Jestem Hiobem co na wsi stare graty trzyma
Nie chcąc się wyrzec swojej ojcowizny
I staje w pojedynku z mocami olbrzyma
Bo nie ma nic innego prócz własnej ojczyzny
Bóg herszt kapłanów z kościoła złodziei
Chce mi wydrzeć z zanadrza te resztki nadziei
Że nie jestem na gnoju wart śmierci ościenia
Który byt wszelki w kupę gnoju zmienia
Od pierwszego oddechu w moim ciele świńskim
Widziałem go w ukryciu jak bandytę w cieniu
Przed moim pełnym oburzenia przeciwieństwem
Jak mnie przeklinał gładząc po ciemieniu
Wisi nade mną przekleństwo pokoleń
Kiedy wracam skonany z roboty wieczorem
Zanim dojdę do domu grabową aleją
Robaczki świętojańskie z głupiego się śmieją
Że kocham żony mej chabrowe oczy
Utopione jak gwiazdy w czerwcowej pomroczy
Lecz nie dają złe lata burzy i naporu
Zasnąć w spokoju wspomnień bez rankoru
Że nie chcę opuścić starego psa burka
W bezdomności zimnego złowrogiego nieba
I odejść z niczym z własnego podwórka
W poszukiwaniu żebraczego chleba
Cóż z tego, że mam czerep pełen myśli złotej
I ręce zdarte od próżnej roboty
Ochotę szczerą i wolę ze stali
Skoro się na łeb mój stary dom wali
Inne tematy w dziale Kultura