Od jakiegoś czasu można odnieść wrażenie, że Polska to kraj, w którym oś sporu politycznego opiera się na stosunku do hazardu, albo wręcz do nazewnictwa. Afera hazardowa, kwestia, a może problem hazardu? Widmo rozgrzanych zapewne wódeczką Zbycha i Mira wieczorną porą idących cmentarną aleją, oświetlonych bladym światłem dogasających zniczy, okadzających ich drogie jesionki i teczki, przysłoniło istotniejsze debaty w Polsce. Cały aparat państwowo – medialny skupia się na tym jak dopiec Rychowi, który stał się szarą eminencją całego procesu legislacyjnego. Nagle hazard stał się tematem, który powinien spędzać sen z powiek politykom, obywatelom i takim tuzom publicystyki jak gw1990.
Polska zamieniła się z Rywinlandu w Hazardland, a wszelkie inne niedomagania państwa zostały zepchnięte w cień; znalazły się poza światłem rzucanym przez latarnie stacji benzynowej, na której dokonywały się Czyny.
Witalną kwestią dla kraju stało się ile razy padło podczas wczorajszego przesłuchania nazwisko Kamiński, czy premier „nie pamięta” a może czegoś „nie zachował w swojej pamięci”. Oto dzieje się spektakl, który jest emanacją interesów całego narodu, bez względu na to, że większość obywateli kojarzy hazard tylko z filmów.
O co więc chodzi? O straty budżetu? O sitwę, w której panuje załatwiactwo? Zapewne są pola, na których budżet więcej traci. A załatwiactwo? Przecież Oni są z nas. Politycy i Rychy są reprezentacja nie tylko polityczną (co do tego akurat miałbym powazne wątpliwości), ale i mentalną społeczeństwa. Chodzi tu o coś innego. O to, że polityka rozumiana jako realna reprezentacja interesów już dawno została pogrzebana. Ostały się ino igrzyska dla gawiedzi rządnej sensacji, krwi i spełnienia w aferalnej publicystyce.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka