Przedstawiam Czarną Serię Poezji Polskiej publikowaną przez warszawskie wydawnictwo „Oficynę ŁośGraf”. Jej edycja rozpoczęła się niedawno ale już pojawiły się tam znaczące nazwiska oraz bardzo oryginalne i świetne tomy poezji. Każda seria wydawnicza ze swojej natury rozciąga się w czasie i ocenić możemy ją dopiero z pewnej perspektywy czasowej. Dla poezji polskiej jednak seria ta jest ważna, w tej chwili jest jedyną taką serią wydawniczą i należy życzyć Oficynie jej kontynuacji w jak najlepszym stylu, z dobrymi nazwiskami i oryginalnymi wydarzeniami w polskiej poezji. Wydawana jest edytorsko bardzo dobrze, jasno, w sposób przyjemny dla oczu, bez zbędnych ozdób. Na początek prezentacji Serii wybrałem trzy nazwiska: znaną od lat i cenioną Adrianę Szymańską, Małgorzatę Kielar – tłumaczoną na 22 języki, oraz Janusza Kotańskiego. W przyszłym tygodniu – tom kolejny, w mojej skromnej opinii znakomity, wręcz świetny.
Adriana Szymańska, tom "Wtedy - dziś"
AD INTERIM
Styczniowy dzień
otulony cukrową watą śniegu. Sikorki
ćwiczą na brzozie swoje salto vivace. Gdzieś
na kamiennej drodze furkocze stare auto. Psy
zdobią poranną symfonię chorałami ujadań.
I tylko stary wałach ciągnie wóz z bańką mleka
adagio molto. Adagio...
Co śpiewa moje serce u źródeł nowego dnia?
Gdy wbiegam z całym swym lękiem w gęstą zimową mgłę.
Czy także moi umarli drepczą czujnie nade mną
poprzez niebieski świt?
Byłam, tańczyłam, płakałam,
wiedząc,że wszystko t y m c z a s e m ?
Składałam dłonie w modlitwie, czując, że świat
toczy się w n i c ? Co myślisz Boże stukając
palcami w martwy obłok? Czy liczysz godziny życia,
które mi jeszcze dodajesz?
Do czasu, wszystko – do czasu. Gdy czułość
dygocze jak ptak. Więc kochać mi przyszło
na ślepo, gorąco, śpiąco, w szaleństwie
ostatecznego rozstania? Gdy dziecko już z dzieckiem
w sobie. Odejdę gdy snu spełni się znak.
Płód śpiewa, ból śpiewa, śnieg prószy. Zwalona sosna
powstaje. Wciąż żyje. Wciąż. Ad interim.
BEZ ODPOWIEDZI
Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć
1 Kor. 15, 26
Moi umarli przynoszą mi nocą oddech. Haust
powietrza, jak dar świeżej krwi. Przychodzą we śnie:
mama, Zbyszek i mówią coś szeptem.
Mama uśmiecha się łagodnie, choć nie jest już
całkiem zdrowa. Zbyszek obejmuje mnie z wdziękiem,
jak wtedy – na jawie. Czy mam zapomnieć,
że jestem śmiertelna, a moje głodne serce
spieszy się trwożnie, by dotrwać jakoś do spotkania,
które dla jednej z nas skończy się klęską?
Śmierć jest niepojęta. Coraz mniej wiem też o sobie
samej. Czy oni – umarli – wiedzą o mnie to,
o czym już nie pamiętam? Słyszą pierwszy krzyk życia,
ostatni krzyk miłości? Czy rozumieją słowa
wypowiadane mimowolnie do drzew, ptaków, psów,
przypadkowych przechodniów?
Mówię coś wciąż, patrzę na coś, ale to odchodzi w niebyt
i tyle zostaje we mnie z całej tej dźwiganej wiedzy,
co miękka linia horyzontu zlewająca się z niebem.
A może ostateczna mądrość lśni w tej pustce
pod chmurami, przekreślonej tęczą? Tak bardzo
chciałam wspiąć się dziś po niej w kryształowy miał
światła, że prawie całkiem zapomniałam
o ziemskich udrękach. I teraz
tylko migocący żar słońca pod powiekami nadal
łączy mnie z życiem.
Marzanna Bogumiła Kielar, tom "Brzeg"
* * *
morze ogromne – do wydm, z wargami
przy skórze wiatru, wciąż, jakby ten był połową
jego istoty; strome
puste siodła fal, dotykane przez światło
co już się odwraca, wyślizguje, zostawiając
ślepnący szew;
mewy, okręcone wiatrem, spychane w głąb
słonawej krypty, gdzie sypie deszcz ze śniegiem – chmury
jak stalle, stalowoszare,
pod ścianą horyzontu (modlitwa bez słów;
bez jutra)
* * *
1.
Nadmorskie pustkowie.
Ości portu zsypane na widnokrąg.
Światło między chmurami a śniegiem – wąski strumień wędrujący w górę
i w dół jak pusta winda. Dryfująca biel dni, szpitalnych nocy
i czarne pęknięcie w śnieżnej pokrywie, którego
nie można obejść.
Zsuwamy się z przysypanej krawędzi,
z oblodzonych stopni, przy próbie wejścia na molo, zawalone
w połowie długości, próchniejące.
Wracając, oglądamy na skarpie zdziczałe, zamarznięte ogrody
na szybach letniskowego domku -
mapę, którą śmierć się posługuje, dokładną
i piękną.
2.
Czasami, późną wiosną,
śnieg pada na odtajałą ziemię
i topnieje ogrzany jej ciepłem; topnieje lodowe jądro
w otwartej skorupie zatoki
* * *
Zachód słońca w sierpniu: kropla
ożywia noc
koniuszkiem języka dotknąć
tej wilgoci
Janusz Kotański, tom "Nic niemożliwego"
Goryle w Chicago
pod obdartym
z kory drzewem
na stercie świeżych
sprowadzonych z Gabonu liści
stary siwy goryl
bawi się ekologiczną
pomarańczową oponą
żonglując nią
chwytnymi palcami
pomarszczonych różowych stóp
zza plastikowej
odpornej na pociski szyby
wyraźnie widzę
jego linie papilarne
i zawstydzony
zamykam aparat
Wino z Lanzarote
rośnie krzew winny
na wulkanie ciemnym
po czym go
w słodką miazgę
depczą bose stopy
piję i dumam
patrząc na ocean
jakże się gorycz w ustach mych
rozrosła
Inne tematy w dziale Kultura