Ryszard Kapuściński przytoczył w swojej książce „Imperium” doskonały fragment z innego pisarza, Jurija Boriewa, opisujący sytuację Związku Sowieckiego:
„Pociąg jedzie w świetlaną przyszłość. Prowadzi go Lenin. Nagle — stop, dalej nie ma torów. Lenin wezwał do dodatkowej pracy w soboty, położono szyny i pociąg pojechał dalej. Teraz poprowadził go Stalin. Znów skończyła się droga. Stalin kazał rozstrzelać połowę konduktorów i pasażerów, a resztę zmusił do kładzenia nowych torów. Pociąg ruszył. Stalina zastąpił Chruszczow, a kiedy skończyły się szyny, polecił rozbierać te, po których pociąg już przejechał, i układać je przed parowozem. Chruszczowa zamienił Breżniew. Kiedy znowu skończył się tor, Breżniew decyduje się zasłonić okna i tak kołysać wagonami, żeby pasażerowie myśleli, iż pociąg jedzie dalej"
To ostatnie zdanie idealnie pasuje do kondycji Polski w czasach Donalda Tuska. Premier jeszcze w sierpniu zapowiadał wielką ofensywę legislacyjną, szuflady pełne ustaw aż kipiały, by wyrzucić z siebie skrzętnie przygotowywane reformy państwa, a tu nagle – psikus – już w listopadzie przyszła zima i obietnica o „jesiennej ofensywie” straciła na aktualności. Cóż, czekamy teraz na zapowiedzi na wiosnę – i tak od trzech lat.
Ekipa rządząca kołysze pociągiem i udaje, że go prowadzi, a w oknach widać ekrany stacji telewizyjnych pokazujących, jak to mijamy kolejne etapy na drodze do drugiej Irlandii. Konduktorzy martwią się tylko o to, by nie zabrakło kawy i ciastek dla pasażerów, a na pytania o godzinę przyjazdu odpowiadają, że „póki jedzie z nami Kaczyński należy się spodziewać niewyobrażalnych opóźnień”. Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze, wszak do zastoju cywilizacyjnego jesteśmy niejako przyzwyczajeni – zabory, okupacja, rządy komunistów – to wszystko jakoś układa się w pewien system, do którego – niestety – musieliśmy się przyzwyczaić. Najgorsze jest jednak to, że siedzimy sobie w tym pociągu niejako w mniejszości – widzimy wyraźnie, że mijane za oknem krajobrazy to medialna fikcja, widzimy przez szpary w ścianach wagonu, że to dziennikarze i politycy kołyszą pociągiem dając iluzję ruchu, a telewizyjni eksperci buczą i mruczą naśladując odgłosy pracy silników elektrycznych. Wszystko jest jasne jak słońce, nawet ktoś postawił zegar długu publicznego, który odlicza czas do gospodarczej eksplozji.
Gdy jednak rozmawiamy o tym głośno, to większość pasażerów stuka się w głowę. „To mowa nienawiści” - krzyczą z oburzeniem. Nazywają nas ciemniakami, moherami, prymitywami. Na nic zdaje się pokazywanie im rozkładu jazdy, że już dawno powinniśmy dojechać na miejsce, że przestali ogrzewać wagony, że w lokomotywie maszyniści uprawiają hazard, a mechanicy z Moskwy wymieniają sprawne części pociągu na stare i zardzewiałe. Kierownik pociągu raz po raz rzuca do pasażerów konduktora z wibratorem, innym razem rozgłasza wieść, że jeden z pasażerów jest w posiadaniu dopalaczy i wszyscy ludzie mają jakieś zajęcie i napawające nadzieją złudzenie, że niedługo już dojedziemy na stację.
I oprócz pewnego zażenowania jakie budzi się we mnie na widok tych biernych, ogłupionych pasażerów zaczynam dostrzegać coś jeszcze. Przyglądając się ich zmęczonym twarzom i zmarzniętym dłoniom przypominają mi się konduktorskie zapowiedzi z ostatnich dekad, w których głoszono, że pociąg jedzie do drugiej Polski, potem do drugiej Japonii, dalej do czwartej Rzeczypospolitej, a teraz ma jechać do drugiej Irlandii (choć chodzą słuchy, że celem jest jednak druga Grecja). I pomijając fakt, że maszyniści już nie mają pojęcia dokąd właściwie zmierzamy, nie mają odpowiedniej przewagi i technologii, by doprowadzić nas do jakiejkolwiek stacji, to większość ludzi po prostu uwiło sobie w swoich przedziałach ciasne, ale własne siedliska i chce mieć już spokój od konduktorskiego gadania. To ogromne zmęczenie i wyczerpanie wieloletnią podróżą wykorzystano ponownie w tych wyborach samorządowych głosząc, że już donikąd nie jedziemy - „nie róbmy polityki”, ogłoszono.
Ale załoga pociągu nie zamierza odpuścić. Przyszłoroczne wybory parlamentarne będą tu kluczem do wszystkiego – jeśli wygra Platforma (a na to się zapowiada, nie ma co się oszukiwać), to przez kolejne 4 lata rządów i prezydentury nikt i nic nie będzie mogło ich powstrzymać. Tuskom i Komorowskim na pewno na tym niezwykle zależy, to będzie dla nich czas, by z pociągu wyprzedać i wynieść dosłownie wszystko od firanek po żarówki w przedziałach. Łatwo też domyślić się ich taktyki na przyszły rok, pod szyldem „ostatecznego dobicia PiSu” i obietnicą „ostatecznego poruszenia pociągu” zblazowani pasażerowie jeszcze raz pójdą poprzeć uśmiechniętą fikcję miłości i dadzą się ograbić doszczętnie.
Może gdy nic nam już nie zostanie to wtedy łatwiej będzie naprawdę gdzieś dojechać?
Tutejszy
Nie jestem Polakiem, bo Polski już nie ma, nie jestem Europejczykiem bo urodziłem się w Polsce (Ludowej w dodatku).
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka