Pressje Pressje
60
BLOG

Who cares?

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 15

Irlandzkie „nie” dla Traktatu Reformującego po raz kolejny wprowadziło w konsternację przedstawicieli europejskich elit. Chociaż wcześniej Duńczycy kwestionowali Traktat z Maastricht, a Irlandczycy Traktat z Nicei, to ostatnia porażka Traktatu Lizbońskiego prowokuje pytanie o granice integracji. Przecież Traktat Konstytucyjny, który stał u podstaw Traktatu Reformującego, po odrzuceniu przez społeczeństwa francuskie i holenderskie miał zostać zmodyfikowany w taki sposób, aby wszystkie państwa członkowskie były skłonne do jego ratyfikacji. Mimo wielkiego optymizmu wśród brukselskich urzędników spowodowanego poczuciem, że udało się im wyprowadzić Unię z kryzysu, obywatele Wspólnoty skorzystali ze swoich demokratycznych uprawnień i odrzucając Traktat, rozczarowali architektów europejskiej integracji. Unia z pewnością pogrąży się po raz kolejny w wielkich debatach, co dalej. Jednak złudzeniem jest wrażenie, że ta dyskusja zelektryzuje światową opinię publiczną. Jeden z pracowników ambasady USA w Warszawie na pytanie, co mówi się w Waszyngtonie o odrzuceniu Traktatu Lizbońskiego przez Irlandię, odpowiedział: „But who cares?”

Właśnie, who cares? Amerykanów czekają za niecałe pół roku wybory prezydenckie. W obecnej sytuacji nie ma właściwie znaczenia, kto w nich zwycięży. Zresztą zwycięzcy nie ma czego zazdrościć. Hegemoniczna pozycja Stanów Zjednoczonych jest po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej poważnie zagrożona. Po pierwsze społeczeństwo amerykańskie po zamachach 11 września żyje w ciągłym strachu, co skutkuje wzrostem niechęci i nieufności wobec imigrantów. Choć to może dalekosiężny wniosek, nasilanie się nastrojów ksenofobicznych może mieć fatalne skutki dla amerykańskiego systemu badań naukowych opartego na specjalistach z całego świata, i w dłuższej perspektywie grozi zmniejszeniem przewagi technologicznej USA.

Po drugie cena ropy naftowej, która od rozpoczęcia drugiej wojny irackiej w 2003 roku wzrosły z 18 do ok. 150 dolarów za baryłkę pod koniec maja tego roku, stanowią z jednej strony zagrożenie dla poziomu produkcji przemysłowej, a z drugiej grożą nasileniem się efektów inflacyjnych. Co więcej, niekorzystne skutki dla konkurencyjności amerykańskiej gospodarki spowodowane podwyżką cen ropy na rynkach światowych spotęgowane są spadającym kursem amerykańskiej waluty. Spadek kursu zaś napędzany jest zarówno poprzez olbrzymi deficyt handlowy, jak i systematycznie obniżane stopy procentowe przez Rezerwę Federalną (FED), która próbuje w ten sposób ratować wzrost gospodarczy. Optymizm rynków finansowych z ostatnich latach, zwłaszcza w zakresie kredytów hipotecznych (oferowanie tzw. kredytów NINJA – No Income, No Job, No Assets), doprowadził do kryzysu płynności sektora bankowego. Chcąc ratować sytuację, FED wprowadził na rynek kilkaset miliardów dolarów. Gorsze jest jednak to, że do dziś przedstawiciele FED tak naprawdę nie wiedzą, czy dysponowali tymi pieniędzmi, czy też mówiąc kolokwialnie zostały one „dodrukowane”. W efekcie inflacja zdaniem niektórych analityków osiągnęła już wartość dwucyfrową. Oznacza to, że Stany Zjednoczone stoją przed realnym problemem stagflacji, która nawiedziła ten kraj po raz ostatni w połowie lat 70. ubiegłego wieku.

Francis Fukuyama niecałe dwadzieścia lat temu pisał o „końcu historii”. Dziś nikogo chyba nie trzeba przekonywać, jak bardzo się pomylił. Dwa filary zachodniej cywilizacji, Stany Zjednoczone i Europa, są w poważnym kryzysie (w Europie ważniejszym problemem od reformy traktatowej jest kwestia starzenia się społeczeństwa). Ale z perspektywy świata można zadać pytanie: but who cares? Za 20 lat przedstawiciele cywilizacji Zachodu będą stanowili zaledwie 10% globalnej populacji, co więcej także ich udział w światowej gospodarce spadnie zdecydowanie w porównaniu do stanu dzisiejszego, ze względu na rozwój takich państw jak Chiny, Indie czy Brazylia. Nie jest niczym odkrywczym pisanie o rosnących wpływach Chin w Azji oraz Afryce. Ten „post-postkolonializm” w wykonaniu Państwa Środka w znacznej mierze polega na współpracy i wspieraniu niedemokratycznych reżimów w takich krajach, jak np. Birma lub Zimbabwe. Świat zachodni przy obecnym składzie Rady Bezpieczeństwa ONZ, szachowany chińskim wetem, nie jest w stanie nic zrobić. Pytanie, czy w ogóle chce.

Jeżeli Europa i Ameryka chcą podtrzymać swoją globalną pozycję, jedynym sensowym rozwiązaniem wydaje się promowanie smart power (termin wprowadzony przez teoretyka stosunków międzynarodowych Josepha Nye’a, który zakłada połączenie hard i soft power), co w moim odczuciu oznacza konieczność wspierania państw rozwijających się i wyciąganie ich ze strefy chińskich, zgoła niedemokratycznych, wpływów. Głównym narzędziem, którego można użyć w tej „walce”, jest uczynienie bardziej sprawiedliwym światowego handlu. Mam jednak spore obawy, czy będzie nas, tj. świat Zachodu, na to stać. Kiedyś Mahatma Gandhi zapytany, co sądzi o zachodniej cywilizacji, odpowiedział: „It would be a great idea”. Nadszedł chyba czas, żeby wartości stojące u podstaw transatlantyckiego partnerstwa, takie jak wolność i równość, w naszym zachowaniu wobec dawnego świata kolonialnego przeszły ze świata idei do świata rzeczywistości.

 

Marcin Kędzierski

 

 

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka