Francja i Niemcy od końca lat 40. ubiegłego wieku uznawane są za dwa motory procesów integracyjnych w Europie. To głównie dzięki ich staraniom (a dokładnie Roberta Schumana i Konrada Adenauera, o Alcide de Gasperim nie wspominając) doszło do podpisania Traktatów Rzymskich, konstytuujących powstanie Wspólnot Europejskich. W ponad pięćdziesięcioletniej historii Wspólnot nie brakowało jednak przykładów (głównie ze strony Francji), kiedy to ten ”europejski napęd” się zacinał (choćby kryzys „pustego krzesła” w latach 60.). Przy końcu pierwszej dekady XXI wieku po raz kolejny jesteśmy świadkami zahamowania procesu integracji. Zwyczajowo w tym francusko-niemieckim tandemie za opóźnienia odpowiadał Paryż – tak było w przypadku odrzucenia Traktatu Konstytucyjnego w referendum w maju 2005 roku. Kolejnym ciosem zadanym przez Paryż są protekcjonistyczne plany prezydenta Sarkozy’iego, który chce ratować francuski przemysł motoryzacyjny. Wobec tych planów ostro protestują mniejsze państwa członkowskie, z czeską prezydencją na czele (w tej sprawie zwołano już na 1 marca szczyt w Pradze). Niemcy, jako tradycyjny strażnik europejskiej integracji, również nie są zachwycone pomysłami Paryża, jednak jak do tej pory nie zajęły wyraźnego stanowiska w tej kwestii. Tak naprawdę jednak defekt niemieckiego silnika może pojawić się w zupełnie innym, nieoczekiwanym miejscu.
Potomek słynnego rodu ze Szwabii, Franz Ludwig Schenk Graf von Stauffenberg, podobnie jak ojciec (Claus von Stauffenberg), który zorganizował zamach na Hitlera w lipcu 1944 roku, ma szanse przejść do historii. Złożył on do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego (FTK) w Karlsruhe skargę na przyjęcie przez Bundestag Traktatu Reformującego Unię Europejską. Zdaniem Stauffenberga nowy traktat przekazuje zbyt wiele kompetencji ponad poziom narodowy, co jest niezgodne z niemiecka Ustawą Zasadniczą (podobne wnioski złożył m.in. poseł CSU Peter Gauweiler).
Sprawa jest o tyle ciekawa, że Niemcy, które były głównym architektem tego dokumentu (korzystnego z punktu widzenia Berlina), jako jedne z pierwszych niemal jednogłośnie głosami deputowanych Bundestagu ratyfikowały nowy traktat. Co więcej, razem z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego zachęcały one pozostałe państwa członkowskie do szybkiej jego ratyfikacji (na marginesie warto wspomnieć, że niedawno, 18 lutego, dokument ratyfikował parlament czeski, co zupełnie umknęło polskiej opinii publicznej – trzeba jednak dodać, że potrzebny jest pod nim jeszcze podpis „eurosceptycznego” prezydenta Vaclava Klausa). Jeżeli jednak Traktat poległby w Niemczech, byłoby to wielkim ciosem w cały proces reformy instytucjonalnej UE.
Dla lepszego zrozumienia problemu warto poświęcić kilka słów funkcjonowaniu Trybunału. FTK składa się z dwóch izb, każda po ośmiu sędziów. Do orzekania każdej sprawy właściwa jest jedna izba Trybunału, w tym przypadku jest to izba druga. Decyzję podejmuje się zwykłą większością głosów, a zatem do przyjęcia/odrzucenia skargi potrzebne są co najmniej cztery głosy (w tym głos przewodniczącego).
Pierwsze posiedzenie przed Trybunałem w Karlsruhe odbyło się we wtorek 10 lutego. O znaczeniu tego procesu dla niemieckich władz może świadczyć fakt, że po stronie obrońców Traktatu stanęło dwóch ministrów: Wolfgang Schäuble, odpowiedzialny za sprawy wewnętrzne, oraz Frank Walter Steinmeier, niemiecki szef dyplomacji. Podczas posiedzenia, które trwało sześć godzin, sędziowie przepytywali zarówno ich, jak i reprezentantów oskarżenia. W dyskusji tej na pierwszy plan wysuwał się sędzia Udo di Fabio, który znany jest ze swych sceptycznych poglądów wobec unijnego prawodawstwa. Jednak do krytyki di Fabio dołączyło się dwóch innych sędziów – Rudolf Mellinghoff oraz Andreas Voßkuhle, który sprawuje w tej kadencji urząd przewodniczącego drugiej izby Trybunału. Oznacza to, że jeżeli do tej trójki dołączy jeszcze jeden sędzia, i wszystkich czterech stwierdzi niezgodność Traktatu Reformującego z niemiecka konstytucją, prezydent Köhler nie będzie mógł złożyć swojego podpisu pod ustawa ratyfikacyjną. W takim przypadku nie pomoże nawet drugie głosowanie, tak jak ma to miejsce w Irlandii.
Trybunał, mając świadomość powagi sprawy, zapowiedział ogłoszenie wyroku dopiero w lipcu. Pytanie - czy sędziowie zasiadający w Karlsruhe odważą się podjąć decyzję uderzającą w niemiecką rację stanu?
Marcin Kędzierski
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka