Na salonowej imprezie podczas rozmowy bodajże z blogerem rozumem, który bezlitośnie masakrował mnie za pomocą semiotyki logicznej za nic mając nieklarowność mojego spojrzenia i bezsiłę w wodzeniu oczętami za jego, jak mniemam, drogimi oprawkami okularów, została poruszona interesująca kwestia. Mianowicie, czy pomoc może być przymusowa. Rozum, moim zdaniem libertarianin, jego zdaniem po prostu liberał, wychodził z gruntów wolnościowo rynkowych i twierdził, że pomoc może być tylko i wyłącznie dobrowolna (dowodził tego na gruncie semiotyki); jeżeli zaistnieje element przymusu, pomocą danej aktywności nazwać nie można. Logik ze mnie jak z koziej dupy trąba, ale wydaje mi się, że przymus nie wyklucza pomocy. Rodzice pomagają swoim dzieciom i często robią to wbrew ich woli.
Podczas naszej wieczornej rozmowy chodziło - najprawdopodobniej - o pomoc społeczną. Rodziców oczywiście zastępuje tutaj państwo, a dziećmi są, za przeproszeniem, obywatele. Oczywiście ten protekcjonalizm jest dla wielu nie do przełknięcia. Liberalizm, w szerokim jego rozumieniu, stwierdza bowiem, że człowiek jest istotą racjonalną, postępuje tak aby minimalizować straty, a maksymalizować zyski. Inaczej mówiąc człowiek potrafi prawidłowo, czyli z najlepszym dla niego skutkiem, rozpoznawać własne interesy. Od tego ideologicznego założenia dystansuje się dajmy na to taka psychologia, której jedną z cech jest dostrzeganie w człowieku sprzecznych dążeń, tęsknot, lęków, manii, depresji, cyklofrenii, nerwic itd. Nie ma co się szczególnie oszukiwać – państwo cechuje protekcjonalizm wobec swoich obywateli, który często manifestuje się w „przymusowej pomocy”. Osobiście się z tego niezmiernie cieszę. Cieszę się, że państwo mnie zmusza do pewnych zachowań. Nakazuje mi choćby zapinać pasy bezpieczeństwa pod groźbą finansowej sankcji, która być może nieco mniej dotkliwa niż ciężki uszczerbek zdrowia w wypadku, czy też śmierć, ale bardziej prawdopodobna. Co bystrzejszy czytelnik może zauważyć, że przecież pasażer posługuje się racjonalnością w ocenie tego, czy zostanie przyłapany bez zapiętych pasów czy nie i woli pasy zapiąć. Oczywiście tak jest, chociaż ja nie twierdzę, że człowiek jako, bądź, co bądź, istota decyzyjna jest zupełnie pozbawiony znamion racjonalności i tylko ciskany jest przez porywy własnych szaleństw. Racjonalność jest ograniczona w czasie. Można to nazwać „racjonalnością chwili”. Taka racjonalność chwili nie bierze pod uwagę szerszego kontekstu, czyli właśnie interesów życiowych. Pasażer niezapinający pasów posługuje się „racjonalnością chwili”: wie, że sprawi mu przyjemność ich niezapięcie (przykrość sprawi mu ich zapięcie) i przedkłada to nad oddaloną wizję raczej mało prawdopodobnego wypadku.
Oczywiście pasy są tylko przykładem, zresztą wydźwigniętym na sztandary przykładem, totalitarnego zniewolenia obywatela przez paternalistyczne państwo. Ja się z tego zniewolenia cieszę. Cieszę się, że nie muszę się znać na substancjach spożywczych wprowadzanych na rynek, nie muszę znać się na architekturze, wiem że przepisy pozwalają minimalizować ryzyko śmierci w wyniku oszczędności architektonicznych, co miało choćby miejsce w Hali Katowickiej, pod której gruzami zginęło, o ile dobrze pamiętam, 65 osób. Ktoś oszczędził, gołębiarze nie połapali się (nieracjonalni!) i stało się.
Bloger rozum (o ile pamiętam, jeżeli się mylę, mam nadzieję, że mnie poprawi) cierpiał z powodu, jego zdaniem, nieuprawnionego protekcjonalizmu ze strony państwa. Twierdzi, że sam potrafi rozpoznać swoje interesy. Nie wątpię, że potrafi to lepiej zrobić niż robotnik budowlany, czy dostawca pizzy, o czym świadczą jego drogie oprawki, nienagannie skrojony garnitur, pozycja zawodowa i płynący z niej prestiż, oraz - o,o – protekcjonalizm właśnie. Jednak tutaj jest pewna zagwozdka. Robotnik budowlany, czy inny proletariusz nie tylko dlatego jest proletariuszem, bo ma pewne deficyty intelektualne, ale dlatego ma deficyty, bo jest proletariuszem. Człowiek wykonujący mozolną, nudną i niebezpieczną, kiepsko płatną pracę, człowiek uprzedmiotowiony, niepodejmujący decyzji - te podejmują za niego stojący wyżej w hierarchii, mogący później opowiadać o „racjonalności ludzkiej” – z natury rzeczy będzie mniej wyrafinowanym niż osoby wykonujące pracę intelektualnie rozwijającą, pełną wrażeń i wyzwań, ekscytującą, bezpieczną, dobrze wynagradzaną, osoby upodmiotowione, decyzyjne. Proletariuszem nie zostaje się najczęściej z wyboru, tylko z, nazwijmy to, życiowych powodów. Bo rodzice nie szczególnie dbali o edukację, tylko o to, żeby na stole była wódka, bo koledzy zamiast ekscytować się Dostojewskim i filmami Herzoga ekscytowali się bardziej mordobiciami, bo w końcu na starcie bez wsparcia rodziny (i państwa) trudno jest sobie pozwolić na marzenia o byciu upodmiotowionym.
Nie ma co się okłamywać, że osoby uprzedmiotowione potrzebują więcej pomocy niż osoby decyzyjne. Ale również osoby upodmiotowione czasami jej potrzebują, tylko o tym nie wiedzą. Chociażby taki przedstawiciel klasy wyższej nieznający się na substancjach szkodliwych, które mogą być zawarte w niektórych produktach mógłby kupić sobie, albo swojemu dziecku przedmiot, z którym kontakt owocuje silnymi reakcjami organizmu albo np. zapaścią. Czuwa jednak totalitarne państwo nad tym, żeby nie tylko wolny rynek decydował o tym jakie substancje były w obrocie, ale również instytucje regulujące, które „przymusowo pomagają” rugować te domieszki zagrażające zdrowiu. W ten sposób bloger rozum może skupić się głównie na zagadnieniach prawnych, nauczaniu akademickim, a medycynę, chemię organiczną może mieć w poważaniu. Tym zaopiekuje się państwo.
P.S. Mam nadzieję, że bloger rozum nie poczuje się urażony faktem, że nawiązałem na blogu do naszej prywatnej rozmowy.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka