Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. A oblicze ojczyzny wtedy, kiedy sprawa jest pilna, a jej załatwienie uzależnione jest od wielu czynników. Nie będę się wyzwierzęcał na urzędasach, bo to rola Faktu i ludzi małego wyrafinowania. Niegdyś już poczyniłem podobne do poniższych rozważania. Zamiast jednak w komentarzach rodacy bić się w piersi i pątnie wszyscy razem ze mną jeść piach i krzyczeć w niebogłosy „dlaczego?!” zaczęli domniemywać, że sytuacja była wynikiem mojej konfabulacji, a w ogóle u Ruskich, to jeszcze gorzej.
Zbliża się Sylwester, trzeba się więc jakoś dostać do miejsc przeznaczonych. I część ludzi, zamiast wsiąść do swoich stuningowanych golfów z GPSem zamierza podróżować komunikacją publiczną. Swoją podróż rozpoczyna człowiek na Dworcu Stadion. Rzut beretem od obiektu sportowego, który około roku 2012 przybierze postać gigantycznego wiklinowego koszyka w narodowe barwy. Zanim dobije się na miejsce trzeba przejść przez pasaż handlowy. Człowiek, jak się przyzwyczai do swojej parafii – Arkadii, to zapomina, że są miejsca, gdzie kwitnie jeszcze handel na kształt tego, który jest domeną podmoskiewskich suburbii. Ewentualnie zdziczałego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to baby rozkładały łóżka polowe i sprzedawały swoje staniki, a ich mężowie przeszmuglowane ze wschodu wagony fajek. A jednak. Ten świat istnieje i jest całkiem witalny. „Perfumi? Perfumi? Papieresi?” Obrót detaliczny zajmuje cały chodnik, więc pasażer autobusów zmuszony jest udać się na dukt prowadzący na terminal, który jest domeną ruchu kołowego. Idzie więc człowiek pieszo w zimnie, błocie między Nissanem a Autosanem. I staje w korku. I znowu idzie. I znowu staje.
W budynku dworca nieodmiennie kojarzącym się w filmami z bliskiego wschodu (będę jechał w autobusie z kurami?) pani w okienku uprzejmie informuje, że nie ma autobusu, tego który jest zazwyczaj; a rodacy, kiedy człowiek się dopytuje dlaczegóż to, rozstrzeliwują wzrokiem. Przepędzony od kasy mrożącymi spojrzeniami człowiek chce się dowiedzieć. No więc dzwoni na odpowiedni numer zasięgnąwszy uprzednio websideowej informacji. Do niedawna firma nosząca w kraju wdzięczną nazwę PKS nie miała centrum informacyjnego. Może i teraz nie ma, ale się udało. -Proszę mi powiedzieć czy jest autobus o 14 30 [to ten, o którego istnieniu pani w kasie zaprzeczyła], a jeśli nie ma to dlaczego? – pytam. Jest – odpowiada Pan Słuchawa. – Proszę jeszcze raz spojrzeć, bo pani w kasie mi powiedziała, że nie ma – wymuszam zeznania. – A no, nie ma – wymusiłem.
Autobusy są 4 na dobę. Wszystkie odjeżdżają w ciągu 4 godzin, w tym dwa w odstępie 10 minut. Trzeba się wydostać z obiektu. Na placu manewrowym pojazdy mijają się o centymetry. Prawdziwy sprawdzian dla kierowców. Kto jeździł na Stadionie może precyzyjnie sterować zdalnym ramieniem na wahadłowcu, albo stacji kosmicznej. Nad koronami drzew już jaśnieją pylony Stadionu Narodowego. Aż strach pomyśleć, że za trochę ponad dwa lata nawet kible będą czyste – będą wyznaczone patrole, żeby obcokrajowiec sobie nie pomyślał, że Polak to na deskę defekuje.
Przygoda z PKP. Firma zmieniała telefoniczny numer informacji dwa razy w ciągu dwóch, albo trzech lat. Przebiegły sposób na zmylenie natrętnych pasażerów, którzy chcieliby znać godzinę podróży. To test mojej wytrwałości. Znalazłem odpowiedni numer i dzwonię i czekam. I czekam. A w tle muzyczka, żeby mnie odprężyć, i przy czwartej minucie muzyczki nachodzą mnie grzeszne myśli o Niemcu, który najeżdża Ojczyznę i wprowadza ordnung. Przecież PKP nie wpadną same z siebie na pomysł, że należy rzucić więcej oddziałów na telefoniczny front, kiedy sytuacja tego wymaga, czyli np. w okolicach Sylwestra. Kiedyś udało mi się usłyszeć „przewidywany czas oczekiwania na połączenie z konsultantem 15 minut”. Tak samo PKP z siebie nie wymyśli, żeby dołożyć wagonów, albo składów na czas zawieruchy. Swego czasu zdarzyło mi się z Zakopca wracać chyba 2 stycznia. Wybrani mieli miejsce do leżenia w przejściu. Reszta musiała te 9 godzin wystać. No i część spędziła podróż w kiblach. Brudnych, śmierdzących, zaszczanych kiblach – bo to nie dla obcokrajowców był pociąg tylko dla swoich, więc nikt nie pilnował, a sam Polak czasami lubi zrobić psikusa i ofajdać deskę, zasikać podłogę, albo zlew.
W czym mogę pomóc? – odzywa się głos w słuchawce. - Czy istnieje połączenie, takie które mnie interesuje tu, a tu, w tych, a w tych godzinach? – pytam. - W tych godzinach akurat nie ma, ale jest dwie godziny wcześniej i godzinę później – tako rzecze miły słuchawkowy głos. – I z przesiadką w Białymstoku. Czas oczekiwania około godziny w każdym przypadku – mówi nieco posmutniałym głosem Pani Słuchawka. Ciekawe czy podróż odbędzie się w kiblu?
Znowu PKS, tylko już u siebie. Na Mazurach – Chciałbym kupić bilet powrotny do Warszawy, bo wie pani, Sylwester, pewnie będzie masakra – nawiązuję przyjazny dialog z panią z kasy. Na co ona miłym tonem – proszę się nie przejmować, raczej nie będzie źle. Kupi pan u kierowcy w sobotę, albo w niedzielę. – Chyba jednak nie będę ryzykował – odpieram. Na co pani – ale my nie sprzedajemy biletów. – Jak to? To po co jest ta kasa? – pytam z uśmiechem, bo ja się o wszystko z uśmiechem pytam. A pani na to – po to, żebyśmy sobie miło porozmawiali – widząc jednak mój smutek przezierający przez uśmiech – Na przelotowe kupuje się tylko u kierowcy.
Truman, kurwa, spuść ta bania!
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka