Zwykło się uważać, że z Wyborczej nie dowiemy się Prawdy o PO, a z Rzepy o PiS. Zapewne jest coś na rzeczy. Z Gazety Polskiej nie dowiemy się prawdy o grzechach na prawicy, a z Trybuny o grzechach na lewicy. Każde medium pisze o wszystkim poza tym, o czym nie pisze. W tym jednak wyręcza je bardziej lub mniej zgrabnie i wprawnie medium inne. Jest jednak pewna sfera, o której nie dowiemy się z żadnych mediów. Kwestią tą jest wykorzystywanie pracowników w mediach właśnie.
Wielokrotnie zdarzyło mi się wyrazić swoją niepochlebną opinię o klasie, stylu i intelektualnym poziomie polskiego dziennikarstwa, zwłaszcza młodego. Zarzuty podtrzymuję jednocześnie współczując warunków pracy. Niniejsze wynurzenia nie są poparte żadnymi kwitami, tylko tym, co słyszy się tu i tam, o czym buczą trzewia miasta, o czym szumią wierzby i ćwierkają wróble na Centralnym podsłuchane podczas wyrywania komuś prowiantu podczas przesiadki i oczekiwania na pociąg, który ma przyjechać o świcie.
W jednej ze znanych rozgłośni radiowych tygodniowa liczba nadgodzin oscyluje w okolicach 5 -10. Pracownik musi się na to godzić. Robota musi być zrobiona i już. Obywatelem jest po pracy. W trakcie jest ekonomicznym niewolnikiem. Jeśli się spróbuje upomnieć o swoje via środki dostępne w państwie prawa, to jak powszechnie wiadomo „na jego miejsce znajdzie się miliard innych osób”. Góra ma kodeks pracy za nic. Zysk musi zostać wyrobiony.
Kult przodownika – wazeliniarza wcale nie zniknął, tylko się tak już go nie nazywa. Dzisiaj nie przerabia się już miliona cegieł w 8 godzin, a nowomowa starego systemu została zastąpiona nowomową nowego. Swoją drogą jestem ciekaw, kiedy japiszonowska etyka będzie wyśmiewana w takim stopniu jak etyka PRLowska. Może nigdy, bo została uświęcona przez wolny rynek. Dzisiaj nie ma współzawodnictwa pracy, tylko dociera się do pokładów aktywności, kreatywności i energii zasobów pracy. Wszystko to przecież w pracowniku drzemie, tylko trzeba do tego dotrzeć.
Praca po kilkanaście godzin w stresie, bez wypłacania nadgodzin za, wbrew temu co się powszechnie wydaje, niewielkie pieniądze to coś co jest codziennością wielu mediów. Na wyzysk w pracy narażeni są zwłaszcza początkujący, młodzi adepci tego szlachetnego zawodu. Do tego oczywiście dochodzi profil medium, a więc cenzura, albo autocenzura, nawet w sprawach zupełnie błahych. Wydaje się to oczywiste i wieść o czymś takim nie jest się zdziwionym do momentu kiedy usłyszy się od parujących miejskich studzienek kanalizacyjnych, od Wisły szemrzącej pod Poniatowszczakiem, że można dostać zjebę za to, że materiał o tramwajach Warszawskich zbyt łagodnie obszedł się z panią Prezydent.
Do tego dochodzi kwestia dni wolnych. W znanym mi (acz nie bezpośrednio) medium urlop w końcówce roku pracy spada niczym dar od samego Boga. Jego długość - 10 dni. Pracownicy, jak przystało, wyrobieni w korporacyjnym drylu mówią, że takim „spuści, zyszczy” należy się radować. A pracodawca przecież urlopu nie może nie dać, bo może mieć kłopoty.
Do tego praca w dni z czrwoną kartką wolne i sadystyczne maile od przełożonych, jak to oni również rezygnują z części swojego życia prywatnego, żeby tylko medium wychodziło i w ogóle, żeby medium czuło się jak najlepiej. Poświęcenie góry jednak ma swój kilkunastokrotne przełożenie finansowe. W mediach nie usłyszy się szlochania i rzucania kurwami spowodowanego ogromnym stresem i napięciami w pracy (jak mogłoby ich nie być skoro stres jest tak wielki?). Młodzi dziennikarze smutne twarze mają tylko wtedy, kiedy mówią o niesprawiedliwościach tego świata. Tak trzeba. Tylko nie w mediach. Bo tam jest prestiż, nobilitacja i takie tam.
Oczywiście nie zabraknie cyników, którzy powiedzą „jak temu owemu się nie podoba, to niech zmieni robotę”. W podobną mentalność wyposażeni zostali kształceni w najlepszych dla rozwoju osobowego latach dziewięćdziesiątych często psychopatyczni przełożeni (psychopatia i narcyzm to nadreprezentowane przypadłości pośród kadry managerskiej). Na szczęście litera prawa jest usytuowana nad dyktatorskimi zapędami pracodawców/przełożonych, szkoda tylko, że ci wydają się o tym nie wiedzieć. A skądże by mieli, skoro szkolenia mają tylko z coachingu, a nie z prawa pracy. I co ich to interesuje, skoro robota ma być wykonana i wykonana dobrze, to przecież decyduje o zysku, a w mediach generalnie nie liczy się wiele więcej.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka