Grzegorz P. Świderski popełnił tekst o totalitaryzmie państwa, które nie pozwala 13 latkom samotnie opływać dookoła świata. Autor, zadeklarowany w opisie libertarianin i żeglarz autorytatywnie stwierdza, że żeglowanie jest dobre. Strach pomyśleć, co by uznał za dobre i właściwe 13 latkom, jeśli w opisie widniałoby np. seksoholik, alkoholik, narkoman. Libertariański żeglarz narzeka na kraje, które nie pozwalają dzieciom robić rzeczy przynależnych dorosłym. Twierdzi nawet, że jeśli nie będziemy dzieci w samotne rejsy dookoła świata puszczać, to nigdy nie dolecimy na Marsa. Powstaje tym samym pytanie, czy Neil Armstrong w wieku 10 lat przepłyną kajakiem Morze Beringa. Mniemam, że raczej nie, bo gdyby tak się stało powinien nie na Srebrny, tylko na Czerwony glob dotrzeć. A co tam, że NASA kazała lecieć na księżyc. Precz z totalitaryzmem! Wolność kosmicznego żeglowania! Buzz, kurs na Marsa! Ikea – Tyj tju rządisz!
Kwestia dziewczynki-niedoszłej rekordzistki Guinessa jest dobrym przykładem na rozważenie roli ingerencji państwa w stosunki społeczne. Post wyżej przywołany jest żywym dowodem na to, że znajdą się ludzie, którzy w imię wolności swojej i naszej i waszej są gotowi posyłać dzieci tam, gdzie tylko fuks może uratować je od śmierci.
Ja wiem, że to romantyczna podróż w poszukiwaniu wolności. Wiem, że to emanacja potrzeby rozwinięcia skrzydeł. Ale czy jeśli dziecko w wieku lat 12 chce grać w filmach porno, prowadzić samochód, samolot, czy statek pasażerski i ma na tyle wolność miłujących rodziców, to czy powinno państwo na to pozwolić?
Orędownicy wolności często powołują się na autonomiczność rodziny. Jeśli dziecko chce, a do tego rodzice pozwalają, to wkroczenie instytucji biurokratycznych w tą konstelację, to zbrodnia, gwałt i totalitaryzm. Pytanie, tylko dlaczego podmiotem ma być rodzina, a nie sama jednostka? Świadome siebie, swoich marzeń pragnień i posiadające 100 tys. jednostek woli mocy 9 letnie dziecko powinno samo decydować o swoim losie. O tym, czy idzie na sqat, czy skoczy z 15 piętra w pelerynie Barmana w nadziei, że tuż przed lądowaniem pojmie, czym jest wolność ostateczna. Czyż ingerencja zatroskanego rodzica nie jest w tym przypadku równa zbrodniczemu państwowemu paternalizmowi podcinającemu skrzydła młodocianego wolnościowa piłą mechaniczną przepisów? Czyż rodzina w takim przypadku nie jest gorsetem ram prawnych i odbiciem biurokratycznego pejcza?
Państwo musi niekiedy podejmować decyzje za obywateli wchodząc w buty rodzica, jeśli sam rodzic poza sferą biologiczną we własne buty nie wszedł, albo nie wyszedł z butów dziecka.