Dzisiaj w Gazecie Wyborczej pojawił się progresywny artykuł o homo-niewiadomo, które korzystając z odoru moralnego fetoru i defetyzmu panującego w ostatnich przyczółkach cywilizacji życia wzięło sobie ślub. Ot tak, jak gdyby nigdy nic, jakby to była kobieta i mężczyzna, co zresztą w Konstytucji jak wół stoi. Sytuacja jest dość skomplikowana, jak to w przypadkach tych homo-cośtam, trans-to i owo bywa i – co tu dużo mówić – nie mieszcząca się w głowie normalnego, zdrowego fizycznie i psychicznie człowieka. Jedna z pań jest w posiadaniu atrybutu, którego żaden zdrowy chłop, czy baba nie uzna za przejaw kobiecości. Żadna więc to pani, tylko pan po prostu, któremu coś na dekiel siadło i zorało poważnie czachę – jął się przebierać w jakieś fatałaszki, rzucił sobie permanentny makijaż i pokrętnie stwierdził, że jest kobietą. A to facet przecież, o czym zaświadcza – jak trafnie zauważył Tomasz Terlikowski – jego przyrodzenie, jego dong, kelbasa! Jej, tzn. jego żona za to, dla skomplikowania i tak już pokręconego nie tylko etycznie obrazu, uważa się lesbijkę. Dlaczego lesbijka, skoro wychodzi za faceta? A no bo uwierzyła mu, że ten jest kobietą. Za mało dla niej, że jej żona jest w posiadaniu fallusa, za mało, że ma łapy jak bochny, szersze od niej bary, umięśnione łydy i męskie, owłosione uda. Zdaje się tego nie widzieć i w duszy powtarzała podczas ślubu „biorę sobie Ciebie – Ty posiadaczko przyrodzenia, wielkich łap i szerokich barów – za żonę”. Za żonę! Rozumiecie zdrowi ludzie? Gdzie my zmierzamy?!
Trafnie zauważają komentatorzy, że takie przypadki nie zdarzają się w świecie zwierząt, przyrody i praw natury. A fakt, że się zdarzają, to już inna sprawa, ale nie o to chodzi; nie chodzi o taki empiryzm, o poznanie naukowe, tylko o to ważniejsze: prawonaturalne poznanie wyłaniające się z przepastnych otchłani ludzkiego rozumu. I z tego powinniśmy czerpać pełnymi garściami! Z tego pięknego świata przyrody i Natury, który został zmyślnie i mądrze ustanowiony przez Pana Boga. Małżeństwo, o czym zaświadczają przykłady z Lasu Amazońskiego, Kotliny Kongo, rozlewisk Okawango, Doliny ryftowej to zawsze związek kobiety i mężczyzny. Kobiety wilka i mężczyzny wilka, kobiety gibona i mężczyzny gibona, kobiety surykatki i mężczyzny surykatki (surykata raczej, bo przecież te żeńskie końcówki, to też jakieś szaleństwo).
Z natury i prawa, które trzyma ją w ryzach można czerpać pełnymi garściami. I tak każdy gatunek chce się jak najliczniej rozmnażać. Im więcej potomstwa tym lepiej i każde stworzenie dąży do bicia demograficznych rekordów. To znaczy, wcale tak nie jest, ale znowu – nie chodzi o empirię, tylko o należytą recepcję Prawa Natury, pochodzącego przecież od Najwyższego. No i własność prywatną ustanawiają Prawa Natury. Wystarczy popatrzeć jak się zwierzęta zabijają i gryzą jeśli gra toczy się o kawałek terytorium. Jak obsikują, pielęgnują, odstraszają. I czy ktoś widział w ogóle jakieś ministerstwo u rezusów? Albo socjal u uchatek? Albo urzędasów u makaków? No właśnie! I tyle setek tysięcy lat przeżyły owe gatunki. A widział ktoś u nich papier toaletowy?
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka