ezekiel ezekiel
562
BLOG

Śmierć prywatności (długie)

ezekiel ezekiel Polityka Obserwuj notkę 5

 

Wydaje się, że 20 lat po Fukuyamie opowiadanie o końcu czegokolwiek jest już trochę passe. Wszystko co miało się skończyć wcale się nie skończyło. Nie skończyła się historia, człowiek się nie skończył, nie skończyła się praca, nawet nie skończył się industrializm, zbieranie bawełny i szycie ubrań. Historia się nie skończyła, tylko zatoczyła dialektyczne koło – pobudziły ją ataki na WTC. Wieszczenie śmierci człowieka wydaje się przedwczesne. Trzeba jeszcze poczekać ze 20 – 30 lat zanim wkroczymy w, jak to nazywa Ray Kurzweil i Vernor Vinge „osobliwość” czyli kiedy przekroczymy pewną barierę zmian technologicznych, kiedy „ilość” przejdzie w „jakość”. „Osobliwość” dla dzisiejszych obserwatorów jest nieprzenikniona – nie sięgają poza nią żadne prognozy i domysły polityczne, technologiczne, socjologiczne. Przebudowa rzeczywistości społecznej będzie tak radykalna jak zmiana dokonana dzięki wynalazkowi pisma. Z tym, że zadzieje się znacznie szybciej, ponieważ technologie potrzebują coraz mniej czasu do upowszechnienia się. Praca się nie skończyła tylko zmieniła swoją naturę lub geografię. Znaczna część siły roboczej to po prostu, jak nazwał to Kozielecki „kognitariusze”, czyli pracownicy umysłowi, którzy gromadzą, analizują, kompilują i przetwarzają informacje. Przemysł i tekstylia przepłynęły na inne kontynenty, gdzie bezpieczne od silnych związków zawodowych, kodeksu pracy i z rozwiniętym systemem quasi niewolniczym pozwalają nam się cieszyć w miarę tanimi ubraniami i sprzętem elektronicznym, a pośrednikom i dystrybutorom krociowymi zyskami.

Narracja „schyłkowości” jest dość nośna. Nie tylko pośród intelektualistów. Kto nie słyszał, że żyjemy w czasach ostatecznych, że zbliża się "ostateczność"? Ludowe mniemania o „końcu” zwiastują komety, roje meteorów, niecodzienne zjawiska. O ile jednak ludowe opowieści o końcu odnoszące się często do zmiany porządku metafizycznego, będące przejawem jakiejś ogólnoludzkiej tendencji do wypatrywania czegoś doniosłego, wydają się zajęciem bardziej dla antropologów, tak podejście racjonalne/empiryczne – być może również warte antropologicznej atencji – zdaje się jednak mieć sporą wartość poznawczą. Bo historia rzeczywiście chyba ma jakiś wektor. Nawet jeżeli nie w rozumieniu hostoriozofii czasów nowych, to w rozumieniu ciągłego gęstnienia sici relacji społecznych - proces raz zainicjowany wydaje się trwać nieprzerwanie z niewielkimi chwilami wolniejszego tempa. Człowiek zapewne przestanie być wkrótce „człowiekiem” i będzie dążył ku cyborgizacji. Chris Hables Gray twierdzi, że cyborgiem już jest każdy z nas. Dla niego aby spełnić definicję wystarczy plomba w zębie, szczepionka, rozrusznik serca, sztuczna zastawka – coś, co zostało technologicznie zespolone z naszym organizmem. Praca niezaprzeczalnie zmienia swoje oblicze. Tam gdzie dominował industrializm wkradł się informacjonizm, tam gdzie dominował agraryzm wkradł się industrializm. Zmiany zachodzą, są częścią naszego życia. To dzięki nim staje się ono coraz bardziej dynamiczne, elastyczne, „niestabilne”.

Mainstream zazwyczaj zajmuje się Zmianą na dwa sposoby: albo jest to efekciarski sposób a’la Discovery, pełen przekłamań, hiperboli, hurraoptymizmu, dziecinnej naiwności (dorośli nie oglądają programów popularnonaukowych, bo to niepoważne. Dorośli czytają Rzepę, Gazetę Polską, Wyborczą i Polskę) i uproszczeń graniczących z prostactwem, albo nie zajmuje się Zmianą prawie w ogóle poza kilkoma standardowymi „żyjemy w czasach rewolucyjnych”. Tymczasem zmiana, „śmierć” tego i owego oraz narodziny kolejnego „izmu” czają się tuż za drzwiami.

Śmierć prywatności. Ten temat chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. O ile dobrze sobie przypominam, Marshall McLuhan opisując telefon stwierdził, że prywatnie czuć się możemy tylko w samochodzie. Skorygował go dekadę później Jean Baudrillard – w samochodach już były telefony. Dzisiaj wolność od telefonu możemy osiągnąć na Biegunie Północnym, w górach i jadąc pociągiem po Polsce wschodniej. Straciliśmy intymność – zawsze ktoś może zadzwonić i przeszkodzić w słodkim czasie nie-komunikowania się. Jednak prywatność tutaj jest czymś zupełnie innym. Prywatność jako prawo do bycia nie-widzialnym i nie-poznawalnym dla kogoś, komu nie chcemy ujawniać informacji o sobie. Strefa prywatna się skończyła wraz z triumfem potrali społecznościowych. Nie trudno jest się dzisiaj dowiedzieć, kto co jada, co pija, gdzie wypoczywa, czym jeździ, jak jeździ, co, o kim, jak pisze, jakie nosi ubrania na co dzień, z kim się spotyka, jak ubiera dzieci, jak wyglądają jego dzieci. Z tego dość łatwo wywnioskować aspiracje, kompleksy, klasę społeczną, lęki, life styl, grubość portfela, a czasem nawet choroby. Treści te w sporej części zostaną w sieci po wsze czasy. Do tego dochodzi idiotyczna maniera świeżo upieczonych rodziców, traktowania swoich dzieci jak kolejne zabawki, którymi chce się pochwalić. No więc pojawia się zalew zdjęć słoneczek, nadziei życiowych, największych radości. A to dziecko z idiotyczną czapką, a to dziecko zrobiło kupkę, a to zrobiło siuśki, a to zwymiotowało, a to bawi się golutkie na plaży. W swoich rodzicielskich uniesieniach ludzie nie zastanawiają się, że ich dzieci w przyszłości, daj Bóg, kiedyś będą dorosłe i być może nie będą sobie życzyć  aby ich znajomi wiedzieli jakie robiło kupki, jak wyglądali na golaska na plaży i co pili ich rodzice. Za kilka lat powstaną programy, które dość skutecznie będą potrafiły rozpoznać daną twarz w trylionach zdęć umieszczanych w sieci. Ktoś zupełnie obcy, kto wstawił swoje zdjęcie spod Piramid, London Eye, Grand Place, Parlamentu Europejskiego, budynku Chryslera, czy Pałacu Kultury na fejsa, czy coś podobnego, na którym na dziesiątym planie się pojawiłeś stanie się mimowolnym świadkiem Twoich podróży, kondycji, zachowań.

Koniec prywatności jest jedną z dość istotnych cech, które zmieniają oblicze świata społecznego. Trudno jednak dzisiaj zastanawiać się co z tego wyniknie. Wszyscy staliśmy się osobami publicznymi. Jeżeli część broni swojej prywatności to lada rok programy do rozpoznawania twarzy i tak zrobią co swoje. Część z nas już w okolicach urodzenia stała się osobami publicznymi. Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych? To jakaś instytucja z epoki kamienia łupanego!

ezekiel
O mnie ezekiel

Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu. Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach. Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka