Pandemia głupoty zatacza coraz szersze kręgi. O ile na Ukrainie można dopatrywać się jakichś politycznych inspiracji zjawiska (niech żyje Pomarańczowa Rewolucja!), tak w Polsce sprawę można tłumaczyć już tylko dynamiką plotki i nośnością apokaliptycznych treści w mediach. Jakimż banałem byłoby przypomnienie, że żyjemy w cywilizacji obrazkowej, która zamiast namysłu preferuje emocje. Kiss-kiss, Bang-bang. Seks, przemoc, Mam Talent i apokalipsa sprzedają się najlepiej. Rację miał zapewne jeden z największych malkontentów technologii Neil Postman, który pisał, że najbardziej optymalnie człowiek „wykorzystywał” swój umysł w wieku XVIII. Wtedy, kiedy prasa drukarska była już dość powszechna, a szybkość przemieszczania się przekazu była ograniczana prędkością poruszania się koni istniał czas na „namysł nad treścią”. Wydrukowanie odpowiedzi było na tyle drogie, a sposób jej przemieszczania się był na tyle nieekonomiczny, iż każde zdanie musiało być przemyślane, klarowne, a przekaz nie krótszy niż wymagało tego dogłębne zrozumienie przez czytającego. Wszystko zmienił telegraf (choć oczywiście nie zaufano mu od razu. Informacja nadana tym medium o śmierci Lincolna czekała na swoją weryfikację drogą pocztową jeszcze dość długi czas). Dzisiaj „hipertelegraf” jakim jest telewizja właściwie uniemożliwia zrozumienie świata. Postman pisząc swoją książkę w 1992 twierdził, że średni czas, którym dysponował polityk, czy też ekspert nie niepokojony przez współrozmówcę skrócił się z 40 sekund w latach 60 do 8 sekund. Dzisiaj zapewne czas ten jest jeszcze krótszy. Pozostaje więc tylko kilka chwil na epatowanie zagrożeniem/innym emocjonalnym przekazem i bon mot.
Według specjalistów maseczki nie są skuteczne, mimo wszystko na jedynkach w gazetach i w serwisach informacyjnych tych samych mediów, które rubrykę/news wcześniej podpierały się zdaniem ekspertów, pojawiają się zdjęcia zamaseczkowanych ludzi i kolejki w aptekach. Jakież szczęście puka do drzwi na kolegiach redaktorskich kiedy gdzieś w jakiejś Nibylandii Rodak zachoruje na AH1N1. A jakaż radość jak ktoś zemrze po wschodniej stronie granicy. A jaka ulga polityczna, kiedy są jakiekolwiek przesłanki po temu, że ktoś gdzieś za wodą dokonał żywota z powodu szczepionki i miliony złotych będzie można zaoszczędzić, bo ciemny naród i tak zrozumie tyle, że szczepionka zabija.
Najbardziej niepokojącym zjawiskiem jest jednak danie do ręki argumentu tzw. naukowym sceptykom. Idiotyczna histeria wywoływana przez branżę infotainment (czyli rozrywkę udającą informację) powoduje, że lada rok będą oni mówić: przed świńską grypą też naukowcy ostrzegali i nic się nikomu nie stało. I ostrzegali przed wąglikiem. Wydaje mi się, że właśnie obserwujemy tworzenie się mitu, który będzie służył sceptykom nauki jako oręż w ideologicznej walce przeciwko niewygodnym im odkryciom. Świńska grypa wejdzie do kanonu „naukowych kompromitacji”. To jednak, że motorem dzisiejszej paniki jest wolny rynek reklamodawców, a możliwe, że w pewnym stopniu również lobby farmaceutyczne, przemiany społeczne, które redukują człowieka do „nagiej małpy przed telewizorem”, jak pisze Tomasz Szlendak umknie uwadze sceptyków.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura