ezekiel ezekiel
277
BLOG

Dlaczego debata jest niemożliwa. Igorowi Janke w odpowiedzi

ezekiel ezekiel Polityka Obserwuj notkę 36

 

Igor Janke w swoim ostatnim poście poruszył niezwykle ciekawy temat niedomagań debaty publicznej zarówno w tzw. polityce, jak i w mediach. Zachęcił jaśnie nam panujący do dyskusji pod jego postem, jednak ja, jako osoba pretendująca do miana pupila postanowiłem stworzyć oddzielną notkę z moimi wynurzeniami dotyczącymi miałkości polskiej debaty.

Janke słusznie zauważa, że polityczność została zawłaszczona przez PRowców, speców od marketingu i dziennikarzy, którzy właściwie są dzisiaj przedłużeniem agencji zajmujących się kreowaniem wizerunku polityków. Redaktor bije się w piersi, i jak mi się wydaje dobrze robi, bo większość jego kolegów po fachu utonęła już w cynizmie, morzu pieniędzy i ramionach swoich przyjaciół z Wiejskiej. Próba zrozumienia i wyjaśnienia tego zjawiska IMFO (In my fucking opinion) wymaga innego spojrzenia, które obejmowałoby nie tylko zależności koleżeńsko-branżowe, ale cały system społeczno – polityczno – gospodarczy, który jest funkcją hiperkonsumpcyjnego kapitalizmu, że się tak dziwnie wyrażę. Oczywiście problematyka jest na książkę, ale dzisiaj książek nikt nie czyta, więc postaram się streścić.

 

System społeczny

 

Dzisiejsze społeczeństwo jest społeczeństwem konsumującym. Owa konsumpcja jest w przeważającej mierze konsumpcją symboliczną – moda, chwilowe trendy, life style. Wszystko to wytwarza system kapitalistyczny, aby się samonapędzać. Kreuje więc potrzeby przy użyciu instytucji marketingu i PR, który, jak obserwuję perypetię moich znajomych z byłych studiów, wydaje się być gałęzią gospodarki zatrudniającą najwięcej osób na świecie. Kapitalizm potrzebuje reklamy, aby nie dostał zadyszki. Marketing tworzy kody kulturowe indywidualnej autokreacji (kup nową farbę do włosów, a odkryjesz swoje prawdziwe ja/ nakupuj sobie najwięcej ciuchów w mieście, a będziesz najbardziej oryginalną personą). Taka społeczna tresura, czy jak kto woli, społeczna norma powoduje, że członkowie społeczeństwa są głównie zainteresowani patologiczną, jeśli można mi użyć tego niefortunnego słowa, konsumpcją. Nie interesuje ich polityka,  dobro wspólne ponieważ ich bytowanie coraz częściej ogranicza się do konsumpcji brandu, a tego ta "prawdziwa" polityka zapewnić nie może.

Wydaje się, że taki sposób bycia dotyczy małej części okołocelebryckiej śmietanki, którą stać na tego rodzaju żywot. Z jednej strony, rzeczywiście tak jest – konsumpcję pełna gębą kodów kulturowych, że tak powiem, najzacieklej uskuteczniają ludzie z tzw. elity i wszyscy pretendujący do niej (studenci i studentki dziennikarstwa, zagarniakowani politolodzy nie mający zielonego pojęcia o systemach politycznych etc.). Z drugiej strony konsumentami kodów kulturowych, albo przynajmniej pretendentami na pretendentów są ludzie młodzi. Wyczuwają to spece od PR (Czy Mucha miała ładne nogi? Czy Nowak miał wporzo gajer?). Wszystko ostatecznie ma stać się konsumowalnym kodem kulturowym. To czego nie może zapewnić "prawdziwa" polityka, zapewni postpolityka.

Ci, którzy nie są w stanie konsumować niczego poza towarami z Biedronki i tak się nie liczą. Wielomilionowa rzesza konsumariatu jest odcięta od polityki. Po pierwsze dlatego, że myślenie o jej postulatach musiałoby zredefiniować neoliberalny konsensus. Po drugie dlatego, że oni sami się marginalizują – są bierni, nie mają swojej reprezentacji, nie rozumieją kto mógłby ich reprezentować. Są to więc polityczne duchy, których świat ogranicza się do wylegiwania przed telewizorem, a świat ich dzieci do marzeń o stuningowanym volkswagenie golfie i nowych fotek "z długiej ręki" na Naszej Klasie.

Do tego dochodzi dość istotna, a być może najistotniejsza kwestia – świat społeczno polityczny jest na tyle złożony, że chociażby pobieżne zrozumienie jego mechaniki wymaga lat, a być może i dziesięcioleci wnikliwych lektur. Społeczeństwo zyskało modne miano „społeczeństwa sieci” czyli struktury na granicy chaosu, systemu najbardziej złożonego z tych, które jeszcze są opisywalne.

 

System medialny

Media w tym całym rozgardiaszu już dawno temu przestały informować, a zaczęły produkować tittytainment (cyckorozrywkę). Ich głównym celem i funkcją jest przyciągnięcie przez telewizory skołowanego widza. Przyciągnięcie go na dłuższy czas, wciągnięcie w intelektualną dyskusję byłoby niemożliwe, ponieważ hiperkonsument rażony informacyjną bombą ma problemy z koncentracją uwagi. Dlatego ujęcia muszą być sugestywne, pytania zadawane przez dziennikarzy coraz głupszy, tak jak i oni sami. Na ekranie musi rozgrywać się nieustanna tragedia przeplatająca się z komedią. Ekran ma stanowić swego rodzaju teatr, w którym widzowie ciągle pozostają w napięciu (trupy, grasujący bandyci, znieważone głowy państw, walka o stołki) a wszystko to przeplatane uspakajającymi zwierzątkami, które na całym świecie robią niezwykle śmieszne i bohaterskie rzeczy (piesek na krze, krokodyl albinos).

Głównym przekazem mediów jednak jest reklama, która w ryzach trzyma cały system hiperkonsumpcji kapitalistycznej. Nie są media informatorem tylko jak najbardziej politycznym graczem, którego funkcją nie jest informacja, ale konserwacja status quo. Dla zainteresowanych polityką rzucają ochłapy komisji śledczych, które w istocie na realne życie społeczeństw mają wpływ lichy. Istnieje jednak grupa, która jest zainteresowana takim przekazem – to ludzie, którzy „uważają”, że interesują się polityką (niemalże cały S24 + komentatorzy Onetu) a w istocie nie wychodzą poza słodką rozrywkę kibicowania „kto komu”.

 

System polityczny

 

Jest on wtórny wobec kapitalizmu. Demokratyczna reprezentacja w istocie może coraz mniej, bo centra decyzyjne przesuwają się do ogranicacji ponadnarodowych, władza coraz częściej wyłania się z nierozpoznawalnych „przestrzeni przepływów” i globalnych fluktuacjach kapitalizmu. Aby jednak instytucjonalna polityka opierająca się, chyba już tylko o pozór władzy, istniała musi produkować i mistyfikować spory, które tylko udają politykę (Palikot wypił wódeczkę, prezydent wypił wódeczke, prawybory w PO).

Do tego dochodzi zakorzenione od 1989 roku tabu klas społecznych w Polsce. Polska polityka nie ma szansy wyrwać się z marazmu nędznego teatrzyku dla gawiedzi nie tylko dlatego, że dopadła ją niemoc będąca funkcją globalizacji, ale dlatego, że realny spór w politycy za bardzo przypominałby Marksa. Znowy należałoby sięgnąć do kategorii walki klas, która przecież istnieje, choć nieco rozmyła się „tożsamościowymi wariacjami”, że tak się skrótowo wyrażę. Postkomunizm rzucił się tak na mózgi komentatorów i polityków, że żaden z nich nie odważy mówić się po marksowsku, ponieważ zostałby zjedzony przez oponentów i, w przenośni i dosłownie, prawomyślne media.

System polityczny w Polsce został zamknięty na próby prawdziwej reprezentacji, ponieważ został ogołocony z marksowskiej spuścizny, z oczywistego twierdzenia, że „interes nas wszystkich” ogranicza się tylko do nielicznych kwestii. Że w większości spraw mamy odmienne interesy, że nie ma, jak twierdzi się w dzisiejszej polskiej polityce jasno zdefiniowanego „interesu wszystkich polaków”. Ten zazwyczaj oznacza przywileje dla nielicznych - tych których widać w telewizji.

Debata jest niemożliwa, tu się zgadzam z Igorem Janke. Ale nie jest ona niemożliwa dlatego, że politycy i dziennikarze się sfraternizowali, a przynajmniej nie tylko dlatego. Jest niemożliwa, ponieważ system społeczno – polityczny ją uniemożliwia. Hiperkonsumpcyjny kapitalizm zabija debatę, spłaszcza ją, połyka i wypluwa tak jak zrobił to z wszystkimi przejawami buntu wobec samego siebie.

ezekiel
O mnie ezekiel

Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu. Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach. Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Polityka