Wczoraj napisałem już tekst dotyczący programu Jana Pospieszalskiego i Ewy Stankiewicz „Solidarni 2010”. Kiedy go pisałem opierałem się na relacji, jak to określa prawica w swojej nowomowie, „cyngli” z Wyborczej. Pojawiły się zarzuty, że jako, że filmu nie oglądałem nie powinienem się wypowiadać, a wypowiadając się wcześniej wystawiam się na pośmiewisko i partnerem do dyskusji poważnym nie jestem. Próbowałem podeprzeć się swoją znajomością sporej części twórczości Pospieszalskiego. Okazało się jednak, że to nie wystarczy, bo autor przecież mógł nagle zmienić warsztat dziennikarski, tak jak zespoły disco – polo nagle i niespodziewanie mogą zacząć tworzyć art rock najwyższych lotów. Wersje przeistoczenia się Pospieszalskiego w starannie oddającego rzeczywistość obserwatora wspierał swąd wyjątkowo kłamliwej Wyborczej unoszący się nad relacją. Postanowiłem więc na własne oczy dowiedzieć się o czym właściwie pisałem. Istniało wprawdzie pewne prawdopodobieństwo, że autorzy dokumentu znienacka zaczną traktować rzeczywistość mniej wybiórczo, jednak, ku mojemu zdziwieniu wcale tak się nie stało. Okazało się, że program „Solidarni 2010” miał takie oblicze, jakiego się spodziewałem. Odetchnąłem mimo wszystko z pewną ulgą. Już nie muszę przesłuchiwać każdej płyty podlaskiego wykonawcy muzyki dyskotekowej w poszukiwaniu wpływów Pink Floydów i King Crimson.
Tezę programu, mimo braku narratora (choć sam obraz bez wątpienia przedstawiał pewną narrację) można było nietrudno wyłuskać. Wygląda ona mniej więcej tak:
Naród spał, spał, spał, aż nagle się przebudził z letargu. Ten prawdziwy, bo ten nieprawdziwy, po pierwsze śpi w najlepsze przez codzienną infuzją kłamstw z Wyborczej, którą czyta jeden na stu dwudziestu Polaków i sączący się jad ze Szkła Kontaktowego, a po drugie to w ogóle nie Naród. Tym przebudzeniem wystraszył się przeraźliwie Salon, który robi po gaciach, jak tylko usłyszy słowo Patriotyzm, czy Ojczyzna i w ogóle takie narodowe powstanie z kolan są czymś, co Salonowi najbardziej spędza sen z powiek. Elity, czy też, elyty - znowu prawicowa nowomowa – podniosły kłamliwą, jak zwykle zresztą, wrzawę, aby tylko zagadać Polaków – Patriotów. Wypowiadają się więc różnego rodzaju fałszywe autorytety, czy też „ałtorytety”, jak woli część przenikliwych obserwatorów życia politycznego; tłumaczą z „polskiego na nasze”, zamiast zjednoczyć się z odważnymi członkami Polskiego Narodu. A tymczasem autorzy programu pokazują Prawdę, odzierają medialną kreację z PRowych szat, wymywają ją z gówna, czy też GWna, jak to napisał ostatnio jeden z odważniejszych polskich publicystów.
Wielu zastanawia się gdzie u Pospieszalkskiego manipulacja? A co nie było tak? No było. Nie mówili tak ludzie? No mówili. Nie czują się Polakami? No czują. No więc skąd ten atak na autorów filmu, skoro tam przedstawiona została prawda? Być może pomogę komuś zrozumieć skąd owe kontrowersje się biorą. Pospieszalski pokazał tylko wycinek rzeczywistości. Zapewne jest pokazana prawda (cokolwiek to znaczy) o tym właśnie bardzo niewielkim fragmencie rzeczywistości. Problem w tym, że program aspiruje, a przynajmniej chce aspirować, do pokazywania obrazu większego fragmentu społeczeństwa niż rzeczywiście pokazuje.
Jest coś interesującego w tym, co nagrali autorzy. Kiedyś pisałem o tym, że PiS jest partią reprezentującą strukturalne wkurwienie społeczeństwa. I w tym programie to widać. Widać złość, rozgoryczenie, bunt, który zagospodarowała partia Kaczyńskiego w sposób mistrzowski. Salon, który się czegokolwiek boi jest tutaj oczywiście tylko projekcją, zbiorowym myśleniem życzeniowym, werbalizowaniem pewnej narracji, którą PRowcy i pożyteczni idioci PiSu dość skrzętnie rozpowszechniają. Elity nie robią po gaciach, śpią w miarę spokojnym snem, w poważaniu mają przebudzenia kilku tysięcy ludzi. Autorytety się ich nie boją, nie gryzą nerwowo piór, nie spiskują w newsroomach, jakby tu Polaka znów na kolana rzucić. To tylko miraż, fantazmat powielany przez "cyngli" z TVP.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka