Słowa Jarosława Kaczyńskiego o silnej Polsce zawierają więcej treści niż mogłoby się nam wydawać.
Polska musi być albo silnym państwem, albo nie będzie jej w ogóle – tak miał powiedzieć w Rawie Mazowieckiej przywódca jedynej realnej opozycji w Rzeczypospolitej. Czy to populistyczny chwyt? A może romantyczny powrót do wiary w mesjanizm Polaków?
Wszystkim Polakom znany jest też staropolski slogan o Polsce, jako przedmurzu chrześcijaństwa, które miało bronić zachodniej cywilizacji m. in. przed islamem. Nadwiślański ród chwali się Grunwaldem, Odsieczą Wiedeńską i Cudem nad Wisłą, każdy względnie przywiązany do Ojczyzny obywatel ma gdzieś świadomość o wyjątkowości dziejów swojego kraju i nieprzeciętnym znaczeniu jego ziem dla Europy, a może nawet do całego świata. I choć w postmodernistycznym świecie równości wszystkich i wszystkiego trudno jest mówić o polskiej specyficznie to jednak niepoprawni mogą chyba sobie pozwolić na wyłamanie się z tej lewackiej gnuśności?
Trochę geopolityki
W końcu XIX wieku rodziła się nowa nauka znana dziś pod nazwą „geopolityki”. Pionierzy tej nauki dyskutowali nad znaczeniem dwóch szczególnych obszarów – heartlandu – czyli ogromnego terytorium w środku Eurazji, które od zawsze było siedliskiem ludów zmuszonych do dynamicznych ekspansji i najazdów. Teren Heartlandu nie ma dostępu do niezamarzających mórz, jest terenem stosunkowo trudnym dla żyjącej tam ludności (nie ma wiele ziemi uprawnej, krótki okres wegetatywny roślin), a jednak jest to teren, z którego najłatwiej dokonywać ekspansji na południe, wschód i zachód, mając zawsze spokojną, zamarzniętą północ (a więc nie ma wroga z jednej strony). Heartland - jak twierdził ojciec geopolityki Halford Mackinder – sam z siebie jest za słaby by panować nad Eurazją, jednak do panowania nad dwoma kontynentami jest składnikiem niezbędnym i najważniejszym. Aby władca Heartlandu stał się potęgą musi opanować dostęp do niezamarzających portów i do otwartych mórz – ma to stać się dla niego wrotami do wielkiego świata, do panowania nad tzw. „światową wyspą”.
Wrotami do niespotykanej potęgi są Niemcy. Opanowanie obszaru środkowej Europy było zawsze priorytetem mocarstwowej Rosji. Połączenie potencjałów krajów Heartlandu i Europy Środkowej dałoby takiemu sojuszowi i dogodne położenie, bliskość do każdego centrum cywilizacyjnego (w Azji, Europie, w Ameryce Południowej) i dałoby niesamowity zapas surowców (gdy skończy się ropa i węgiel to kolejnym skarbem okażą się niezliczone zasoby wody pitnej w wielkich rzekach syberyjskich). Dodatkowo dostęp do Morza Północnego dałby niekontrolowane drogi importu i eksportu z całym światem (Bałtyk ma za ciasne gardło, w dodatku kontrolowane przez Danię).
Trochę historii
Spójrzmy jak to wyglądało w dziejach. Już starożytni rzymianie wiedzieli, że to z północnego wschodu nadciąga największe niebezpieczeństwo – liczne ludy barbarzyńskie co pewien czas były wyrzucane ze stepowych terenów Azji i szukały miejsc do zaludnienia poza „sercem kontynentu”. Sarmaci, Hunowie z Atyllą, Awarowie, Madziarowie, potem potężna fala Tatarów, aż wreszcie ich ostatni spadkobiercy – Moskwa i stataryzowani Rosjanie. Bolszewizm pchał się w świat tą samą drogą, choć Lew Trocki proponował uderzenie na Azję, także jednak podstawą ataku pozostawał Heartland. I tu dochodzimy do sprawy która nas najbardziej interesuje. Okazuje się, że połączenie tych dwóch składników supermocarstwa, które od setek lat jest na wyciągnięcie ręki ma pewien drobniutki problem. Tak drobniutki, że Lenin nazywał go pogardliwie „przepierzeniem”. I tu z dumą każdy Polak powinien na głębokim wdechu oświadczać:
- Problemem w stworzeniu takiego supermocarstwa jest Polska!
Europa środkowowschodnia czyli międzymorze
Południowe zlewisko Bałtyku i północno - zachodnie zlewisko Morza Czarnego Oskar Halecki, jeden z najwybitniejszych historyków XX stulecia (nie tylko Polski), nazywał Europą środkowowschodnią. Ta nazwa nie jest bez znaczenia – wcześniej dzielono Europę na trzy części: zachodnią, jako świat romański, środkową, jako świat germański i wschodnią jako świat słowiański – ale pod przewodnictwem Rosji. Wprowadzając do nauki podział na Europę środkowozachodnią (germańską) i środkowowschodnią wskazywał i sugerował, że pomiędzy Rosją i Niemcami jest przestrzeń, która dąży do politycznej, kulturowej i ekonomicznej integracji. Teren ten nazywany jest Międzymorzem. Halford Mackinder już w czasie I wojny światowej sugerował wzmocnienie niezależności tego obszaru by nie dopuścić do połączenia się potencjału Rosji i Niemiec. Czy jest więc przypadkiem, że wydana w zeszłym roku w Polsce książka George'a Friedmana „Następne sto lat” przewiduje właśnie w Polsce powstanie potężnej, mocarstwowej siły zdolnej nie tylko oprzeć się Rosji, ale i śmiało przewyższyć ją w znaczeniu na arenie międzynarodowej?
Ludność „Międzymorza” wliczając w nie Polskę, Litwę, Łotwę, Białoruś, Ukrainę (a więc I Rzeczpospolitą), Czechy, Słowację i Węgry (a więc grupę wyszehradzką) i Estonię (bliską państwom bałtyckim) i odliczając nawet wschodnią, rosyjską część Ukrainy otrzymamy liczbę 109 milionów ludzi czyli niemalże tyle ile wynosi europejska ludność Rosji. To o 30 milionów więcej niż ludność Niemiec. To obszar, który ma fundamentalne znaczenie dla geopolityki europejskiej, to podmiot polityczny bez którego akceptacji żaden nordstream i southstream nie byłby możliwy.
Uwierzyć w Polskę
Wizja pewnej unii państw Międzymorza nie jest polityczną fikcją – historia zna sprawdzony patent tej koncepcji. W latach 1490-1526 CAŁE MIĘDZYMORZE (poszerzone o dodatkowe ziemie węgierskie, aż po Adriatyk) należało do trzech rodzonych braci z dynastii Jagiellonów – synów króla polskiego Kazimierza Jagiellończyka. Bezpotomna śmierć Ludwika Jagiellończyka i wojna turecka przerwała integrację tych ziem, ale mimo to przez całą historię cały ten obszar wykazywał wyraźne tendencje zbliżeniowe. Wraz z „Małym Międzymorzem” – czyli I Rzeczypospolitą istniał taki stan geopolityczny przez 250 lat!
To właśnie taką, nieco zmodyfikowaną koncepcję Międzymorza starał się wcielić w życie Piłsudski przeceniając wtedy (podkreślamy – WTEDY) niedojrzałość naszych młodszych, sąsiednich narodowości.
Z wymienionych składników Międzymorza na lidera regionu nadaje się tylko i wyłącznie Polska – o ile nie będzie forsować krótkowzrocznego szowinizmu. Wschodni sąsiedzi są za mali, Ukraina – co udowadnia Samuel Huntington w „Zderzeniu cywilizacji” – stoi w cywilizacyjnym rozkroku, podobnie południowi sojusznicy mają za małe znaczenie w regionie.
Gdy dołączymy do tego widoczne każdemu Polakowi zatroskanemu o losy Ojczyzny, aspiracje mocarstwowe Niemiec i Rosji, dostrzegamy dla Polski faktycznie dwie alternatywy – albo potęgę, albo niebyt. Koncepcję tę starał się – aczkolwiek z miernym sukcesami – rozwijać Ś.P. Najlepszy Prezydent III RP Lech Kaczyński poprzez obecność polskiej polityki na terenach między Bugiem a Dnieprem, co MSZ Radosław Sikorski zarzucił natychmiast po objęciu ministerialnego stołka (pisał o tym Profesor Andrzej Nowak). Dążenie do tego, by Międzymorze mówiło jednym głosem – i by ten głos nie brzmiał po rosyjsku – jest dla wszystkich narodów Międzymorza absolutnym priorytetem.
Dla niedowiarków i defetystów warto przypomnieć, że na początku lat 80-tych niewielu wierzyło w rozpad Związku Sowieckiego, a bodajże w 1995 roku Minister Spraw Zagranicznych RP „profesor” Bartoszewski zapewniał w Moskwie, że NATO dla Polski jest nieosiągalne. Wszystko to jednak zdarzyło się mimo tych wszystkich eSBeckich elit! Widać geopolityka rządzi się własnymi prawami, warto więc zdać sobie sprawę z międzynarodowych tendencji i wykorzystać je dla wspólnego dobra.
Zresztą drodzy Państwo… Czy mamy inny wybór?

Tutejszy
P.S. Tekst ten, ze względu na potrzeby bloga, został napisany skrótowo, jest więc tu wiele uproszczeń, brakuje odpowiedzi na wiele pytań (na niektóre odpowiedzi jeszcze w ogóle nie ma!). Zwykłym ludziom pozostaje dzisiaj bratać się z narodami Międzymorza, pić z nimi dużo wódki i najpierw po pijaku, a potem na trzeźwo – przekonywać, że Lach przyjaciel, Litwin, przyjaciel, nawet Rusek przyjaciel… Tylko Kreml i Berlin nie za bardzo w porządku.
Rysunek pochodzi z książki L. Moczulskiego "geopolityka"
Nie jestem Polakiem, bo Polski już nie ma, nie jestem Europejczykiem bo urodziłem się w Polsce (Ludowej w dodatku).
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka