Wybuchła wczoraj dysputa na Salonie dotycząca polskiej prowincji, a szerzej - polskiej mentalności, bo chyba zgoda co to tego obowiązuje, że polskość przechowywana jest z dala od ruchliwych arterii komunikacyjnych, zębów fabryk, sterylności biurowców i miarowego łupania clubów. Również i ja, jako dezerter z prowincji, który nigdy nie ukrywał, nazwy, jak również sentymentu do swojego rodzinnego miasta (choć, który nie podał nazwy wsi, na której mieszkał i podlaskiej małej mieściny, w której wiódł młode bardzo życie), w ruchawce wziąłem udział. Wszystko to spowodowane emisją „Wesela” Wojciecha Smarzowskiego w Telewizji Polskiej. Ta, zamiast iść za przewodem swej nazwy, pozwoliła na propagowanie zniekształconego, czy wręcz kłamliwego obrazu polskiej wsi, a szerzej archetypów polskiej mentalności. Film, ma się rozumieć dobry, ale niech on tam sobie będzie na jakichś festiwalach prezentowany, a nie w nocy w TVP, bo przecież taki obraz dewastująco wpływa na postrzeganie przez Polaków samych siebie, w kompleksy wpuszcza i powoduje, że z tą fałszywą świadomością Polacy stare państwa UE traktują jako jakąś Arkadię. A przecież to forpoczta zepsucia, dekadencji, relatywizmu, co stanowi łakomy kąsek dla hord islamskich najeźdźców.
Zadziwiające się stało dla mnie baczenie prawicowych komentatorów na metodologiczne prawidła poznania, na moje nieuprawnione wyciąganie wniosków z małej części o całości (zarzut ten muszę podzielić), na kwestię reprezentatywności, przyczynowości, a nie tylko korelacji i szerokiego kontekstu w jakim należy postrzegać wszelkie zjawiska społeczne. Zgadzam się z moimi rozmówcami niemalże co do joty. Niezwykle ważne jest dobranie metodologii, prawideł gromadzenia danych i wnioskowania. Każdy chyba z rozmówców zgodzi się, więc że np. definiowanie grupy protestującej przeciwko obecności krzyża na Krakowskim nie może odbywać się przez pryzmat jakiegoś człowieka, który rzekomo nasikał na znicze (a nie na krzyż, czy modlących się, jak już niektórzy opowiadają). Uogólnienie takie jest znacznie bardziej nieuprawnione biorąc pod uwagę liczebność protestujących i sikających niż moje intuicje i ograniczone poznanie dotyczące powszechności alkoholizmu, przemocy domowej oraz pogardy dla zwierząt na prowincji. Istnienia tych zjawisk w znacznej skali nikt chyba nie odważył się podważać.
Moja awersja do tego typu zachowań nie tyle wiąże się z pogardą wobec ludzi, co wiele osób mi zarzucało. Raczej jest to pewnego rodzaju estetyczny dyskomfort, niewiele różniący się dyskomfortu na widok dynamicznego młodzieńca z włosem na żel i ciemnymi okularami na czuprynie, biznesmena wracającego SUVem w pojedynkę z pracy, koszulki z Diorem na dumnej piersi, tatuażu z widniejącą w języku hebrajskim inskrypcją „Outsider” u młodego przedstawiciela korporacyjnej śmietanki, ostentacyjnie drogiego zegarka, zdjęć na Naszej spod piramid. Nie bardziej budzi we mnie dyskomfort niż zachowanie bujającego się dresa dresa.
No właśnie. Apologeci polskości i obrońcy perspektywy szerokiego kontekstu obserwacji zdają się gubić gdzieś swoje zamiłowanie do sprawiedliwej, możliwie pełnej oceny kiedy przychodzi do potępienia dresiarza i złodzieja. Wtedy kontekst nagle zostaje zepchnięty na dalszy plan, wchodzi w grę wolna wola, która ulega zawieszeniu na polskiej prowincji, „bo ta jest biedna i ograbiona przez komunę”. Wtedy, w przypadku dresiarza liczy się solidnie, a im solidniej, tym lepiej, wymierzone manto.
Z jednej strony jest więc tłumaczenie szerokim kontekstem prowincjonalnej mentalności, z drugiej nieodwołalne potępienie dla przemocy ze strony opryszków. Daleki jestem od pogardy dla bigotów, albo dresiarzy. Jeśli już do pogardzam bigoterią, jak i dla dresiarskim prymitywizmem. Wiem, że i jedno i drugie jest wynikiem sytuacji i otoczenia. Jest „winą” środowiska, którym człowiek nasiąka. To lewacka perspektywa. Cieszy mnie, że i prawica ją przejmuje. Obawiam się jednak, że ten nagły wykwit i entuzjazm dla prawideł wnioskowania i "myślenia kontekstowego" jest po prostu pochodną plemiennego myślenia, którym zresztą pogardzam. Ale oczywiście nie jego entuzjastami.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka