Venecia Palace Hotel – Michałowice k. Warszawy
Michałowicką Venecię, podobnie jak Wenecję włoską założono na terenie z wodą wokół. Z tą różnicą, że nie nad Adriatykiem tylko nad stawem w szczerym polu na tyłach miejscowości. I podobnie jak historyczne miasto, zespół tworzą unikatowe budowle.
Trzeba przyznać, że robi piorunujące wrażenie. Po przejeździe przez łuk widzimy staw, a przy nim dwie łódki w kształcie łabędzi, zacumowane przy molo. U progu alei prowadzącej do głównego budynku gości witają kamienne lwy i sporych rozmiarów posągi hojnie obdarzonych przez naturę kobiet z anielskimi skrzydłami. Za nimi parasole jakby żywcem wyjęte z brazylijskiej plaży. Sam budynek, pałac właściwie, jest dumą właściciela, bo podobnego nie ma w okolicy. Fasadę zdobi kaskada gzymsów, kolumny zwieńczono korynckimi głowicami, na dachu jest kartusz herbowy, a drzwi są złote. We wnętrzach – obrazy stylizowane na barokowe obok fresków, dekoracji z luksferów i posągów faraonów – tak m.in. hotel obrazuje Maja Gawrońska na łamach newsweek.pl
Czego tu nie ma!
Na odwiedzających oprócz wspomnianego pałacu, czekają jeszcze: bogato zdobiony, inspirowany budowlami Dubaju drugi Pałac na Wodzie (wykorzystywany głównie na wesela), gondola, łódź motorowa, palmy w potężnych donicach, kute kwietniki, wazy, fontanny, latarnie, tarasy zawieszone nad lustrem wody. Z jednego z nich przy centralnym budynku pałacowym, schodami można zejść nawet prosto do stawu. Stawu, w którym podobno są taaaaaaaakie ryby! I rzeźby – od gigantów po te mniejsze. Najróżniejsze. We wnętrzach też ich nie poskąpiono. Niesamowite wrażenie robią cztery posągi Atlasów na szczytach ogromnych kolumn wspierających kolorowo podświetlony sufit w sali głównej pałacu. Co jeszcze? Płaskorzeźby i sztukaterie zdobiące ściany, kute i betonowe balustrady, balkony, schody wyściełane dywanami, kryształowe żyrandole, kinkiety, wazony, rzeźbione meble, kanapy. Lwią część już chyba wymieniłam, chociaż nie … kolumny. Wysokie, niskie, okrągłe, kwadratowe – różne. Przepych wnętrz mieni się kolorami delikatnego mięsa łososia, złota, iskrzących drobinkami srebra granatów posadzek, ścian niczym piasek pustyni, błękitów nieba, zieleni i seledynów pod sufitowymi kopułami. Niesamowite i niepowtarzalne miejsce. Dla jednych kiczu i tandety, dla drugich luksusu i wygody. I jedni, i drudzy mają rację. A prawda – jak zwykle – leży pośrodku.
Materiały, z których wykonana jest większość tych niebywałych reprodukcji trąca wg niektórych kiczem i tandetą. Ale przecież te same kicz i tandeta są wynikiem naszej potrzeby przeżycia bajkowych i bogatych wesel, spotkań towarzyskich, gwiazdorzenia. I po co robić od nowa w jakiejś restauracji dekoracje rodem z Holywood, urządzać filmową scenerię, skoro tutaj mamy pełną komercję przystosowaną do naszych gwiazdorskich oczekiwań? Bo jak słusznie zauważa w swojej książce Mężczyzna i one Jan Nowicki w rozdziale Czas umierać: „„Serialowe gwiazdy rządzą masową wyobraźnią Polaków. Bez Zakościelnego, Małaszyńskiego, Cichopek, Kożuchowskiej czy Brodzik żaden polski film nie ma szans na sukces – grzmi opiniotwórczy Newsweek”. Jezus! – Maria! Czyli jesteśmy świadkami inwazji serialowego ptactwa? … Czas umierać, Drogi Czytelniku. Przyszło nam żyć w koszmarnym Królestwie Oglądalności. Widz już nie patrzy na ekran, tylko …ogląda. A oglądać – wiadomo – da się wszystko. Ale nie byłoby wszystkiego bez udziału wszystkich. O czym wiedzą wszystkie telewizje, które po rozpoznaniu rynku zaczęły ogłupiać widzów. Do spodu i na ich własne życzenie. Cynicznie, bez opamiętania. Wyrok został podpisany przez facetów od reklamy podpasek higienicznych, piwa i proszków do prania. … Widzu kochany, czy ty nie widzisz, że ktoś cię nabiera? Nazywa matołem. Pogardza tobą? …””
No tak, i do tego dodać trzeba bombardowanie nas co dnia wiadomościami i obrazkami z życia tych tzw. gwiazd i celebrytów. To wszystko wyzwala w nas chęć doświadczenia czegoś innego. My też czasem chcemy poczuć się jak oni. Zadośćuczynić naszej wyobraźni. Nawet my, zwykli zjadacze chleba chcemy choć raz poczuć się jak wybrańcy losu. Przejść się np. po czerwonym dywanie lub przejechać się luksusową łodzią motorową. A że mamy możliwość w takich miejscach jak Venecia Palace spełnić nasze marzenia – to czemu nie skorzystać z okazji?
Baśniowość, przestrzeń, fantazja i gotowość spełnienia każdej zachcianki, maniery to wg wielu synonimy luksusu i wygody. I tutaj je mają. Bo, jak czytamy na stronie Venecia Palace, hotel: łączy wszystkie aspekty wielkomiejskiego stylu życia z luksusem natury w jednym miejscu …. Do dyspozycji naszych Gości oddajemy 80 pokoi hotelowych i apartamentów w kategorii dwu i cztero-gwiazdkowej…. jak również restaurację, w której tradycja smaków i aromatów kuchni polskiej idealnie współgra z inspiracjami kuchni światowej.
Tak czy inaczej - jest to ciekawa i kusząca propozycja na wesele, przyjęcie rodzinne bądź spotkanie towarzyskie. Bez biegania, przygotowywania, główkowania, zakupów i tysiąca innych rzeczy możemy spokojnie oddać się w ręce profesjonalistów. Wygodnie, szybko i do tego w niespotykanej scenerii. Ba, nawet niedzielny obiad we dwoje może być tutaj czymś wyjątkowym. Takie otoczenie, wnętrza przecież do czegoś zobowiązują. Do stroju, kurtuazji, smakowania. Do inności, w której porzucamy szarość, bylejakość i pośpiech dnia codziennego.
Powiem tak. Dobrze, że takie miejsca w ogóle są. A czy bywać w nich, czy nie – niech każdy decyduje sam. Ja, jeśli będzie znów okazja, na pewno tu wrócę. Z dwóch powodów: architektonicznych wrażeń i dobrego jedzenia.
Bon appetit!
W egzotycznej atmosferze, w kameralnej sali jadalnej obok balowej, zasiadłam do stołu. Co na obiad? Karta dań niezbyt opasła, ale konkretna. I to, co lubię najbardziej – rozmaite sałaty. A ryby? Aż ślinka leci: łosoś na szparagach, sandacz w porach, pstrąg faszerowany, stek z halibuta, makaron z łososiem. Tym razem jednak odstąpiłam od sałatkowo - rybnej rutyny. Wybrałam żurek staropolski i cielęcinę w jarzynach. Czas oczekiwania (choć niekrótki – ok. 30 min) wcale mi się nie dłużył za sprawą miłej obsługi i nietuzinkowej oprawy.
Zupa. Podana w eleganckiej bulionówce (nie wiem dlaczego, bo to naczynie zarezerwowane jest raczej dla zup czystych, jak barszcz, bulion i niektórych chłodników) pachniała wędzonką. Prawdziwy tradycyjny żur z odrobiną ziół. Dosyć kwaśny smak łagodził dodatek gotowanego na twardo jajka. Po ostatniej łyżce chciało się zawołać: kucharzu, więcej - nie żałuj!
Drugie danie - cielęcina duszona w jarzynach serwowana na sosie chrzanowym z kaszą jaglaną. Przyznam szczerze, że trochę się bałam mojego wyboru. Zadecydowała jednak … kasza jaglana. W ogóle, w karcie zadziwiły mnie dodatki do drugich dań. Obok kaszy jaglanej była też kuskus, placki selerowe, puree z grochu, szafranowy ryż. Ale do rzeczy. Cielęcina. Czy ja muszę pisać? Chyba sobie daruję – na samą myśl chce mi się jeść. Toż to było niebo (przepraszam) w gębie! Mięso przepełnione aromatem warzywnego wywaru, w którym się dusiło było mięciutkie – wspaniałe. Muślinowy sos o łagodnym smaku chrzanu z dodatkiem jędrnych kawałków marchewki przykrywał mięso i kaszę. Charakterystyczne drobinki kaszy z oczkami były dobrze ugotowane, ale nie rozgotowane. Całość upiększono różyczkami naprawdę dobrego brokuła. Wierzch dania przyozdobiła korona z liści bazylii. Kompozycja – smaczna i ładna.
Inne tematy w dziale Rozmaitości