Miastu Tel Awiw stuknęła w tych dniach pierwsza setka. W obchodach uczestniczy też mnóstwo gości z zagranicy. Miasto oficjalnie nazywa się „Tel Awiw-Jaffo”, gdyż w jego skład włączona została w 1948 r. dawna arabska miejscowość Jaffo. Metropolia gwałtownie się rozrasta; ludzie przyjeżdżający tu po paroletniej przerwie, dosłownie nie poznają linii miasta, która zmieniła się po wybudowaniu kilkudziesięciu wieżowców. W 2006 r. wydałem w Polsce książkę - tzw. gadany przewodnik pt. „Właśnie Izrael” - w którym opowiadam też o Tel Awiwie (w rozmowie z Krzyśkiem Urbańskim). Poniżej fragment.
Krzysztof Urbański: Podobno w czasach mandatu brytyjskiego po pierwszej wojnie światowej i jeszcze wcześniej, za panowania tureckiego, żydowscy imigranci z Europy najczęściej docierali drogą morską właśnie do portu w Jaffo?
Eli Barbur: Dziś jest to tylko bardzo zaniedbany i zniszczony mały port rybacko-jachtowy. Dawniej też nie był duży. Z rodzinnych opowieści wiem, że statki z imigrantami nie mogły nawet podpłynąć do nabrzeża, bo było za płytko i za duża fala; tragarze arabscy na barana przenosili co mniejsze dzieci nowoprzybyłych ze statku na brzeg. Rybacy w Jaffo to Arabowie, którzy przekazują sobie fach z pokolenia na pokolenie; a jachty przeważnie należą do Żydów.
W samym porcie było dawniej sporo restauracji rybnych ale wszystko się pozamykało w czasach drugiej intifady, bo Żydzi przestali przyjeżdżać do arabskich knajp, nie tylko zresztą w Tel Awiwie, lecz także na północy kraju. Jednocześnie wciąż mówi się o planach rozwoju, komercjalizacji i nawet przekształcenia tego portu w regularną marinę z jachtami i pewnie w końcu tak będzie, choć ekolodzy protestują, że nabrzeże zostanie całe zabetonowane.
Póki co jednak, do Jaffo w ostatnich latach jeździ się głównie w czasie tygodniowych świąt Pesach do arabskich piekarni po świeże „pity”, bo wtedy żydowskie piekarnie są zamknięte. Kupuje się tam też pity i inne pieczywo w czasie szabatu, a także węgiel drzewny do grilla, bo tam jest najlepszy i najtańszy.
W Jaffo jest cała antyczna część, górująca nad portem rybackim, z kamiennymi placykami, łukowymi przejściami, zaułkami, etc. Podobno tam właśnie na uliczce Mazal Szor 9 (zodiakalny byk) nocował kiedyś Napoleon w czasie swojej wyprawy bliskowschodniej. Zre sztą przy okazji zburzył wtedy dużą część Jaffo i kazał tam rozstrzeliwać swoich zadżu mionych żołnierzy.
W momencie wybuchu izraelskiej wojny wyzwoleńczej w 1948 roku Jaffo było miastem o architekturze orientalnej, charakterystycznej dla imperium tureckiego. Mieszkało tam ok. 70 tysięcy Arabów. Wciąż stoi tam jeszcze parę mocno zdewastowanych meczetów. Nakładały się na to wpływy śródziemnomorskie i bałkańskie; po II wojnie powstała tam główna kolonia Żydów bułgarskich. Jaffo, w niektórych miejscach, do złudzenia przypomina robotnicze dzielnice Pireusu czy Salonik.
Znaczna część budownictwa orientalnego została jednak zlikwidowana, choć tu i ówdzie prześwitują jeszcze jakieś tureckie akcenty, na przykład stary opuszczony dworzec kolejowy czy prymitywny, stale zatłoczony areszt śledczy Abu-Kabir, pełniący też rolę więzienia.
Przy wjeździe z Tel Awiwu do Jaffo rzuca się w oczy wolno stojąca wieża zegarowa.
Wieża zegarowa w Jaffo zbudowana została przez ostatniego sułtana tureckiego Abdullaha Hamida II w 1900 r. z okazji 25-lecia panowania. W całym imperium osmańskim powstało wtedy 100 takich wież, a w samej Palestynie zbudowano ich sześć. Wszystkie usytuowane były w pobliżu ważnych budynków państwowych. Miały symbolizować dokładność i nowo czesność. Wzorowane były na dzwonnicach europejskich kościołów.
W dni powszednie w pobliskich zaułkach jest całkiem niezły pchli targ, opanowany teraz głównie przez przybyszów z azjatyckich republik b. ZSRR. Na przelotowym zadrzewionym bulwarze Szderot Jeruszalajm (Aleje Jerozolimskie), w budynku, gdzie był kiedyś Bank Arabski - od dziesięcioleci znajdują się studia wojskowego radia Galej Cahal (Fale Cahalu). Cale pokolenia młodych żołnierzy i żołnierek, przewinęły się przez to radio, które uważane jest za prawdziwą kolebkę kadry dziennikarskiej Izraela.
Mało kto już chyba pamięta, że ten zapuszczony dziś śródziemnomorski bulwar Szderot Jeruszalajm nazywał się kiedyś Dżamal Pasza. Swoistym fenomenem jest też stary meczet Hassan Beck (od nazwiska niegdysiejszego tureckiego gubernatora Jaffo), sterczący samotnie między hotelami na promenadzie nadmorskiej. Z minaretu tej świątyni arabscy snajperzy ostrzeliwali żydowskich bojowników w Tel Awiwie w czasie wojny w 1948 roku. Pewnie, dlatego remont meczetu trwał dobrze ponad 40 lat i nigdy by się zapewne nie skończył, gdyby Arabowie z Jaffo sami nie zbierali na to pieniędzy.
Teraz Hassan Beck ma już nawet witraże w oknach, a w południe modlą się tam głównie arabscy taksówkarze z Jaffo. Latem 2005 roku, w czasie gdy Izrael likwidował osiedla w strefie Gazy, ekstremiści żydowscy wrzucili tam świński łeb okutany w arafatkę. Chcieli wywołać zamieszki arabskie, żeby powstrzymać ewakuację; ale jakoś im się nie udało, tyle że od tamtej pory meczet jest nieco lepiej chroniony.
Historia Tel Awiwu, będącego wraz z przyległymi dzielnicami satelickimi największym ośrodkiem miejskim w Izraelu, jest stosunkowo krótka. Jak wyglądały początki miasta?
W 1909 roku muszelkami zebranymi na plaży rozlosowano parcele miedzy 66 rodzin. Pierwsze domki stanęły na wydmach nad morzem w odległości ok. 2 km od Jaffo. Dzisiejszą przelotową ulicą Allenby chodziły karawany wielbłądów, a dalej była pustynia. Pierwszymi mieszkańcami Tel Awiwu byli Żydzi z Europy Wschodniej i z Grecji. Osiedlali się tutaj przeważnie biedacy, więc na początku budowali - jakbyśmy to dziś określili „bieda-domki” w stylu przedwojennych miasteczek wschodnio europejskich.
Zresztą te najstarsze dzielnice istnieją do dziś. Mają podobne wymiary i proporcje, jak wiele małych miasteczek w Polsce czy na kresach. Nie brak tam tez domów rodem jakby z obrzeży Warszawy. Co więcej, w różnych miejscach Tel Awiwu, podobnie jak w innych miejscach Izraela, wiele synagog zbudowanych zostało na wzór domów modlitwy w dawnych żydowskich miasteczkach. Fasady tych synagog kojarzą się często z zupełnie innymi klimatami.
Takie właśnie są dzielnice artystyczno-knajpowe Newe-Cedek i Florentin. Aż do lat osiemdziesiątych większość niewielkich domków w tych okolicach była w stanie kompletnej ruiny; był to ponury i zapyziały slums. W pewnym momencie jednak artyści, galernicy i reklamiarze zaczęli wykupywać i remontować te rudery, przerabiając je sobie na studia, „apartamentos” i butiki. Dziś jest to dzielnica rozrywkowa, w pełnym znaczeniu tego słowa, z mnóstwem fajnych knajp, awangardo wych galerii i butików.
W stylowym budynku dawnej szkoły, ze świetnym dziedzińcem, urządzili centrum kultury „Suzanne Dellal” z salą widowiskową.Jest tam też siedziba znanego baletu Bat-Dor. Cała okolica uważana jest za taki telawiwski Greenich Vilage. Tam najlepiej widać, jak te wszystkie wschodnioeuropejskie, małomiasteczkowe czynszówki z małymi sklepikami, gdzie dawniej sprzedawali chleb i jajka, i były zakłady szewskie w norach pod schodami - przekształciły się w offowe galerie, bary i butiki.
Choć od jakiegoś czasu przemieszkujący tam na stałe „artyści i reklamiarze” zaczęli ostro zwalczać knajpiarzy, protestując przeciw hałasom po nocy i obsiusianym podwórkom.
Czy po tylu latach odczuwalna jest jeszcze jakaś granica miedzy Tel Awiwem a Jaffo?
W sensie fizycznym nie ma oczywiście żadnej granicy, choć wizualna i psychologiczna wciąż istnieje. Wciąż jednak jest duża część Jaffo to wstydliwe trzewia wielkiego miasta, choć powoli zaczynają tam cos remontować. Mimo to, Jaffo jednak jest nadal niedoiwestowa ne, potwornie zniszczone, brudne i zaniedbane- tylko gdzieniegdzie widać jakąś wyremonto waną perełkę architektoniczną. Po II wojnie światowej osiedliło się tam kilkadziesiąt tysięcy Żydów bułgarskich, którzy ze swoją bałkańską mentalnością wpasowali się doskonale w dominującą w tej dzielnicy atmosferę poturecką. Od strony południowej Jaffo obudowane zostało wieżowcami wielkiej dzielnicy-sypialni Bat-Jam.
Rodzajem pomostu między Jaffo a starym centrum handlowym Tel Awiwu jest zbudowana w swoim czasie przez Żydów z Salonik dzielnica Florentin - gdzie w ostatnich latach, jak już mówiłem, pootwierało się sporo galerii i ambitnych knajp. W Florentin, zwanej dawniej „małymi Salonikami” mieszkali greccy Żydzi, których specjalnie sprowadzono do Tel Awiwu, aby budowali port na północy miasta. Dzięki temu jako jedyni ocaleli z 60-tysięcznej kongregacji w Salonikach, która zgładzona została w Auschwitz.
Tel Awiw od poczatku rozrastał się na dziko bez jakiegoś określonego planu. To zresztą na pewno w jakimś stopniu ułatwiło mu integrację z Jaffo. W tych starych żydowskich dzielnicach, podobnie jak w Jaffo, sporo jest krętych, wąskich zaułków, wyrastających nagle i znikających nie wiadomo gdzie, przechodzących raz bokiem, to znów gdzieś równolegle. Czasem mam wrażenie, że tych zaułków jest nawet więcej niż w jakichś europejskich miastach średniowiecznych, które były przecież ograniczone murami obronnymi.
Potomkowie pierwszych mieszkańców Tel Awiwu dawno już wyprowadzili się do lepszych dzielnic na północy miasta lub na jego obrzeżach.
To prawda; pozostali przeważnie starzy ludzie, których nie stać na zmianę mieszkania lub którzy dawniej tam kupili mieszkania za tzw. kluczowe. Jest to jeden z najstarszych pomysłów izraelskich, polegający na tym, ze po wpłaceniu pewnej kwoty na początku, nie będąc właścicielem mieszkania, możesz tam, wciąż na tych samych warunkach, mieszkać dożywotnio. Tę formę prawną wymyślono kiedyś w Izraelu, żeby ludziom, nie mającym pieniędzy na kupno własnego lokum, dać poczucie pewności, że nikt ich nie wyrzuci na ulicę.
Problem polega na tym, ze po wpłaceniu „kluczowego” - niewysokiej w sumie kwoty - lokatorzy płacą potem latami te same grosze właścicielom domów, którzy z kolei nie mają na remonty. Zaś lokatorom nie zależy, bo to nie ich.... Dlatego właśnie te dzielnice dawnego śródmieścia popadły stopniowo w ruinę i są tak straszliwie zaniedbane; na każdym kroku widać sypiące się tynki, zagrzybione ściany. Tylko wtedy, jak wprowadzi się tam jakaś firma i wyremontuje swoją siedzibę, widać jakie piękne są te domy.
W centrum miasta najciekawsza pod względem zabudowy jest ulica Allenby, która przebiega równolegle do morza i nagle skręca w jego w kierunku pod kątem prawie 90 stopni, po czym nie tylko, że nie traci nazwy, to jeszcze po paruset metrach gwałtownie się urywa. Na ulicy Allenby przeważa architektura śródziemnomorska i postkolonialna. Ale domy są tam niestety potwornie zapuszczone, zwłaszcza od pierwszego piętra wzwyż, gdzie nie ma już żadnych sklepów.
Za czasów świetności tej ulicy i długo jeszcze potem była tam słynna polska księgarnia Edmunda Neusteina w podziemnym pasażu pod numerem 94. Trochę dalej, po przeciwnej stronie pod numerem 95 mieściła się historyczna siedziba banku PKO z filarami z czerwonego marmuru, a na pierwszym piętrze w tym samym gmachu były też biura LOT-u i Orbisu.
Kim byli pierwsi właściciele sklepów na Allenby?
To byli przeważnie Żydzi polscy, rosyjscy i rumuńscy. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zaczęli tam dominować przybysze z azjatyckich republik ZSRR. Dawne wschodnioeuropejskie klimaty ustąpiły miejsca Orientowi i sklepom, gdzie Bucharzy sprzedają dywany, przysłowiowe mydło i powidło. Powszechnie słychać język rosyjski. Imigranci z byłego ZSRR bardzo lubią tam się przechadzać.
Ale swój dawny charakter ulica Allenby dawno już straciła, podobnie zresztą, jak druga reprezentacyjna ulica Tel Awiwu - Dizengoff. Tam z kolei było dużo eleganckich sklepów, kawiarni i restauracji. Była m.in. też polska knajpa „U Leona” na rogu ul. Gordon, gdzie w soboty serwowali czulent i można się było napić dobrze schłodzonej gorzały. W czasie szabatu (od piątku wieczorem do soboty wieczór) ulica Dizengoff była wyłączona z ruchu i stoliki restauracji wystawiane były na jezdnię.
Dizengoff zaczęła podupadać chyba gdzieś w pierwszej połowie lat 90., gdy popularność zyskały sobie w Izraelu wielkie centra handlowe, z których pierwsze „Dizengoff Center”, jak sama nazwa wskazuje, powstało właśnie na tej ulicy. Trudno uwierzyć, ale w tym kraju jest w tej chwili ponad 120 centrów handlowych, co w przeliczeniu na głowę ludności plasuje Izrael w ścisłej czołówce światowej. Jeszcze z 50 „galerii handlowych” mają zbudować w najbliższych latach. Z pewnością wszystko to jest wszystko zjawiskiem socjoekonomicznym.
Tel Awiw, a właściwie jego stare centrum, jest największym skansenem Bauhausu poza granicami Niemiec. To jest jeszcze jeden z fenomenów tego dziwnego miasta. Część starego centrum została zbudowana w latach 1920-30 właśnie w międzynarodowym stylu Bauhaus (obchodzącym teraz 90-lecie). Płaskie dachy, równe kąty, symetryczne tarasy i okna na klatkach schodowych, etc. Okazuje się, że do dziś stoi w Tel Awiwie 4000 domów zbudowanych w tym stylu. Wiele z nich jest oczywiście przebudowanych i w sporym stopniu zdewastowanych roletami, żaluzjami, przybudówkami, etc.
Ale od jakiegoś czasu nasila się tendencja do oczyszczania tych domów ze szpecących je „obcych elementów”. Kiedy już taki budynek jest wyremontowany i na nowo pomalowany na biało, dopiero wtedy widać cała jego niesamowitą prostotę, czystość linii i piękno. Zresztą w przypadku Tel Awiwu ten styl architektoniczny to była cała ideologia, mająca symbo lizować „nową opcję”. Chodziło mianowicie o stworzenie „nowych ludzi w nowym kraju”.
Zbiegło się to w czasie z likwidacją słynnej szkoły Bauhaus w hitlerowskich Niemczech. Większość twórców z tego kręgu przybyła do Palestyny, bo tak się złożyło, że byli pochodzenia żydowskiego. Na szczęście, jak wiadomo, ani tu, ani nigdzie indziej ekspery menty z „nowymi ludźmi” nie wypaliły, ale w Tel Awiwie pozostała przynajmniej tu i ówdzie piękna architektura. Tym budownictwem zachwyciło się na szczęście UNESCO, które pomimo wieloletniej niechęci politycznej...do Izraela, włączyło jednak Tel Awiw w 2004 r. do światowego dziedzictwa kulturowego.
Być może dzięki temu uda się te fantastyczne budynki uchronić przed wyburzeniem, bo w ostatnich latach na masową skale zaczęli budować w Tel Awiwie wieżowce, a przed tym mało co się może wybronić. To można porównać chyba tylko z tempem rozwoju Warszawy w ciągu ostatnich kilkunastu lat; z tym, ze Warszawa jest miastem dużo szerzej rozłożonym niż Tel Awiw i nie brak tam miejsca na nowe projekty budowlane.
W Tel Awiwie miejscem najbardziej intensywnej budowy są tereny sztabu generalnego tzw. Kiria. Miasto zdołało w końcu postawić na swoim i wyrwać wojsku dużą część tego obszaru w samym środku Tel Awiwu. W sumie zbudowanych zostanie tam 18 wieżowców. Wojsko wprawdzie nadal twardo się broni, ma w odwodzie jeszcze jakieś baraczki, ale to są już wyraźnie walki w odwrocie.
Dlaczego sztab generalny usytuowany jest w środku miasta?
Charakterystycznym fragmentem jest tam w dodatku gigantyczna wieża najeżona antenami, którą wymyślił jeszcze Icchak Rabin. Miała górować nad całym Bliskim Wschodem... Historia tego miejsca jest jednak dużo bardziej złożona. Na początku ubiegłego stulecia osiedlili się tutaj koloniści niemieccy, z protestanckiej sekty Tempel-Gesellschaft, którzy zbudowali osadę, nadając jej nazwę Sarona. Potocznie zwano ich „Templariuszami”. Wtedy dokoła było pustkowie; jakieś wozy drabiniaste tam jeździły. O wyborze tego miejsca zadecydował chyba głównie fakt, że leżało na lekkim wzgórku omiatanym bryzą morską.
Po wyrzuceniu niemieckich kolonistów z Palestyny w czasie II wojny, w Saronie usadowiły się komendantury wojskowe Anglików, a potem - zgodnie z przyjętym zwyczajem - struktury dowódcze Cahalu i urzędy rządowe. A wiadomo, że jak już wojsko raz na czymś położy łapę (tym bardziej w Izraelu) - to trudno się od niej uwolnić. Anglicy dobudowali jakieś budyneczki, a Izraelczycy jakieś inne betonowe potworki oraz...prowizoryczne baraczki. W budynku poniemieckiej szkoły w Saronie-Kiria przez parę dziesięcioleci był cywilny szpital położniczy.
Po Templariuszach pozostały jeszcze takie domki w stylu europejskim z ganeczkami, kryte dachówką. Mają wprawdzie nie więcej niż po 100 lat ale na warunki izraelskie i tak są zabytkami. Sarona przed II wojną światową znana była ze swych wytwórni wina z piwniczkami i knajpek z ogródkami, gdzie można było napić się piwa i zjeść prawdziwego schabowego. W sklepionych piwnicach jednej z tych wytwórni win w czasie pierwszej wojny z Arabami w 1948 Izraelczycy roku zmontowali kilkanaście pierwszych samolotów bojowych, potem było tam archiwum Mossadu, a teraz urządzona tam została knajpa z galerią.
Wojsko nie zdołało zniszczyć tych domków, ale kiedy ostatnimi laty zaczęto tam budować wieżowce – ich los wydawał się przesadzony. Jakimś cudem udało się jednak przynajmniej cześć z nich uratować, przesuwając je o kilkadziesiąt metrów. O każdy taki domek toczyły się prawdziwe boje, zwłaszcza w ostatnim okresie, gdy zaczęli poszerzać wlotową trasę do Tel Awiwu i pojawiły się buldożery. Udało się tez oczywiście uratować stylowy domek poniemiecki zw. WILLĄ, w którym urzędował kiedyś premier Ben-Gurion i jego następcy.
Na tych terenach rośnie też sporo wspaniałych starych drzew, które posadzili jeszcze Templariusze, ale buldożery już miały je wyrwać z korzeniami. W ostatniej chwili udało się je uratować. Architekci i obrońcy starej przestrzeni miejskiej mieli tym razem świetny atut w rękach. Przypominali wciąż na nowo, jak to w latach 60, gdy miał być wybudowany pierwszy, straszący do dziś „socrealem” wieżowiec w Tel Awiwie, Migdal Szalom (Wieża Pokoju) - wyburzonych zostało wiele pieknych domów w starym centrum miasta. Głęboka trauma z powodu tego wandalizmu pozostała do dziś, a prawem paradoksu skorzystały na tym właśnie stylowe, poniemieckie domki.
Wróćmy jeszcze do tych niemieckich kolonistów. Anglicy wyrzucili ich z Palestyny w latach II wojny światowej?
Brytyjczycy internowali ich, obawiając się „piątej kolumny”. Krótko potem przetranspo rtowali ich drogą morską do Australii. Część z nich wymieniono w delcie Dunaju za europejskich Żydów, którzy mieli obywatelstwo mandatowej Palestyny. Sekta ta nie miała oczywiście nic wspólnego z osławionym zakonem Templariuszy. Chciała być bliżej Boga - dlatego w różnych miejscach Palestyny zakładała osiedla. Jednym z nich było Betlejem Galilejskie, gdzie w 1936 roku odbył się nawet zjazd Hitlerjugend, zakończony awanturami z Żydami i Anglikami.
Nie jest natomiast prawdą, jakoby „architekt ludobójstwa” Adolf Eichmann pochodził z tej sekty. Przez wiele lat w Izraelu krążyły pogłoski, że urodził się w Saronie lub bodaj w Hajfie, gdzie też pozos tało sporo domków po Templariuszach. To jednak nieprawda, pochodził z Austrii, natomiast z całą pewnością przynajmniej raz odwiedził Templariuszy w Palestynie w 1937 roku i namawiał do solidarności z III Rzeszą.
W Tel Awiwie najwięcej chyba jednak buduje się w pasie nadmorskim?
Ten rozmach budowlany zaczął się chyba od tego, że jeden z burmistrzów Tel Awiwu, Szlomo Lachad, zwany powszechnie Cziczem, zaczął budować promenadę nadmorską. Ciągnie się ona od Jaffo na południu do starego portu na północy miasta. W swej koncepcji przypomina amerykańskie pierwowzory w południowych stanach. Na obrzeżach promenady zbudowano wielkie hotele. Ciągle buduje się nowe. Ostatecznie promenada zostanie przedłużona aż do miejscowości podmiejskich i bedzie miała długość około 15 km.
Czicz zasłynął też jednak z kilku mocno kontrowersyjnych pomysłów budowlanych, od których miasto, pomimo licznych wysiłków, wciąż nie może się uwolnić. Tak było ze słynną „betonadą” zwaną Kikar Atarim, przypominającą koszmarny sen architekta o socjalistycznej riwierze zmiksowanej z Partenonem. Ta potworna konstrukcja wieńczy bulwar Ben-Guriona, blokując skutecznie dostęp do morza.
Betonada ta miała być „letnim salonem” Tel Awiwu, ale zaczęły się jakieś porachunki przestępcze i ludzie przestali tam chodzić.
Knajpy się pozamykały, a słynna rotunda, w której była dyskoteka Collosseum po prostu się spaliła i kilkanaście lat już straszy swoim wyglądem. Co jakiś czas wprowadzają sie do tej opuszczonej dyskoteki narkomani i bezdomni. Teraz znowu ich stamtąd wygonili. Cały ten wybieg betonowy ma zostać wyburzony, gdy przedłużać będą promenade, ale gdy w grę wchodzą solidneprojekty urbanistyczne Czicza nie jest to nigdy rzeczą prostą.
Ten zasłużony burmistrz jest też ojcem słynnej - grającej fontanny Ogień i Woda na placu Dizengoff, czyli w samym sercu starego Tel Awiwu. Kiedyś był tam okrągły placyk z ławeczkami i małą fontanną; naokoło świetna zabudowa w stylu Bauhaus. - „Czicz” zmasakrował cały ten zespół, każąc zrobić tam betonowy dwupoziomowy przejazd, a na samej górze ustawić tęczową, obrotową fontannę, która błyskała światłami, strzelała ogniem i emitowała Bolero Ravela.
Dziś już chyba nic się tam nie kręci...
Światła, Bolero i ogień wysiadły bardzo szybko; całość przestała się obracać i sterczy, jak jakiś kiczowaty tort...Tak zresztą jest nazywana. Przesiadują tam emeryci i jakieś pokręcone „neopunki”. W pewnym momencie zaczęto mówić o przywróceniu dawnego kształtu placykowi, ale wyłonił się problem z „tortem”, Jego autorem jest znany mistrz dłuta, Jaakow Agam, który nie zgadza się na żadne transfery, a Czicz mu zagwarantował dożywotnią lokalizację na placu...
Nawiasem mówiąc warto zaznaczyć, że ten piękny przydomek „Czicz” pochodzi jeszcze z czasów wojskowych, bo jego właściciel, zanim został burmistrzem Tel Awiwu, był generałem. W izraelskich kręgach politycznych i wojskowych, gdzie wielu jest byłych generałów, uwielbiają wręcz takie przydomki, z których najbardziej chyba znane są: Bibi, Bugi, Buzi etc.
Umiesz sobie wyobrazić, jak Tel Awiw- Jaffo, będzie wyglądał, powiedzmy, za dwadzieścia parę lat?
Pewnie odnowią wreszcie te najstarsze dzielnice. W niektórych domach pozostały tam jeszcze dwumetrowe murki zaporowe, którymi obudowali wejścia na klatki schodowe - przed wojną 1948. Może zbudują wreszcie jakieś metro. Jacyś kolejni wizjonerzy zaczęli już nagle bajdurzyć o zorganizowaniu w Tel Awiwie olimpiady, co jest oczywiście karkołomną bzdurą, ale może by się przynajmniej wzięli do roboty. Mowa jest także o budowie sztucznych wysp, na które chcą przenieść leżące na północy miasta lotnisko Sde Dow. W jego miejsce chcą zbudować osiedle „Nowy Manhattan” złożone z superwieżowców.
Być może wyłaczą poangielską elektrownię Riding (jedyna na świecie w stylu Bauhas...), która od dziesięcioleci zatruwała Tel Awiw, a którą na poczatku 2006 postanowili przestawić na gaz ziemny. Komin tej elektrowni góruje nad tym starym portem, co go kiedyś zbudowali Żydzi z Salonik. W nieczynnej od dawna latarni morskiej ma być urządzona knajpa. Na nabrzeżach portowych w starych hangarach w magazynach powstało już całkiem niezłe centrum knajpowo-rozrywkowe, a małe samoloty, lądujące na Sde-Dow, szybują ludziom nad głowami.
@
STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY.
Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach. “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima.
FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości