Gwarantowanym, najważniejszym newsem przez kolejne 2-3 dni będzie wykluczenie z Prawa i Sprawiedliwości Joanny Kluzik - Rostkowskiej. Ze słów Elżbiety Jakubiak wynika, że wykluczenie to dość niezręczne, niezbyt twarzowe i rycerskie, bo Kluzik - Rostkowska dowiedziała się o niej w drodze do Puław, zapewne po tym, jak dowiedziała się o wiadomości PAP. Nikt, nawet najwięksi entuzjaści strategicznej smykałki Jarosława Kaczyńskiego nie upierają się, że jego posunięcia opierają się na kompromisach i konsensusach. Na argument „twardej ręki” Kaczyńskiego bronią się zazwyczaj tym, że „u Tuska jest jeszcze gorzej”. Ba, wydaje się, że ta silna ręka, nieznosząca sprzeciwu, wizjonerstwo, wymaga determinacji i nie lubi polifonii. Stąd Ryszard Czarnecki, Mariusz Błaszczak, Jacek Kurski. Karni marynarze i kapitan okrętu; za to właśnie często jest Prawo i Sprawiedliwość cenione.
Ale czy to w ogóle nas powinno obchodzić? Czy powinna nas obchodzić personalna ruchawka w tej czy innej partii. Liderzy partii politycznych, dopóki te działają legalnie i mają poparcie części społeczeństwa, mogą sobie być zamordystami, niechaj ich sportem ulubionym będzie mierzenie do i tak podziurawionych już kolan i stóp. Sam personalny kształt jest, czy też – o naiwności – powinien być, wtórny wobec polityczności i idei danej opcji. W Polsce niestety tak się nie dzieje. Pierwszym i oczywistym tego stanu powodem jest fakt konsumeryzacji i "marketingizacji" polityki. Polityczność staje się jeszcze jednym towarem w hipermarkecie kultury. Drugim powodem jest coraz większe skomplikowanie materii, którą zajmuje się polityka. Skąd wyborca, raczej niesolidnie kształcony niż solidnie, raczej nieczytający, niż czytający, raczej nieznający się na prawie i ekonomii niż znający się, raczej nierozumiejący polityki społecznej niż ją rozumiejący, raczej żyjący telewizyjną mądrością a’la programy Wojciecha Cejrowskiego, niż czasopismami naukowymi, może rozumieć politykę (skąd ci biedni ludzie mają wiedzieć co to jest Zbuczyn)? (Autor niniejszego bloga oczywiście wyznaje się świetnie na ekonomii, prawie, historii, filozofii nauk i na bieżąco jest ze wszystkimi istotnymi odkryciami nauk ścisłych). Człowiek zainteresowany polityką jest więc raczej konsumentem sonud biteów – krótkich, ostrych, wyrazistych zdań wypowiadanych przez polityków po radach PRowców. Te z kolei wyłowiane są przez dziennikarzy, specjalizujących się w poszukiwaniu „ostrych, krótkich, mrożących krew w żyłach”. A przecież nie da się jakiegokolwiek zagadnienia ująć w jednym zdaniu.
Ta polityczno – medialna ściema, w której biorą udział spece od PR, politycy, którzy stali się głównie pośrednikami między koncepcjami spin doktorów a mediami i reporterzy, szefowie wydań i doradcy programowi, czy jak ich się tam zwie, jest w Polsce dodatkowo wzmacniana przez bipolarny podział sceny politycznej między dwie partie prawicowe. Główna rozgrywka toczy się między PO i PiS, czyli dwiema prawicami, które szczególnie programowo się od siebie nie różnią. Zostaje więc różnienie się estetyczno-symboliczne z jednej strony, z drugiej natomiast ruchawki personalne. Stąd między innymi jałowość polskiego dyskursu politycznego. "Bo ten to powiedział to, a tamten coś innego, a jak Pan to skomentuje." Nie jest to więc zainteresowanie samą polityką, tylko jej wykonawcami.
Polityka stała się częścią przemysłu celebryckiego. Celebryci, to osoby, które zazwyczaj słyną z tego, z kim sypiają, jakie mają ubrania, kogo nie lubią, gdzie się bawią. Nie muszą się na niczym znać, nie muszą mieć nic do powiedzenia, ani do zaoferowania od strony, bo ja wiem, finezyjności aktorskiej, muzycznej. Są znani głównie z tego, że są znani. Polska polityka na skutek skolonizowania jej przez marketing, coraz większego skomplikowania materii politycznej oraz klinczu dwóch prawic stała się sceną recyklingu celebrytów. Kto wie czego dokonała Kluzik – Roskowska? Ale za to wszyscy wiedzą, że wyleciała.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka