O tym, że w Polsce debata publiczna kuleje wie każde dziecko. Nawet jeśli nie wie co to jest debata, to zapewne wie, że ona utyka, powłóczy nogą, jest okaleczona, a zdolniejsze dzieci, które nie wiedzą czym ona jest, wiedzą już, że jest dysfunkcyjna. A to dlatego, że nie było lustracji i w miejscu gdzie nie została oczyszczona atmosfera niepodobna szczerze rozmawiać. A to jakieś elity, lub grupy nie dopuszczają poglądów sobie niewygodnych, co by bezwładny tłum się nagle władny nie stał i nie wywrócił kanciarskiego stolika. A to smutni panowie sierżanci z instytucji o złowieszczych akronimach TVN i GW cenzurują dyskusje, zasiedlając młode umysły fałszywymi ideami. I ja również zgadzam się z tezą, że w Polsce debata kuleje. Tylko powodów upatrywałbym gdzieś indziej. Ten, o którym jest niniejszy post oczywiście nie wyczerpuje zagadnienia, ale gdzie mi do ambicji sklasyfikowania wszystkich narzędzi, którymi debatę publiczną w Polsce się po łydkach okłada, żeby owa kulała.
Trzeba przypomnieć trochę historii. Jakieś 60 lat temu przyjechali ruscy, pobyli tu trochę i jakieś 20 lat temu wyjechali. Tyle historii. Czego dokonali w tym czasie wszyscy wiemy. I tu właśnie leży klucz. Czas komunizmu wrył się w świadomość wielu osób tak mocno, że niezwykle trudno im jest wyjść w myśleniu o kwestiach społeczno-politycznych poza pole zataczane przez komunistyczne skojarzenia. Mentalny postkomunizm. „My to już znamy, to już widzieliśmy, słyszeliśmy, to nam odcisnęło piętno, to nam już kości gruchowało w Ubeckich salach przesłuchań, to zostawiło krwawe ślady na plecach i barkach.”
Jednym z najgorszych złogów po komunizmie dzisiaj jest skolonizowanie umysłów przez niego. Ironią jest, że najbardziej zaburzenia percepcji i diagnozowania dotykają tych, którzy najbardziej od komunizmu chcą uciec. Polska wydaje się być stolicą prawa Godwina. Tylko nie argumentum ad hitlrum, a lokalna wariacja argumentum ad stalinum utrudnia rozmowę. Jeśli ktoś proponuje rozwiązanie inne niż prywatyzacja, deregulacja, liberalizacja to zapewne miał dziadka w NKWD, jest umoczony, utytłany a w jego krwi płynie KPP.
Polski postkomunizm po 20 latach od zmiany systemu to postkomunizm, który straszy już głównie w głowach; to postkomunizm umysłu. „Że to znamy i słyszeliśmy i nie chcemy tego słyszeć po raz kolejny.” A kwestia omawiana w danym momencie tyle ma wspólnego z PZPR, co krzesło z krzesłem elektrycznym. No niby analogie są, bo i na jednym i na drugim się siada. Różnica polega na tym, że z tego drugiego się nie wstaje. Ale ten mały szczegół nie może zburzyć paraleli. No bo krzesło to krzesło. A komuna to komuna.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości