Wyskoki Janusza Palikota są zazwyczaj traktowane w wąskim kontekście skandalizowania, przekraczania granic smaku i naruszania tabu. Ostatnia wypowiedź odnosząca się do ewentualnej moralnej odpowiedzialności Lecha Kaczyńskiego za katastrofę smoleńską, przy całej wiedzy jaką posiadamy jest, delikatnie mówiąc, nieuczciwa intelektualnie. A stwierdzenie, że rodzina zmarłego prezydenta miałaby przepraszać z śmierć prawie stu pasażerów balansuje na granicy sadyzmu. Kto dokładnie miałby przeprosić? Czy wystarczyłby Jarosław, czy być może córka Marta i matka Jadwiga? Spoglądanie na Palikota przez pryzmat tylko i wyłącznie jego wypowiedzi wydaje się być tylko liźnięciem realnych powodów, dla których poseł wyrósł na tak istotną polityczną personę.
Środki masowego przekazu się konsumuje. Są one usługą audio-wizualną, której głównym celem jest podtrzymanie zapotrzebowania na nie same, aby tym samym podtrzymać zainteresowanie reklamodawców. Głównym przekazem mediów nie jest bowiem to co dzieje się między reklamami, tylko właśnie reklamy, a to co dzieje się pomiędzy nimi ma służyć podtrzymaniu zainteresowania. Janusz Palikot jest produktem hiperkonsumpcyjnego sposobu odbierania informacji. Styl ten sprzężony jest z deficytami uwagi i intelektualnej ogłady wśród odbiorców. Hiperkonsumpcyjny kapitalizm sprowadza człowieka do roli konsumenta, a infotainment w postaci telewizji informacyjnych dają mu złudne przeświadczenie, że jest „obywatelem”. Treści realnie politycznie istotne są zamieniane na szybkie bon-moty i szarpaniny „kto-kogo”. Janusz Palikot z wibratorami, świńskimi ryjami, małpkami i skandalizującymi wypowiedziami świetnie się wpasuje w ten układ. Jego przekaz jest mocny, „szybki”, istotny dla korporacji medialnych, które dzięki jego performensom mogą utrzymać zainteresowanie widzów, słuchaczy, czytelników i w końcu reklamodawców. Odbiorcy są impregnowani na dłuższe wywody, interesuje ich błyskawiczny przekaz, na którego konsumpcję nie przeznaczą zbyt wiele mocy intelektualnych.
Janusz Palikot jest ucieleśnieniem pop polityki a jego pożyteczni idioci-konsumenci infotainment stanowią paliwo do jego dalszej działalności. Eryk Mistewicz mówi, że Palikot jest megalopolitykiem; że gra dla siebie i na siebie. Najlepszym instrumentem do uprawiania megalopolityki w czasie hiperkonsumpcyjnego kapitalizmu jest wibratoryzacja dyskursu publicznego, w ramach którego występują oburzeni "przekraczeniam granic" przeciwnicy polityczni i kibice innej opcji politycznej. Podczas gdy dla nich Palikot jest złem wcielonym, dla niezaangażowanego jest zabawnym politykiem, o którym można powiedzieć, że "ten jeden ma odwagę".
Palikot nie jest cudownym zjawiskiem, jest funkcją tego samego Systemu, który powoduje, że czas ujęcia w mediach skraca się systematycznie od 50 lat, w centrach handlowych panuje intrygująca „dyktatura kolekcji”. Jeżeli nie byłoby Palikota, to jego miejsce zająłby ktoś inny, bo warunki graniczne istnienia w dyskursie publicznym warunkuje, za przeproszeniem, morfologia Systemu, a nie wola mocy poszczególnych osób.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka