Tomasz Terlikowski w swoim wpisie dotyczącym in vitro porusza interesującą kwestię napięcia między tym co nakazuje sumienie, a tym co nakazuje prawo. Rozważane przeze niego zagadnienia można obśmiać jako wykwit fanatyzmu, zapomnianych idei, których wyznawcami jest niegroźna grupka krzykaczy. To jednak nie rozwiązuje problemu, zwłaszcza, że Terlikowski mówi o sprawach naprawdę ważnych.
Jedną z kwestii przez niego rozważanych jest „klauzula sumienia”. Nie jestem prawnikiem, o czym zaświadczałem tutaj wielokrotnie, więc nie na zagadnieniach prawnych się tutaj skupię a, powiedzmy, domorosło-filozoficznych. Pytanie jakie stawia Terlikowski brzmi: czy katolicki farmaceuta MUSI sprzedać pigułki antykoncepcyjne i czy nie powinna obejmować go „klauzula sumienia”? Redaktor odpowiada, z nagła zresztą uznając liberalizm za istotną wartość, że w państwie liberalnym, nie można nikogo zmuszać do robienia czegoś wbrew swojemu sumieniu. Tutaj pojawia się kwestia ważenia wartości. Czy istotniejszą wartością jest moralny zakaz sprzedaży pigułek antykoncepcyjnych katolickiego sprzedawcy, czy chęć nieposiadania dziecka przez osobę pragnącą kupić tabletki. Trudno jest dokonać wyboru. Osoba idąca do apteki spodziewa się, że o ile dysponuje odpowiednią ilością, środków nie będzie dyskryminowana z powodów, bywa całkiem dla niej niezrozumiałych. Z drugiej strony aptekarz katolik uznaje, że moralny zakaz niezabijania nienarodzonych jest o wiele istotniejszy niż chuć gówniarza. Powiem szczerze, że nie wiem jak rozstrzygnąć ten dylemat. Być może należałoby się zastanowić czy powinna istnieć „klauzula sumienia”. Zawód lekarza/aptekarza łączy się z taką a nie inną, prawnie sankcjonowaną aktywnością. Jeżeli ktoś nie zgadza się z koniecznością wykonywania aborcji, asystowania przy in vitro, sprzedaży tabletek antykoncepcyjnych to nie musi zostawać lekarzem. Wykonawca disco polo nie powpłuje się na klauzulę sumienia i nie może stwierdzić, że nie chce wykonywać disco polo, tylko free jazz. Zawodowy żołnierz nie powołuje się na klauzulę sumienia mówiącej o tym, że nie będzie brał udziału, ani wspierał żadnych działań militarnych, bo jest pacyfistą.
Inną kwestią poruszaną przez Terlikowskiego jest jego bunt, jako katolika wobec finansowania z jego podatków metody zapłodnienia pozaustrojowego. Rozumiem, że może mieć moralny dylemat, chociaż jestem bardzo odległy od wyznawanej przez niego etyki. Pytanie jednak, czy podatnik powinien decydować na co zostają przeznaczone jego podatki. Oczywiście w części powinien móc zdecydować i tak się zresztą dzieje. Jednak jeżeli miałby zupełnie wolny wybór, to czy osoby zamożne finansowałyby edukację publiczną, publiczną służbę zdrowia? Czy osoby sprawne mogłyby zrzec się płacenia podatków, które przeznaczane są na zakup wózków inwalidzkich? Czy osoby zdrowe chciałyby, aby ich podatki były przeznaczane na pacjentów w stanach terminalnych? Zapewne, z pragmatycznego punktu widzenia, należałoby stworzyć szerszą możliwość wyboru celów, na które będą przeznaczane podatki. Terlikowski jednak mówi, że ogromny konflikt sumienia może go zmusić do niepłacenia podatków w Polsce. Nie do końca właściwie wiadomo o co mu chodzi. Czy wyniesie się za granicę? Czy pójdzie w szarą strefę? Jeśli się wyniesie, to będzie musiał omijać kraje, gdzie in vitro jest refundowane. A jeżeli pójdzie w szarą strefę, to musi mieć na uwadze fakt, że podczas zakupu czegokolwiek w Polsce wydane przez niego pieniądze zostaną opodatkowane, a cześć z tych podatków będzie przeznaczona na in vitro.
Tu się objawia jednak coś niezwykle niepokojącego, mianowicie napięcie między prawdziwym, czy raczej hardkorowym katolicyzmem a demokratycznym państwem prawa. Prawdziwy katolicyzm a’la Tomasz Terlikowski jest wrogiem demokracji. Mówi on bowiem, że nad prawem jest moralność. Implikacją stwierdzenia jest „klauzula sumienia” sensu largo, gdzie katolik powie „nie będę płacił podatków”, inaczej: nie będę respektował porządku prawnego ustanowionego przez ustawodawcę. Mam innego Szefa. Rozumiem takie postawienie sprawy; jest ono pochodną wiary w Boga, czyli z czymś z czym się nie dyskutuje. Ta niedyskutowalność jest jednak głęboko sprzeczna z duchem demokracji.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka