Na stronie Polityki pojawił się interesujący artykuł dotyczący zarobków młodych Polaków. Pierwsza istotna wiadomość, jest taka, że młodzi ludzie zarabiają bardzo mało. Pierwsza praca dla połowy absolwentów szkół wyższych wiąże się z płacą poniżej 1486 zł. Po kilku latach nauki takie zarobki wydają się być skandalicznie niskie. Polityka zwraca uwagę na istotny aspekt dzisiejszego rynku pracy. Lepszy start mają te osoby, które podczas studiów zdobywały doświadczenie zawodowe. Im dłuższe, tym lepszy start. Wydaje się to logiczne (z neoliberalnego punktu widzenia). Więcej pracujesz, więcej umiesz, więcej ci zapłacą. Jeżeli jednak pracodawcy wymagają przede wszystkim doświadczenia zawodowego, to dlaczego wymagane jest wyższe wykształcenie? Zwłaszcza, że wiedza z zakresu studiów na rynku pracy jest ceniona niżej niż nisko? Lewicowy podobno tygodnik w artykule pisze o tym zjawisku bez wartościowania. Ot poradnik, raport informujący o tym jak jest. Polityka jest, jak cały polski mainstream lewicowy tylko dla prawicy. Poglądy gospodarcze mainstreamu są neoliberalne. Tylko poglądy społeczne noszą ślady lewicowego odchylenia. Chociaż w Polskim mainstreamie wciąż trwogę budzi postulat adopcji dzieci przez osoby homoseksualne.
Polityka stwierdza, że im szybciej zaczyna się pracę, najlepiej w korporacji, tym lepiej. Wakacyjne staże (a gdzie wakacje?), praca na studiach. Podobno najlepszym wzięciem cieszy się firma Mars. I oczywiście duże miasta. Metropolia, praca na studiach i wakacyjne staże. Pytanie tylko pojawia się gdzie tu jest miejsce na naukę? Odpowiedź jest prosta – nigdzie. Sami pracodawcy również to przyznają. Nie potrzebują pracownika, który na studiach otrzymał staranne wykształcenie (oczywiście nie odnosi się to zawodów specjalistycznych). Potrzebują pracownika, który „ma doświadczenie”, czyli, nie tylko jest odpowiedzialny, ale również, a może przede wszystkim, wyrobiony jest w korporacyjnym drylu, gotowy wypracowywać bezpłatne nadgodziny, jest „dyspozycyjny”.
Po co więc dokument potwierdzający ukończenie studiów wyższych, na który trzeba było wydać kilka tysięcy złotych (a w przypadku osób na studiach płatnych, których jest w Polsce większość, kilka dziesiątek tysięcy)? Dzisiejszy model kapitalizmu ceni wyższe wykształcenie, ale tylko deklaratywnie. Przyzwyczailiśmy się do stwierdzenia, że komunizm (tak samo on komunistyczny, jak demokracja ludowa demokratyczna) wychowywał bezradną intelektualnie masę, ponieważ taką masą łatwo jest rządzić. Tymczasem wydaje się, że ten wytarty slogan pasuje równie dobrze do dzisiejszego modelu kapitalizmu. Rynek nie potrzebuje dogłębnie wykształconych obywateli. Potrzebuje robotników, którzy znają się tylko i wyłącznie na swojej profesji. Reszta jest rynkowi całkowicie obojętna. Dzisiejszy model kapitalizmu nie gratyfikuje starannej edukacji. Nie ma więc zapotrzebowania na wykształcenie, ponieważ horyzonty zapotrzebowań na dobra ogranicza hiperkonsumpcjonizm. Wiedza nie przełoży się na zarabiane pieniądze, a tylko one mogą przybliżyć konsumenta do odsłonięcia swojej „prawdziwej tożsamości”. Oczywiście stanie się dopiero po zakupie niewygodnych butów, ale za to z nowej kolekcji.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka