Korzystając z ciszy wyborczej, mając jednocześnie nadzieję, że mówienie o polityce polskiej dość ogólnie i to w rzadko spotykanym kontekście nie będzie naruszeniem przepisów chciałbym słów kilka o styku polskiej polityki właśnie i muzyki. Kilka dni temu odbyło się wielkie święto dla wielbicieli ciężkich brzmień. Na jednej scenie wystąpiły największe gwiazdy thrash metalu: Anthrax, Megadeth, Slayer i Metallica. Występ tylko tego ostatniego wykonawcy jest w Polsce zawsze pewnym muzycznym wydarzeniem. Uważam, że nie ma obiektu w Polsce, którego Metallika nie wypełniłaby po brzegi swoimi fanami, słuchaczami, czy po prostu osobami, które przyszłyby obejrzeć show, ponieważ raz w życiu dinozaura trzeba zobaczyć.
Być może widowisko nie miało zapewnionej takiej medialnej atencji, jak występ Madonny – nic w tym dziwnego, ponieważ występ gwiazdy pop był wydarzeniem bardziej komercyjnym, a nie artystycznym - jednak pójść, zobaczyć, choćby z ciekawości, jak się grało metal w latach osiemdziesiątych i jak gra się go nadal, było warto.
Przy okazji zwrócenia uwagi na absurd tworzenia wiosek piwnych na tego typu imprezach Bartek Chaciński dostrzegł intrygujące zjawisko, które do tej pory jakoś mi umykało. W Polsce politycy raczej o muzyce się nie wypowiadają. Muzyka wydaje się domeną wykluczoną z politycznego dyskursu. Wydawałoby się to oczywiste, bo cóż muzyka miałaby mieć do polityki, albo polityka do muzyki? Otóż ma i to sporo. Jasnym jest chyba dla wszystkich, że muzyka lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych współtworzyła polityczną historię Zachodu. Była równie istotnym jej komponentem jak Martin Luther King, feminizm, ruch antywojenny i ekologiczny. Jeszcze wcześniej gospel był pocieszeniem dla czarnych niewolników; następnie blues był nierozerwalnie związany z murzyńskimi gettami. Muzyka była i jest polityczna nie tylko w takim sensie, w jakim polityczny był, nie przybierając Mickiewicz – pomagała klarować pewne polityczne idee. Muzyka była „mową klasową”. Tak samo jest i dzisiaj. Polską klasową muzyką jest hip – hop opisujący świat wykluczonych przez mainstream.
Nie należy się chwalić na jakie koncerty się chodzi. Zapewne pośród polskiej klasy politycznej chadzanie na koncerty nie jest szczególnie rozpowszechnione. Politycy czasami przebąkują coś o muzyce klasycznej, być może o jazzie, chociaż jakby ich pociągnąć za język to okazałoby się, że są to towarzyskie dyrdymały, bo ani o jednym, ani o drugim nie mają pojęcia. Kto nie chciałby trochę się wysnobować? Co innego jednak sport. O, Naszym to kibicuje każdy i każdy zna nazwiska piłkarzy. Był okres, że na Małyszu trzeba było się pokazać, pogratulować. Teraz każdy polityk kibicuje Kubicy. Wcześniej wszyscy kibicowali siatkarzom. Nawet, jeżeli nie kibicowali. Dlaczego dwie, wydawałoby się podobnie odległe od polityki dziedziny jak muzyka i sport są traktowane przez polskich polityków w zupełnie inny sposób?
Bo sport jest funkcją narodowego widzenia świata, a muzyka raczej nie. Kto będzie dumny z Behemotha? No jak? Z szatana?! A z Małysza? A ten to nam nieźle fruwa na to podium. Sport można traktować jako przedłużenie konserwatywnego – a więc dominującego w Polsce – dyskursu. Nasi przeciwko Tym Innym. Naszym trzeba gratulować, naszych trzeba wspierać, jako że Oni są z Nas, z Narodu, z Polski. Polska ziemia ich wydała, aby jej służyli i aby rozbrzmiewał w świecie Mazurek Dąbrowskiego.
A muzyka? A jakaś taka dekadencka; taka jakaś podejrzana. Nie bardzo wiadomo jak się do niej ustosunkować. Często niesie ze sobą jakieś rewolucyjne zarzewie. Często przeciwstawia się konserwatywnemu dyskursowi. Lepiej więc jest udawać, że nie istnieje, albo że egzystuje tak daleko na marginesie, że można ją zupełnie pominąć. Nasi do boju!
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka