Kilka dni temu, jak tylko Polska dowiedziała się o tym, co się wydarzyło w Smoleńsku rozpoczął się smutny karnawał. Podobnie jak pięć lat temu zakwitła nadzieja, że to co się stało w jakiś cudowny sposób przemieni nie tylko scenę publiczną, ale również przemieni codzienność. Że na tym Źle musi wyrosnąć Dobro. Tak silnie wpisany w narrację polskości mesjanizm każe sądzić, że Bóg nie doświadcza narodu polskiego bez Powodu. Tragedia w takiej optyce jest znakiem, który należy jedynie prawidłowo odczytać. Należy zreasumować fakty, połączyć ją nicią narodowo – katolickiej symboliki i zrozumieć, to co niedostępne rozumowi. Bóg nie gra przecież w kości, nie uznaje przypadków. Zwłaszcza Takich.
Z jednej więc strony Opatrzność chciała, aby pragmatyczny, zimny, sterylny Zachód dowiedział się o tym, czym dla Polski jest Katyń. Z drugiej strony z zaduma, ukołysanie w smutku i namyśle wołają o złagodzenie obyczajów, o wielkie narodowe pojednanie. Zostaliśmy Doświadczeni i nie wydarzyło się to przez przypadek. Oto po raz kolejny polska przestrzeń publiczna zostaje zdominowana, jak to wczoraj nazwała Agata Bielik-Robson, przez tanatopolitykę, przez dziwny sposób debaty, w którym polityka, sfera publiczna miesza się z eschatologią i mesjanizmem. Znowu zostaje wskrzeszony polski mit ofiary. Polską wspólnotę konstytuują groby i nabożny stosunek do śmierci. Tanatopolityka. Wszyscy więc musimy się pojednać. Tego wymaga od nas nie tylko Historia, ale sam Bóg, w ręku którego przeszłość narodu jest instrumentem odsłaniającym znaki. Nam dane jest je odczytać i przedstawić innym narodom, aby te w końcu zrozumiały specyficzną rolę, którą odegrać ma Polska w dziejach świata.
Aby jednak to nastąpiło musi zapanować narodowa zgoda. Musimy się zjednoczyć, porzucić spory i stać się jednym wielkim, homogenicznym ciałem – Wielkim Polakiem, smutnym i dumnym. Tomasz Terlikowski napisał wczoraj, że taka katastrofa „musi” być rozpatrywana z perspektywy metafizycznej. I taka jest niemalże oficjalna wykładnia tego co się wydarzyło. Oto palec Boży, wobec którego wszyscy „musimy” się ukorzyć i pojednać, wobec którego inne wyjaśnienia tego co się stało są tak niewystarczające, że aż niemożliwe.
Od soboty, to co powyżej stało się ogólno obowiązującą niemal wersją tego co się wydarzyło. Nadzieje na pojednanie były tak wielkie, czy też tak intensywnie, za przeproszeniem, dęte, że samo pojednanie stało się medialną wykładnią stanu ducha narodu. Pojednanie jest oczywiście mirażem, jest projekcją neswroomów i katolickich filozofów (inni z debaty są wykluczeni, a co najmniej stanowią niewidoczny margines). Pojednanie to nigdy nie mogło nastąpić. Właśnie z powodu narracji, która miała być jego podstawą. Narracja polskiego mesjanizmu, to narracja wykluczenia. Stąd nadzwyczaj często w mediach ostatnio prezentowana zbitka – prezydent, prawdziwy Polak. Między wierszami gdzieś jest ten „Polak nieprawdziwy”, który protestuje przeciwko pochówkowi na Wawelu, który oglądał Szkło Kontaktowe, który czytał Gazetę Wyborczą, żartował z nazwiska, wzrostu, gaf i patetyczności modelu prezydentury.
Z jednej strony sceny politycznej jest poczucie ogromnej straty, żalu i wspomnienia dotyczące drwin i politycznej niezgody na politykę historyczną, na konserwatywną wizją świata. Z tej też strony bije poczucie krzywdy, które widoczne jest choćby w tekstach Ziemkiewicza, Krasnodębskiego, wierszu Marcina Wolskiego. Przez wszystko przebija poczucie moralnej wyższości i nader często stosowany moralny szantaż.
Druga strona również żałuje tego co się stało. Podkula jednak w większości ogon, bo czuje że nie jest to czas na otwarte spory. Druga strona rozumie, że pierwsza strona ma prawo odreagować. To z kolei pierwszą stronę ośmiela do coraz bardziej zajadłych ataków. Do otwartego i bezwstydnego wyrażania pogardy. Pojednanie od samego początku nie było możliwe. Było niczym innym jak funeralnym zwarciem szeregów strony pierwszej.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka