Marek Migalski, obrońca status quo w obszarze prawa wyborczego postanowić swoim postem dać odpór licealiście Adamowi Smudze. Młodzieniec ów poczuł ciągoty wyborcze, zamiast li tylko ciągot edukacyjnych, co jak wiadomo, i co podkreśla euro poseł, w tym wieku powinno być głównym polem aktywności. Wpis swój bloger-europoseł zaczyna od oburzenia na rytualne oburzenie osób piszących w Gazecie wyborczej, jak i nierzetelności tytułu, popadając tym samym, zapewne cynicznie, w rytualne praktyki pt. „Wyborcza to szmatławiec”. No ale po kolei.
Kilka dni temu Migalski na swoim blogu wyraził dezaprobatę wobec pomysłu obniżenia wieku prawa wyborczego. Zastanawia się doktor jak by to wyglądało, żeby jakiś młodzian, który jeszcze nie może się legalnie złoić piwskiem, bo przecież nielegalnie złaja się dość często, decydował o losach Ojczyzny. Nieposiadanie pewnego przymiotów, w tym wypadku możliwości o decydowania o własnym losie, miałoby wykluczać decydowanie o losie innych. Podstawą takiego postawienia sprawy, jak mniema, poza logicznym jak się wydaje rozumowaniem, jest myślenie, jakoby ktoś, kto nie ma doświadczenia w jakiejś dziedzinie (samodecydowanie) nie powinien zabierać się za dziedzinę pokrewną, acz szerszą (decydowania o losie obywateli). Jeżeli więc Marek Migalski nie stosuje tylko i wyłącznie pewnego logiczno-językowego zagrania, tylko wierzy szczerze w to co powiedział, sprawa staje się interesująca i co najmniej interesujące ma przełożenie. Osoba, która nie gra disco polo tym bardziej nie powinna mieć prawa (tym razem moralnego) do oceny tego rodzaju muzyki, osoba niebędąca skoczkiem narciarskim nie ma moralnego prawa oceny skoczków narciarskich, osoba, która nie ma prawa jazdy nie powinna zabierać głosu, czy też partycypować w podejmowaniu decyzji związanych z prawem ruchu drogowego, co jak trafnie zauważył jeden z komentatorów na blogu Migalskiego, wykluczałoby z kręgu uprawnionych do pracach nad ustawą choćby Jarosława Kaczyńskiego.
Kolejnym argumentem, z którym się zresztą zgadzam, jest taki, że obniżenie wieku wyborczego byłoby automatycznym obniżeniem frekwencji wyborczej. W swojej drugiej notce, w której Migalski pastwi się nad licealistą, przywołuje podręczniki mające zaświadczać o trafności jego tezy. Nie przytacza jednak danych mówiących o tym, że w gronie najmłodszych PiS poparcia nie ma prawie w ogóle. Kwestią interesującą jest tutaj więc nie tyle spadek frekwencji, ile to, czy obok jej spadku wzrosną notowania partii przeciwnej. Migalski zdaje się stać na stanowisku, że wszystko ma swój czas, do wszystkiego trzeba dojrzeć, a więc i do prawa wyborczego. Tutaj się również z Migalskim trudno nie zgodzić. Należy jednak wziąć pod uwagę kolejny niuans. Wydaje, osoby z niskim wykształceniem, z małych miejscowości i osoby starsze, a taki przecież jest elektorat partii wspieranej przez polityka, są najmniej dojrzałymi wyborcami. Bynajmniej nie dlatego, że głosują na PiS lecz dlatego, że ich wiedza o świecie, zwłaszcza o tak skomplikowanej materii jak zagadnienia polityczno-prawno-ekonomiczne jest niska.
Należy również pamiętać, że prawo spełnia również funkcję kulturotwórczą. Jeżeli więc obniża się próg wyborczy, to tym samym uczy się młodych ludzi demokracji. Skończyłem szkołę średnią 5 lat temu, i niech mnie kule biją, wiele o demokracji, w teorii i praktyce się nie dowiedziałem. Nie sądzę, żeby wiele się przez ten czas zmieniło, więc może demokratyczny inkubator, jakim byłby prawa wyborcze zadziałałby długofalowo właśnie na podwyższenie frekwencji.
Na końcu swojego łajania licealisty zawartego w zacnej samej w sobie polemice doktora z nastolatkiem, europoseł stwierdza, że argumenty przedstawione przez Adama Smugę utwierdziły go w przekonaniu, że miejsce ucznia jest w klasie, a nie przy urnie wyborczej. I tu znowu zonk. Bo przecież europoseł doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że list Smugi jest intelektualnie na znacznie wyższym poziomie, znacznie lotniejszy w myśli, a w argumentacji znacznie wyżej ustawiony niż mediana poziomu dyskusji i argumentacji elektoratu jego zaprzyjaźnionej partii. Panie doktorze, czy równie kategorycznie ustawi Pan swoich wyborców i powie gdzie ich miejsce, miast wyborczych urn?
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka