Nie jest tajemnicą, że temperaturę polskiej debaty publicznej podnoszą głównie afery. Kwestie związane z żywotem człowieka codziennego są sprowadzane do perspektyw zmniejszenia korupcji na najwyższych szczeblach, a jego Przyszłość wydaje się być pochodną głównie tego, czy Mira przegonią z rządu. Granicę politycznych postulatów Przyszłości ograniczają się głównie do kilku tygodni, rzadziej miesięcy. Absolutnym rekordem w długoterminowym polskim myśleniu politycznym stanowi suwerenność energetyczna. Politycy, jak i ogromna cześć polskich brzydko zwanych mądrych głów nie interesuje się szczególnie innymi problemami, które z całą pewnością okażą się nie mniej istotne niż rury, albo Euro 2012. Zrzucenie takiej postawy na, mówiąc buńczucznie, ignorancję powyższych uczestników debat byłoby chyba nadmiernym uproszczeniem. Coś jest w polskim (może w każdym?) myśleniu takiego, co nie pozwala opuścić horyzontu czasowego dekady. Gibbson pisał, że przyszłość jest wokół nas, wystarczy się rozejrzeć. Najistotniejsze problemy polityczne przyszłości w Polsce są w ogóle nieobecne, jakby Polska była wobec Przyszłości autonomiczna. Wydaje się to pochodną hołubionego myślenia historycznego, czy też polityki historycznej. W takiej perspektywie wszystko co nadejdzie, będzie tylko przedłużeniem przeszłości. Nie potrzebna jest refleksja dalsza niż kilka lat, bo właściwie, to co ma nadejść nie będzie inne od tego co nadeszło. Fetysz zawołania „naród bez przyszłości nie ma przyszłości” nie pozwala się wyrwać poza zaklęty krąg przeszłości i teraźniejszości. Przyszłości w takiej optyce nie ma, bo kierujemy swoje myśli w stronę ofiar, klęsk i zwycięstw na których została ufundowana III (IV?) RP, a naszym celem nadrzędnym jest spełnienie obowiązku wobec nich.
Popper pisał, że przyszłości nie da się przewidzieć, bo nie da się przewidzieć rozwoju technologii. Kiedy ogląda się filmy S-F rzeczywiście trudno nie uznać jego spostrzeżenia za trafne. Gdzie w nich Internet, dominanta współczesności? A choćby komórki? Star trekowskie tricodery to chyba kiepski odpowiednik. Gdzie roboty, które sprzątają nam domy? Jednak przystanie na tezę, że przyszłość jest nieprzewidywalna i pozostaje nam tylko emocjonowanie się tym kto odejdzie z rządu jest nie tylko głupie, ale również w pewnym sensie fałszywe. Przed prawie trzydziestu laty udowodnił to choćby John Naisbitt (pewnie nie on pierwszy) śledząc trendy (mega), które dało się dostrzec w amerykańskim systemie społeczno – gospodarczym i przedstawiając wyniki swoich badań w klasycznych „Megatrednach”. Decentralizacja, netyzacja, eksplozja high tech. Tendencje przez niego zaobserwowane rozlały się na całym świecie, czego potwierdzenie można znaleźć choćby w pracach entuzjasty globalizacji Thomasa Friedmana. Roboczo Megatrendy można nazwać futurologią miękką. Prawdziwą gratką jest futurologia, która wychodzi spod palców Alvina i Heidi Tofflerów. Nowa wojna? Napisana w początku lat 90 książka „Wojna i antywojna” wydaje się, że bardzo dobrze wskazała trendy zmian, które od przeszło 20 lat dzieją się w armii. Odmasowienie, autonomizacja, komputeryzacja, outsourcing. Wszystko to ma miejsce. Technologie zmieniają świat bardziej niż rury pod Bałtykiem (pomińmy kwestię taką, że rura pod Bałtykiem również jest technologią). Świat zmienia się i przynajmniej w jakiejś części są to zmiany przewidywalne. Popper twierdząc, że nie da się przewidzieć przyszłości miał rację, ale jednocześnie jej nie miał. Nie da się przewidzieć jej kształtu, bo nie wiadomo, co w danym momencie będzie dominantą, ale obserwując trendy można zabezpieczać się przed zmianami, które z dużym prawdopodobieństwem mogą nastąpić.
Od lat 50 tych wiadomo było, ze telewizja będzie niezwykle istotnym medium i w istocie tak właśnie było do końca lat 90, kiedy pałeczkę zaczął przejmować Internet. W 1984 Steave Jobs i Steave Wozniak wyczuwając, komputer z przyjaznym interfejsem może okazać się czymś ważnym ukuli reklamowy slogan Macintosha „Rok 1984 już nigdy nie będzie rokiem 1984”. Gordon Moore 40 lat temu stwierdził, że liczba tranzystorów w układzie scalonym będzie podwajać się co 18 miesięcy. Pewne wydarzenia są zapowiedziami zmian, wystarczy tylko troszkę dobrej woli i chęci, aby nadchodzące zmiany na horyzoncie dostrzec.
Jedną z najważniejszych kwestii przed którymi stoi ludzkość jest inżynieria genetyczna. O ile wiek XX był wiekiem fizyki, tak mówi się, że wiek XXI będzie wiekiem biologii. Zmiany, które nadchodzą dotknął najbardziej podstawowych kwestii autodefinicyjnych człowieka, ponieważ będą ingerować w jego sferę bio. Już dzisiaj mamy do czynienia z genetyczną dyskryminacją, kiedy firmy ubezpieczeniowe sięgając po testy DNA odmawiają ubezpieczeń (z tego co wiem to jak na razie problem głównie amerykański) osobom, które mają gen, który zwiększa prawdopodobieństwo powstania nowotworu. To oczywiście dopiero początek. Najistotniejszą kwestią wydaje się kwestia genetycznego modyfikowania ludzi. Nieodparta pokusa ulepszania potomstwa zapewne wpłynie na powstanie jeszcze większych różnic społecznych. Sama inżynieria genetyczna nie jest oczywiście, wbrew idiotycznemu hasłu „zabawy z Boga”, niczym złym. Technologia nie jest sama w sobie ani dobra, ani zła. Po owocach ją poznacie, za przeproszeniem. Kwestia niepokojącą wydaje się jednak, jak plastycznie nazwał ją znany, tu i ówdzie, zabójca historii Francis Fukuyama: „obawiam się, że biotechnologia może posłużyć do tego, aby u jednych wyhodować siodła, a u innych ostrogi”. Nie trudno sobie wyobrazić taką oto sytuację: bogaci będą mieli już nie tylko kapitał w formie pieniężnej, czy kulturowej, ale również genetycznej. Bogaci i biedni zapewne będą różnicowani już na etapie prenatalnym, bądź jeszcze wcześniej. Nie zapobiegnie się temu przez instytucjonalny zakaz manipulacji genetycznych, podobnie jak nie zapobiegnie się aborcjom przez instytucjonalny zakaz taki praktyk. Potrzebny jest plan, a z całą pewnością debata, bo po raz kolejny Realne nas wyprzedzi. I szczerze mówiąc jestem niemalże pewien, że tak właśnie się stanie.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka