Media światowe oderwały się na moment od DSK, żeby poświęcić nieco miejsca „dramatycznym rozmowom” Obama-Nataniahu w Białym Domu. Mam wrażenie, że obaj przywódcy dogadali się przy kominku niezgorzej (…), choć nie zgadzają się w ocenie konsekwencji „arabskiej wiosny”. Amerykanin: demokratyzacja; Izraelczyk: islamizacja.
Nataniahu w swoim czasie przewidział dokładnie, że rezultatem opuszczenia Strefy Gazy przez Izraelczyków i odblokowania granicy tego terytorium z Egiptem - będzie utworzenie tam „Hamastanu” uzbrojonego po zęby przez Irańczyków. Jego zdaniem - dopóki nie zostanie obalony reżim w Teheranie podobnie może stać się też w krajach arabskich.
Obama i Nataniahu wygłosili efektowne przemówienia, które - pomimo „istotnych różnic w kwestii palestyńskiej” - tak naprawdę miały jedynie na celu zyskanie na czasie. Waszyngton i Jerozolima wiedzą, że przed ew. utworzeniem „Palestyny” trzeba przekonać się, w jaką stronę pójdą zmiany w świecie arabskim, i czy nie obejmą też Teheranu...
Gdyby faktycznie zmiany okazały się pozytywne (zwłaszcza w Syrii), a reżim irański został obalony - Izrael mógłby sobie pozwolić na większą elastyczność odnośnie „Palestyny i jej granic z 1967.”... Na razie, co potwierdził Obama - rozmowy pokojowe będą niemożliwe, jeśli Palestyńczyków miałby reprezentować „rząd jedności narodowej” Fatah-Hamas.
Co ważne: Obama i Nataniahu oznajmili, że działać będą nadal intensywnie przeciw Iranowi; Amerykanin zapowiedział też wyraźnie, że nie dopuści do przeforsowania we wrześniu w ONZ decyzji o jednostronnym utworzeniu „Palestyny”. Teraz zaś, gdy już wszystko wiemy - można spokojnie wrócić do ulubionych obciachów z Dominikiem.