Rosyjska agentura i dyplomacja praktykuje pewne rutynowe metody konsekwentnie stosowane od ponad 500 lat. W Polsce wewnętrzna agentura zdrajców stosuje je od lat siedemdziesięciu.
Gdy król Jan Kazimierz nie radził sobie z ogarniętą powstaniem Chmielnickiego Rzeczpospolitą, a w tym samym czasie trwały negocjacje polsko – szwedzkie mające odwlec wojnę (późniejszy „potop”) trzeba było zabezpieczyć flankę rosyjską. Podczas negocjacji z wysłannikami cara dyskutowano nad tytulaturą władców, nad przedłużeniem rozejmu, nad zwrotem tych czy tamtych twierdz. I oto Moskale zażądali nagle spalenia jakichś litewskich ksiąg, wydanych w Rzeczypospolitej, bo w tych księgach znaleziono nieżyczliwy carowi zapis. Podkreślam – była to zwyczajna, ówczesna książka, wydana przez – jak byśmy to dziś powiedzieli – prywatnego wydawcę. Z początku polscy posłowie nie widzieli potrzeby rozmawiania o tym, ale królewskiej dyplomacji zależało na ugodzie z Moskwą, więc zmieniono podejście do „antycarskiej” księgi. „Co tam jedna księga? Spalmy ją, jak chcą Moskale i będzie spokój”. Tak też zrobiono. Krótko po tym wydarzeniu na naradzie carskich dyplomatów już wiedziano: „Rzeczpospolita jest słaba, skoro ustępuje w takich sprawach”. Niedługo później rozpoczęła się trzynastoletnia wojna z Moskwą, w której wschodni sąsiad trwale zajął Smoleńsk i Kijów, a jego wojska dotarły aż do Lublina. Metoda rosyjskiej dyplomacji okazała się słuszna.
Później już się Polacy nie nabierali na ten numer. Za Sobieskiego Moskale domagali się ukarania hetmana litewskiego, za to, że w liście do bojara w Smoleńsku pominął jeden z carskich tytułów.
- Sami go ukarajcie, to jego sprawa – wzruszyli ramionami Polacy
- No to nam go wydajcie!
- On nie żyje od kilku lat.
Wniosek dla rosyjskiej dyplomacji był prosty – aroganccy Polacy muszą mieć pewność swej siły, lepiej jest więc ich nie ruszać.
Sowiecka agentura usystematyzowała takie i inne metody i zdecydowanie je udoskonaliła. Z pozoru mało istotne elementy negocjacji okazywały się formą „sondowania siły” przeciwnika. Jakże naiwny był Roosevelt ustępując Stalinowi w wyborze miejsca spotkania w sprawie kształtu powojennej Europy. Jakim sygnałem dla Sowietów była zgoda niepełnosprawnego prezydenta USA na podróż przez pół świata do rezydencji czerwonych carów na Krymie – do Jałty? Ano był to czytelny znak, że karty może rozdawać wujaszek Jo – jak zwano Stalina.
A może pamiętacie państwo jak podczas spotkania Putina z Merkel do pomieszczenia wszedł pies prezydenta Rosji?
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80279,3...
gazeta.pl pisze, że pies wszedł „niespodziewanie”, ale niektórzy dziennikarze w Polsce dotarli do faktu, że kanclerz Niemiec boi się psów, w wyniku pewnych przeżyć z dzieciństwa. Jeśli polscy dziennikarze dotarli, to wywiad rosyjski o tym nie wiedział? Czy więc wejście psa na spotkanie było naprawdę dla wszystkich „niespodziewane”? Putin zwyczajnie zademonstrował, że z nikim nie musi się liczyć, a grzeczna kanclerz Niemiec pokazała, że jest do dyspozycji Rosji.
Krzyż przed Pałacem to reduta w wojnie polsko - polskiej
No to przenieśmy się do własnego podwórka. W walce o Krzyż wiele prawicowców mięknie. Nawet Terlikowski uznał, że sprawa nie ma sensu. Widać św. Piotr wpuści do nieba, jak usprawiedliwimy się przed nim słowami:
- Wie, św. Piotr, to był Krzyż PiSowski, jego nie było sensu bronić. A poza tym specjaliści od Public Relations odradzali…
I pomijając większość aspektów tej obrony chciałbym wskazać, że prawdopodobnie sprawa Krzyża była tylko przygrywką do czegoś większego. Była ordynarną sondą, czy władza może posunąć się dalej i np. przenieść ciało Lecha Kaczyńskiego z Wawelu. Na twitterze, na domniemanym lub prawdziwym koncie Andrzeja Wajdy pojawił się wpis o usunięciu trumny. Bez względu na to czy to faktycznie był Andrzej Wajda – sam wpis nie jest przypadkiem i był zapewne kolejną sondą. Dzięki inicjatywie kilku blogerów sprawa trafiła do jednej z krakowskich gazet i na pierwszej stronie pytano „Kto się podszywa pod Andrzeja Wajdę?”. Z tego co wiem odpowiedzi nie było. Konto wciąż istnieje pod tym nazwiskiem, choć teraz nie jest dostępne dla wszystkich.
http://polskijuzniema.salon24.pl/204036,lech-kac...
Dziękujmy więc Obrońcom Krzyża, bo w myśl wskazówek dla Polaków z 1920 roku stosowali motto „nam twierdzą będzie każdy próg” i broniąc Krzyża walczyli, by marsz władzy w głąb polskiej tożsamości zatrzymał się jak najwcześniej.Albo, żeby go przynajmniej opóźnić. Gdyby nie oni, to musielibyśmy dziś przykuwać się do Wawelu. Każdy opór jest więc wskazany. Gra toczy się o Polskę, a nie tylko o rolę Kościoła Katolickeiego czy o pamięć o Lechu Kaczyńskim.
Oni zwyczajnie sprawdzają naszą determinację.
Po przeczytaniu tekstu Kokosa26 oczywiście uświadomiłem sobie, że w powyższym tekście zabrakło odniesienia do tego, że Komorowski odsłania pomnik bolszewikom z 1920 roku i że to też jest sonda naszej bierności. Z wpisem Palikota jest podobnie. I ze wszystkimi "spontanicznymi" prowokacjami.
Nie jestem Polakiem, bo Polski już nie ma, nie jestem Europejczykiem bo urodziłem się w Polsce (Ludowej w dodatku).
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka