz, oznaczałoby to, że Polska, będąca w ścisłym sojuszu z USA, znalazłaby się pomiędzy dwoma obozami związanymi z Chinami. Położenie naszego kraju byłoby wówczas niestety łudząco podobne do tego sprzed Drugiej Wojny Światowej…  

Redaktor, publicysta.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka