Blogger Wojciech Pisarski rzucił rękawicę starym wygom publicystyki takim jak Jacek Żakowski, czy Adam Michnik nazywając ich przy okazji komunistami, jak przystało na młodego, rzutkiego publicystę – amatora będącego zwolennikiem wolnego rynku. W swoim tekście chwali wolny rynek, który wycina, jego zdaniem, zbędny balast autorytetu tzw. gazet poważnych. Z pewnością autor rozumie coś zupełnie innego pod pojęciem „autorytet” niż się rozumieć zwykło, ale jako młodemu, rzutkiemu prawicowemu publicyście należy to wybaczyć, jako, że odwracanie znaczenia powyższego słowa stanowi osnowę prawicowej nowomowy i silny fundament prawicowych mniemań.
Pisarski, zwolennik wolnego rynku, cieszy się, że niewidzialna ręka dokonuje cięć w poważnych tytułach. Źródła tej tendencji bloger upatruje w rosnącej roli Internetu, który jego zdaniem stanowi dla wielu alternatywne źródło pozyskiwania wiedzy nieskażone „służalczością”. Watro byłoby się zastanowić nad problemem, bo o ile radość Pisarskiego jest nieco na wyrost, a jego diagnoza przyczyn to nic innego jak myślenie życzeniowe, to coś jest na rzeczy kiedy pisze on o podupadaniu mediów głównego nurtu.
Wolny rynek mediów tradycyjnych nie wypiera przez lepszy pieniądz mediów elektronicznych, w których amatorzy, tacy jak wyżej wspomniany odkrywają nagą prawdę o aferach, patrzą na ręce władzy i w ogóle robią rzeczy tak prawdziwe, że aż obrazoburcze. Prawdą jest, że tradycyjne madia gniją, a zyskują na popularności media elektroniczne. Nie jest to jednak trend z którego należy się cieszyć. Spadek czytelnictwa gazet, ale również ich ewolucja w kierunku coraz większej tabloidyzacji, to wynik kulturowych trendów – i tu zgodzę się z Pisarskim – spowodowanych działaniem wolnego rynku. Wolny rynek wycenia wartości tylko i wyłącznie przez możliwość ich kapitalizacji, a nie przez wzgląd na ich merytoryczną zawartość. Wolny rynek przyczyniając się do niszczenia starych mediów zastępuje je formą, która przyniesie więcej zysku, epatuje więc emocjami, tanią sensacją. I tak w mediach tradycyjnych zamiast starych wyg dziennikarstwa pojawiają się coraz młodsi, coraz mniej doświadczeni, ponieważ merytoryka i tak schodzi na dalszy plan. Media elektroniczne natomiast stają się domeną oszołomów, którzy autorytatywnie wypowiadają się w każdej kwestii.
Wedle porzekadła Internet to 99.9 % śmieci. Żeby spośród tego wysypiska wybrać łakome kąski niezbędna jest erudycja, krytycyzm, ale nie krytykanctwo. Tego zazwyczaj brakuje ludziom buszującym w Internecie. Skąd mieliby się tego nauczyć, skoro studia traktowane są jako droga do papierka – rynek pracy nie wymaga od kandydata na pracownika zbytniej wiedzy, a w pewnych wypadkach taka może stanowić nawet pewną przeszkodę. Skąd mieliby wiedzieć, jeśli wolny rynek przemienił poważne media w tabloidy, które to i tak nie wytrzymują konkurencji z cywilizacją jutuba.
Tak, wolny rynek pozbywa się starych wyg publicystyki proponując w zamian miałkość zdenerwowanych młodych adeptów blogowania, którym wydaje się, że złapali byka za rogi i są w stanie obalać rządy i tworzyć nową, szczerą przestrzeń. Prawda nas wyzwoli, alleluja i do przodu.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka