Z listem Marka Migalskiego mam ten problem jak z powodzią w Bogatyni i przeszczepem wątroby dla sześcioletniego Tomeczka. W dniach, kiedy kraj ogarnęła histeria Bogatyni, w której zalało kilkadziesiąt domów w Chicnach w powodzi i lawinach błotnych zginęło około półtora tysiąca ludzi. W Pakistanie powódź w zbliżonym czasie dotknęła dwa i pół miliona osób. W czasie kiedy Tomek czekał na swoją wątrobę w kraju umierało kilkaset dzieci na białaczkę, w wyniku wypadków komunikacyjnych, a zapewne również na powikłania pogrypowe. Marek Migalski napisał list, który stał się hitem weekendu, chociaż wydaje się, że są poważniejsze problemy niż to czy prezes Kaczyński jest zacięty, rozgoryczony, czy potrafi rozmawiać z mediami, czy jest budowniczym szklanego sufitu dla swojej partii.
Migalski ma rację – żyjemy w czasach mediatyzacji polityki, choć nie tyko. Mediatyzuje się całe doświadczenie. Dlaczego dramat Bogatyni wydaje się końcem świata – Polacy w mediach umierają bardziej, nawet jeżeli umiera ich tysiące razy mniej. Polskie domy są bardziej zburzone, rodzinom ciężej jest po traumach. Dzieci w telewizji bardziej potrzebują pomocy, bardziej cierpią, sytuacja jest bardziej dramatyczna i napięta. Marek Migalski w swoim nie-ważnym liście stwierdził, że takie fakty po prostu należy brać pod uwagę.
List Migalskiego sam w sobie dość celnie diagnozuje problemy PiSu. W istocie prezes jest zacięty, niereformowalny, partia po wyborach zamieniła się na powrót w kościół czy też zakon. Nie zgodziłbym się tylko z twierdzeniem Migalskiego, jakoby prezes świetnie diagnozował rzeczywistość społeczno - polityczną. Wielki strateg - analityk jest niczym więcej jak właśnie mitem, funkcjonalnym spojeniem zakonu, na czele którego stoi przeor, a nad nim nimb świętości. Sprawny analityk, to taki, który rozumie czasy, w których żyje. Nie może więc być sprawnym analitykiem ktoś, kto nie potrafi pojąć jak istotną rolę odgrywają w dzisiejszym świecie media. Ale to tylko niewielki element pewnej wizji świata, w której globalizacja jest na poziomie tej sprzed kilku dekad, nie istnieje globalna kultura, a technologie informacyjne to jakieś zachodnie nowinki, pierun wie do czego potrzebne. Człowiek z takim rozumieniem świata nie może być dobrym analitykiem, ponieważ analityk rozumie przedmiot swojej analizy.
Poza tą delikatną różnicą (chociaż kto wie, być może Migalski również stoi na tym stanowisku, a kurtuazja nie pozwala mu tego przyznać) zgadzam się z wymową listu. PiS personifikowany przez Kaczyńskiego w dzisiejszym wydaniu, to partia skazana na porażkę. Dodałbym, że również na powolne dogasanie. Zwrócił europoseł również uwagę na to, że PiS nie potrzebuje konsolidacji betonu, bo ten z radością przy wodzu stoi i stać chce. Nie mówię np. o pośle Czarneckim, który dał odpór herezjom doktora na swoim blogu. W duchu sycylijskiego bonzo stwierdził, że gniazda rodzinnego się nie kala i w ogóle może być tak, że Migalski znajdzie w łóżku koński łeb. Zresztą poseł wie co mówi, bo jako profesjonalny polityk (czyli taki który reprezentuje samego siebie) z powodzeniem swój estradowy żywot wiedzie już w czterdziestej piątej partii. Żaden więc z niego beton, tylko sprawny gracz; a stawka w grze wysoka - istnienie w profesjonalnej polityce. Rację ma europoseł, że zakonu nie trzeba przekonywać do przeora. Zakon nie musi oglądać Macierewicza, żeby czuć braterstwo broni. Jak na ironię najlepszym dowodem tego są komentarze pod wpisem doktora. Salon24 stanowiący dość dobrą próbkę twardych entuzjastów PiSu czuje się jak integralna część partii. To nie jest tylko poparcie dla Kaczyńskiego. To czołobitność i całkowita intelektualna wasalizacja. Ci, którzy jeszcze niedawno tak wychwalali istniejącą ponoć w PiSie demokrację dzisiaj o wyskoku Migalskiego mówią jak o zdradzie narodowej. Nie potrafię zrozumieć jak i dlaczego, aspirując do miana niezależnego intelektualnie obserwatora, a uważam, że przynajmniej część komentatorów salonowych za takich chce uchodzić, można zamienić się w czołobitnego propagandystę i poddanego. Migalski ma rację – propagandystów i wasali nie trzeba przekonywać, bo do czego? Ich nic nie jest w stanie odwieźć od partii. Kiedy jednak PiS folguje swoim zakonnym ciągotom, to partii spada, bo i spadać musi – fanatyków popierać mogą tylko inni fanatycy.
Mnie osobiście cieszy taki obrót wypadków. Uważam, że im mniej skostniałych tworów partyjnych hołdujących w swych diagnozach zamierzchłej przeszłości, tym lepiej.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka