Ten film zaczyna się i w swej całości oparty jest na motywie gwałtu.
Mechanicznego, w swej zwierzęcości racjonalnego aktu. Straszliwego najbardziej przez to, czego w nim nie ma. Zmiażdżenia jądra człowieczeństwa obu stron.
„Róża” nie jest jednak filmem o wykorzystywaniu słabych kobiet przez brutalnych mężczyzn. Jest filmem o Polsce, o zgwałconej rzeczywistości.
Tak jak w gwałcie najgorszy jest brak, brak miłości, tak Polska powojenna była obrzydliwa przez to, czego w niej nie było, a nie było wspólnoty. Była krajem powstałym w akcie racjonalnego, politycznego gwałtu. Dlatego też to nie jest film o polonizacji Mazur, ale o gwałceniu ojczyzny Mazurów przez ten sam walec który gwałcił resztę Polski.
Filip Memches słusznie odnalazł w tym filmie mackiewiczowskiego ducha. Nie polegał on jednak jedynie na odsłaniającym wszystkie odcienie szarości dążeniu do prawdy, jedynej rzeczy ciekawej. Mackiewicz, za co był i jest kopany do dziś ze wszystkich stron, jak chyba nikt inny dostrzegał cenę i zagrożenia wynikające z uznania PRL-u za, choć może niedoskonałe, ale jednak polskie państwo. W jednej ze scen ubek zwraca się do głównego bohatera: „Oni (Mazurzy) stąd wyjadą i nareszcie będzie tu Polska.” Na co słyszy w odpowiedzi zdanie, do którego można by sprowadzić całą działalność pisarską Józefa Mackiewicza: „Taka Polska? Beze mnie, towarzyszu”.
Twierdzenie, że usystematyzowany, zinstytucjonalizowany gwałt był jedynie małżeństwem z rozsądku, jak przedstawiana jest permanentnie epoka Polski Ludowej, jest przedłużeniem jego trwania. Chodzimy na grób naszego oprawcy, honorujemy jego pomocników, obśmiewamy go jako, trochę nieestetyczny i mało komfortowy, ale w gruncie rzeczy niegroźnego gościa. Ale tak naprawdę wstyd ściska nam wciąż serce i boimy się popatrzeć prosto w oczy z obawy przed pogardliwym spojrzeniem. Zgniatamy wstyd szydząc z tych, którym powiodło się gorzej, którzy mieszkają w może trochę mniejszych miejscowościach, zarabiają może trochę mniej. Ale każde to szyderstwo jest przeszyte strachem, panicznym lękiem przed tym, że ja również jestem z nich, ja też byłem ofiarą tego samego co oni gwałtu. A kiedy gaśnie światło kulimy się w sobie i włączamy cokolwiek, byle nie myśleć, byle stłumić wstyd. Przedłużamy gwałt. On żyje w nas, wokół. Zniszczone życiorysy, hierarchie stworzone na miarę lęku i podłości. Trupy lat 40. i 50., i wymuszone uśmiechy kolejnych dekad. „Słusznie miniony okres” - eufemizm jak wiele innych. Nauczyliśmy się nimi posługiwać, ona odwlekają chwilę wybuchu rozpaczy. Rozpaczy nad zgwałconą rzeczywistością. „Róża” przypomina, że możemy ten moment odwlekać, ale on przyjdzie – im później tym gorzej.
Jan Maciejewski
„Róża”, reżyseria Wojciech Smarzowski, Polska, 2011
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura