Trochę głupio się przyznać. Nigdy nie czytałem żadnej książki Ryszarda Kapuścińskiego. Na półce kurzy się „Chrystus z karabinem na ramieniu”. Czeka na swoją kolej. Nie czytałem również najnowszej książki Artura Domosławskiego, choć nawet cenię sobie jego „Świat nie na sprzedaż”, którą kilka lat temu dorwałem na jakimś stoisku z tanią książką. Nie o książkach będzie, tylko o współpracy, bo temat znowu na topie.
Bloger coryllus wykazał się wielką odwagą. Opisał swoje spotkanie z reportażystą, kpiąc przy tej okazji delikatnie z nadanego Kapuścińskiemu przydomka Mistrz. Stwierdził również, w akcie owej szaleńczej odwagi, że nie poważa szczególnie autora. Bloger, jako reporter prasy lokalnej dostał zadanie opisania wydarzenia kulturalnego, które zadziało się x lat temu w lokalnej coryllusowi bibliotece. Opisywał on spotkanie jako polską szopkę rodem z komedii lat 80 przedstawiających wydawanie paszportów na poduszkach, czy przygotowywanie piwnicznej świetlicy dla uciechy oka zagranicznych gości. Biorąc za prawdę opis autora dotyczący przebiegu spotkania z Kapuścińskim – nie mam powodu weń wątpić – również byłbym zniesmaczony, choć zapewne nie bardziej niż na myśl o salwach wiernopoddańczych umizgów skierowanych w stronę Jana Pawła II, szkolnych teatrzyków na jego cześć, czy modlących się staruszek przed, tym razem mi lokalnym pomnikiem Papieża Polaka, który w geście uniesionej ręki i delikatnie pochylony wydaje się przemawiać do nieistniejącego tłumu: „tylko spokojnie, zachowajcie spokój”.
Coryllus bohatersko, choć nie intencjonalnie spóźnił się na spotkanie, a następnie odważnie zadał pytanie Kapuścińskiemu. Po zakończeniu części oficjalnej reportażysta rozdawał autografy na książkach swojego autorstwa. Tutaj bloger brawurowo nie wziął autografu, obrócił się na pięcie, skierował się w stronę drzwi, wyszedł na zimowy ziąb i tyle rzekomego „Mistrza” widział. Swoim wpisem bloger spowodował masowy comming out salonowej społeczności. Szok! Też nie lubią Kapuścińskiego.
Owocem nieskrywanej niechęci coryllusa w stosunku do reportażysty była pochwalna notka w lokalnej gazetce, w której bloger był/jest zatrudniony. Ot dla świętego spokoju. Bo naczelny by innego tekstu nie puścił. Bo to, bo tamto. Ogólnie trzeba było tak zrobić, bo tego wymagała sytuacja, pracodawca, chlebodajca, no i ogółem za manipulację można sobie kupić wytchnienie.
Przyznał się więc bloger do współpracy. Zacne to z jego strony. Popełnił grzech konformizmu, który zdarza się każdemu. I mi się zdarzyło i zapewne nie raz zdarzy. I katarynie, i Jarkowi Kaczyńskiemu, i Domosławskiemu, i Gontarczykowi, i Cenckiewiczowi, i Zyzakowi, a nawet, choć trudno w to uwierzyć, Jackowi Kurskiemu. Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu współpracownikami, bo tak się żywot na padole układa. Nie da się przez życie przejść bez konformizmu. I, mam przynajmniej takie wrażanie, o to chodzi w słowach „kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem”. Wszyscy jesteśmy ograniczeni przez okoliczności, tylko niektórzy mają szczęście żyć w świecie, gdzie wybory mogą wydawać się bardziej klarowne, gdzie w szambie broczy się tylko po kolana, a nie po pas; jak napisał przywoływany już przeze mnie Hłasko „trudno być szlachetnym w Gomorze”.
Kto z nas nie ma w szafie ubrań z metką made In China, uszytych przez ludzie pracujących w obozach pracy? Oczywiście można powiedzieć, że to czy kupimy, czy też nie kupimy spodni, czy butów szytych na Tajwanie nie zmieni sytuacji tam pracujących, ponieważ tekstylia zostały już uszyte. Tak samo jednak może być pacyfikowany sprzeciw wobec jakiegokolwiek ładu społeczno-politycznego. Zanim więc jeden z drugim lustratorem zabierze się do potępiania „cwaniactwa” i „złośliwej wasalczości” niechaj – nie wiem – na przykład zastanowi się czy nie zrobił skoku w bok. Albo czy nie kupił koszulki made In China.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka