Dzisiaj TVN24 w jednym ze swoich programów, których zadaniem jest poszerzenie spektrum widowni o ludzi innych niż „dobrze wykształconych z dużych miast”, ewentualnie żony tychże, lub ich samych, acz do oglądania „Prosto z Polski” się nie przyznających, przedstawiona została moralnie obrzydliwa historia „kolekcjonerskich” sklepów z tzw. dopalaczami. Historia tym bardziej oburzająca, że owe kolekcjonerskie rzekomo substancje kupują młodzi ludzie.
Wchodzi dziennikarz śledczy do sklepu z napisem „Zioło, prochy, piguły” i przenikliwie pyta właściwiela do czego służą te substancje, co na półkach zalegają i młokosów kuszą. Zdezorientowany młody przedsiębiorca, szef przybytku poczuwając się do winy, albo przypuszczając, że będzie robił za czarny charakter w zmontowanym już materiale wypowiada wymowne: „proszę stąd wyjść, proszę stąd wyjść”. Ale dziennikarz owładnięty misją – i dobrze – nie daje się tak szybko przegnać. „Przecież pana kolega, sprzedawca, kilka dni temu mówił nam co tutaj się sprzedaje. Przecież to nie są substancje kolekcjonerskie”. I przebitki na biednego sprzedawcę pokazującego różnorakie pudełeczka, inhalatorki i zasuszone liście. Nie wie jeszcze, że media całkiem nieźle zarabiają na robieniu za moralną zaściankową policję, .
Najważniejszym podsumowaniem, istotniejszym zapewne od końcowych trzech groszy redaktora prowadzącego program wskazującego wykładnię materiału, w razie jakby któryś z telewidzów nie wywiódł jej z treści; ważniejszym od niego jest tak zwany „głos ulicy”. Nie ma nic tak działającego na wyobraźnię jak młody człowiek, dla którego degrengolada jest normą. Dziennikarz pyta więc młodziana, czy ten korzysta z usług sklepu z ziołami, prochami i pigułami. Młody człowiek odpowiedział, że czasami kupuje sobie bibułki do zwijania tytoniu (a no jasne, my wiemy, co on tam zawija). „A Twoi koledzy kupują w tym sklepie?” pyta zatroskany dziennikarz? Chłopak z miną nieco zmieszaną potwierdził. A przecież wiadomo, że to wszystko straszliwie szkodliwe. Od czasu powstania w Polsce sklepów z dopalaczami bodajże jedna osoba zmarła w wyniku przedawkowania. Od tego samego czasu osób zmarłych na skutek nadużywania alkoholu zmarło setki, a być może tysiące.
Ja na miejscu tego młodzieńca zapytałbym dziennikarza: „A Pana koledzy nie korzystają ze sklepów z prochami, ziołami i pigułami?”. Dziennikarz, sumienie narodu odpowiedziałby: „Moi nie.” A ja na to – „Moi też nie”.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka