Problem narasta. Wbrew oficjalnym komentarzom ten paskudny „PiSowski” zespół ds. katastrofy nie pozwala ani mediom, ani opinii publicznej zapomnieć o tych wydarzeniach z jakimśtam prezydentem na jakimśtam lotnisku. Nawet kampania Palikota nie zagłuszyła do końca działań zespołu, bo rodziny ofiar okazują się być prawdziwe. Neutralizuje się je tymi „lepszymi rodzinami”, tych „lepszych (niePiSowskich) ofiar”, ale słowa Pani Merty, czy Pana Melaka gdzieś się też przebijają przez lodową ścianę, więc nawet odsiecz męża P. Szymanek – Deresz, albo żony Stanisława Komorowskiego nie do końca zagłuszyły sprawę.
Oczywiście kampania obwiniania Kaczyńskiego za katastrofę trwa, tłucze się to biednemu narodowi od dziesiątej rano 10 kwietnia, ale są tacy co nie wierzą. Poza tym jeszcze najgorsza rzecz – przysłowie „Diabeł tkwi w szczegółach” sprawdza się na naszych oczach. Bo można powiedzieć, a raczej wykrzyczeć, że:
- DRZWI W KABINIE PILOTÓW BYŁY OTWARTE! ! !
ale głupio będzie napisać w oficjalnych protokołach, że
prezydent i najważniejsi dygnitarze państwa zginęli, bo gen. Błasik nie zamknął drzwi, a Kaczyński wysyłał czarne fluidy do pilotów.
To za mało. Ciemnogród, jak ciemnogród, ale nie łyknął tego, że generał Błasik siedział za sterami, więc i tego nie przełknie.
Jednym zdaniem podsumowując: coraz trudniej jest udowodnić w sferze faktów i dokumentów winę pilotów, Błasika czy Kaczyńskiego. 8 milionów lemingów wierzy, ale ktoś się jeszcze pod taką bzdurą musi podpisać, a nie bardzo jest kto.
Chyba trwa wypróbowywanie nowego scenariusza.
Scenariusz nosi tytuł „Katastrofy nie było”, to znaczy nie poda się żadnych przyczyn i jakoś to będzie. Zohydza się katastrofę, zainteresowanie nią nazywa się „upolitycznianiem”, Minister Spraw Wewnętrznych sonduje możliwość trwałego utajnienia dokumentów (bo – jak wspomniałem – pod totalną bzdurą nikt się nie chce podpisać, a prawdy ujawnić nie można) i w tej rozpaczliwej bezradności (Tusk nawet nie może się skupić na grze w piłkę, czy ktoś widział go ostatnio na boisku?!!) odkłada się sprawę ad Kalendas Graecas.
Bierze się nas zwyczajnie na przetrzymanie – potwierdzają to dosłownie nadliczne trudności w dowiedzeniu się czegokolwiek o katastrofie. Magdalena Merta dostała niewłaściwe okulary po ofierze z 10/4, część dokumentów jest utajniona, ale nie wiemy jaka część, mecenas Kownacki nie może doczekać się na odpowiedź z prokuratury w sprawie akt, setki z pozoru drobnych uchybień mają rozwlec sprawę i skazać ją na zapomnienie. Zamiast jednej wielkiej „akcji wstrzymującej” śledztwo, robi się setki małych – a więc niewidocznych. Nikt nie będzie zaskarżał Rosjan o pojedyncze drobiazgi, a o całość mógłby się upomnieć tylko premier – a więc w Moskwie mogą spać spokojnie (i ewentualnie grać w piłkę lub ćwiczyć karate).
Co jednak z narodem, do licha?
Dwadzieścia lat obrzydzania Polski teraz będzie poddane sprawdzeniu – czy ludzie znad Wisły przejdą nad katastrofą do porządku dziennego?
Będzie też narastać przepaść między – jak to trafnie nazwał prof. Romaszewski – Polakami z 7 kwietnia i Polakami z 10 kwietnia. Tak jak w III RP miarą polityka stało się podejście do PRL-u, tak w przyszłym tworze politycznym (niekoniecznie polskim) miarą człowieka będzie stosunek do 10/04.
Wszystko wskazuje na to, że mimo zaklinania rzeczywistości to właśnie „Smoleńsk 2010” zdecyduje o przyszłej Polsce.
Nie jestem Polakiem, bo Polski już nie ma, nie jestem Europejczykiem bo urodziłem się w Polsce (Ludowej w dodatku).
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka